Литмир - Электронная Библиотека

– Tak, czułabym się bezpieczniej – przyznała. – Czy myślisz, że powinniśmy zaprosić także straż pożarną na noc?

– Miejmy nadzieję, że to nie będzie potrzebne.

– Staraj się odpocząć, mamo – Tom wyjął ze schowka dodatkowy koc i przykrył ją. Była wciąż kompletnie ubrana.

– Powinnam się rozebrać – westchnęła ze zmęczeniem. Nie zrobiła tego jednak. Osłoniła oczy ramieniem. – Nie gaście światła.

– Dobrze – powiedział Tom.

– I nie odchodź – wymamrotała.

– Zostanę z tobą.

Nie odezwała się więcej. Wyczerpana, zapadła w sen.

Chłopcy na palcach opuścili pokój.

– Wezmę koc i prześpię się na podłodze w mamy pokoju – odezwał się Tom cicho. – Czy naprawdę zostaniecie na całą noc?

– Mogę zatelefonować do cioci Matyldy – odparł Jupiter. – Powiem jej, że twoja mama jest mocno wystraszona i chciałaby, żebyśmy jej dotrzymali towarzystwa. Poproszę też, żeby ciocia dała znać pani Andrews.

– Sam zatelefonuję do mamy – wtrącił Bob. – Powiem, że zostaję z tobą.

– Może powinniśmy zawiadomić policję – podsunął Tom.

– Jak dotąd, wiele to nie dało – zauważył Jupiter.

– Zamknij dobrze drzwi za nami.

– W porządku – powiedział Pete.

– Zapukam po powrocie trzy razy, odczekam i znowu zapukam trzy razy.

– Dobra – Pete odblokował zasuwy i przekręcił klucz w zamku. Jupiter i Bob wyszli i przecinając podwórze, skierowali się do budki telefonicznej.

Ciocia Matylda bardzo się przejęła na wieść, że pani Dobson się boi i chce, żeby jej dotrzymali towarzystwa. Jupiter nie wspomniał o nowym komplecie gorejących śladów.

Większość trzech minut rozmowy spędził na przekonywaniu cioci Matyldy, że nie należy budzić wujka Tytusa i wysyłać go po Dobsonów, aby znaleźli bezpieczeństwo i wszelkie wygody w domu Jonesów.

– Pani Dobson śpi teraz – powiedział w końcu. – Chciała tylko, żebyśmy z nią zostali. Czuje się teraz bezpieczniej.

– Ale tam nie ma dość łóżek – upierała się ciocia Matylda.

– Damy sobie radę. Wszystko będzie dobrze.

Ciocia Matylda ustąpiła wreszcie. Jupiter oddał słuchawkę Bobowi, który bez komplikacji uzyskał zezwolenie na spędzenie nocy z Jupiterem.

Poszli z powrotem do domu garncarza, zapukali w umówiony sposób i Pete otworzył im drzwi.

Tak jak powiedziała ciocia Matylda, łóżek nie starczyłoby dla wszystkich, nawet gdyby Tom spał na podłodze w pokoju mamy. Ale Pete nie widział w tym problemu. Jeden z nich powinien wciąż trzymać wartę, a dwaj pozostali będą spać. Bob i Jupiter uznali pomysł za świetny i Jupe zgłosił się na ochotnika do pierwszego, trzygodzinnego czuwania.

Bob poszedł do sypialni garncarza, gdzie wyciągnął się na wąskim, czysto zasłanym łóżku, a Pete zajął pokój Toma.

Jupe objął wartę w korytarzu u szczytu schodów. Usiadł na podłodze, oparty plecami o ścianę i wpatrywał się w zadumie w zwęglone ślady bosych stóp. Powąchał palce. Zapach chemikaliów już się ulotnił. Niewątpliwie użyto jakiejś łatwopalnej i niezwykle lotnej mikstury. Zastanawiał się leniwie, co to mogło być, i w końcu uznał, że nie jest to istotne. Istotniejsze było, jak ktoś mógł wejść do zamkniętego na cztery spusty domu, żeby zaaranżować to niesamowite i przerażające zjawisko. Jak było to możliwe? I kto tego dokonał?

Jednego był pewien. Diabelskich figli nie płata żaden duch. Jupiter Jones nie wierzył w duchy.

19
{"b":"90802","o":1}