Литмир - Электронная Библиотека

– Ktoś wszedł.

– Na mój rozum tylko jeden człowiek mógł wejść. Garncarz. On ma wszystkie klucze.

– Co nas sprowadza znowu do pytania: po co?

– Może nie lubi gości.

– To śmieszne i wiesz o tym.

– Inne wyjaśnienie jest jeszcze głupsze. Wykitował gdzieś i teraz straszy.

Z tymi słowami Pete wsiadł na rower i pojechał do domu. Jupiter wrócił do składu złomu, gdzie zastał podekscytowaną ciocię Matyldę i zaniepokojonego wujka Tytusa.

– Jak się ma pani Dobson? – zapytała z miejsca ciocia Matylda.

– Dziś lepiej. Wczoraj wieczór była bardzo zdenerwowana, żeby nie powiedzieć rozhisteryzowana.

– Dlaczego? – zapytał wujek Tytus.

– Znowu pojawiły się te płonące ślady. Tym razem na schodach.

– Boże miłosierny! – wykrzyknęła ciocia Matylda. – I ona upiera się wciąż przy pozostaniu w tym domu?

– Ciociu, naprawdę nie sądzę, żeby wczoraj była w stanie się przeprowadzić.

– Jupiterze, powinieneś był mi o tym powiedzieć – skarciła go ciocia i zwróciła się do męża: – Tytusie Andronicusie Jones!

Wujek słuchał jej zawsze szczególnie uważnie, gdy zwracała się do niego pełnymi imionami i nazwiskiem.

– Tak, Matyldo?

– Weź ciężarówkę. Musimy tam pojechać i przekonać to biedne, nieroztropne dziecko, że musi się wynieść z tego domu, nim coś się jej stanie.

Wujek Tytus poszedł posłusznie po ciężarówkę, a ciocia Matylda powiedziała surowo do Jupe'a:

– A co do ciebie, Jupiterze, bardzo mnie zirytowałeś. Za dużo sobie pozwalasz. Ale wiem, czego ci trzeba, żeby cię powstrzymać od wybryków. Trochę pracy!

Jupiter nic na to nie odpowiedział. Ciocia Matylda zawsze uważała pracę za niezbędną, nawet jeśli żadne wybryki nie wchodziły w grę.

– Tutaj są marmurowe ozdoby ogrodowe, które wujek przywiózł z wyburzonego domu w Beverly Hills – wskazała ciocia Matylda. – Są okropnie utytłane. Wiesz, gdzie znaleźć wodę i mydło.

– Tak, ciociu.

– I przyłóż się do tego!

Po chwili odjechali, a Jupiter znalazł sobie miejsce w tyle składu, wziął wiadro z gorącymi mydlinami i zabrał się do pracy. Marmurowe figurki i donice ogrodowe nie były czyszczone od lat. Pokrywał je kamienny pył, ziemia i pleśń. Jupiter wydobywał właśnie spod brudu pucołowatego cherubina z jabłkiem w ręku, kiedy zjawił się Hans.

– Widzę, że rozmawiałeś z ciocią.

Jupiter kiwnął głową, wytarł cherubina i zabrał się do pękatej urny, ozdobionej po bokach gipsowymi winogronami.

– Gdzie są wszyscy? – zapytał Hans. – Byłem w domu, w biurze i nikogo nigdzie nie zastałem.

– Ciocia Matylda i wujek Tytus pojechali do domu garncarza zobaczyć się z panią Dobson.

– Brrr – otrząsnął się Hans. – Nie wszedłbym do tego domu nawet za milion dolarów. W nim straszy. Ten zwariowany garncarz chodzi tam na bosaka. Widziałem na własne oczy.

Jupiter przysiadł na piętach.

– Widzieliśmy odciski stóp – powiedział. – Garncarza nie widzieliśmy.

– Kto inny to mógł być?

Jupiter nie odpowiedział. Patrzył na niezdarną urnę i myślał o pięknych przedmiotach, które robił garncarz.

– Urny przed domem garncarza są dużo ładniejsze od tej – powiedział w końcu.

– Tak! To, co robi, jest ładne, ale on sam jest stuknięty.

– Ja tak nie uważam. Ale zastanawia mnie, dlaczego orzeł na jednej z jego urn ma tylko jedną głowę.

– Nie ma nic złego w tym, żeby orzeł miał jedną głowę.

– To prawda, ale garncarz zdaje się przedkładać orły z dwiema głowami.

23
{"b":"90802","o":1}