Литмир - Электронная Библиотека

Słonie były coraz bliżej. Teraz już cały las rozbrzmiewał głuchym tętentem. Nagle zupełnie już blisko rozległo się krótkie trąbienie. Był to znak, że zwierzęta zwęszyły w lesie obecność obcych istot. Zaniepokojona przewodniczka słoni w ten sposób wyrażała swą obawę.

Smuga zmarszczył brwi. Spod oka spojrzał na Murzynów. Od ich postawy w decydującej chwili mogło wiele zależeć. Byli podnieceni. Na twarzach ich malowało się duże napięcie, nikt się jednak nie cofał i nie okazywał strachu. Z kolei Smuga spojrzał na Tomka.

– Nie odstępuj mnie ani na krok – ostrzegł szeptem. – Gdyby słonie próbowały szarżować, skoczymy w las i schronimy się w gąszczu.

Tomek kiwnął głową, nie odrywając wzroku od widocznej poprzez drzewa ścieżki. Zbliżał się rozstrzygający moment. Las huczał i dudnił, słonie znajdowały się w pobliżu zasadzki. Za chwilę miną ją, a wtedy Wilmowski powinien dać znak do rozpoczęcia łowów. Smuga pochylił się do skoku. Słonie minęły już odgałęzienie wiodące do zagrody. Łowcy poczuli bijący od nich ostry zapach. Teraz za późno było na rozpoczęcie polowania. Smuga cofał się wolno w las, polecając ludziom zachować milczenie.

Gdy słonie mijały ich kryjówkę, zrozumieli, dlaczego Wilmowski nie dał hasła do rozpoczęcia obławy. Stado liczyło około dwudziestu pięciu sztuk. Takiej liczby w żadnym razie nie mogła pomieścić mała zagroda, a co gorsza zwierzęta, rozjuszone atakiem garstki ludzi, stratowałyby ich bez chwili wahania. Teraz łamiąc drzewa, depcząc krzewy i porykując, wolno minęły zasadzkę.

– Ależ to były olbrzymy! Wydaje mi się, że tutejsze słonie są wyższe od indyjskich – szepnął Tomek, gdy zwierzęta zniknęły w lesie.

– Słoń afrykański przewyższa indyjskiego wielkością i jest na ogół brzydszy, ponieważ ma krótszy korpus oraz wyższą budowę – potwierdził Smuga. – Zauważyłeś, że miały cienkie trąby, wielkie kły i olbrzymie uszy? Tym właśnie różnią się od indyjskich.

– Zwróciłem uwagę jedynie na wachlarzowate uszy. Ich kły przedstawiają zapewne dużą wartość?

– Muszę ci przede wszystkim wyjaśnić, że określane tak w mowie potocznej “kły” słonia są w rzeczywistości jego górnymi siekaczami. Handlarze chętnie je kupują. Z tego też powodu słonie tępione są bezlitośnie przez krajowców, którzy sprzedają kość słoniową białym handlarzom – tłumaczył Smuga. – Widziałem kiedyś w kraju Niam-Niam, jak kilkuset Murzynów otoczyło wielkie stado słoni w stepie porosłym wysoką trawą z gatunku prosa. Bijąc w bębny i wrzeszcząc nacierali zewsząd z zapalonymi wiązkami suchej trawy. Gdy słonie zostały stłoczone w środku koła, krajowcy podpalili trawę. Biedne zwierzęta prażone ogniem i duszone dymem własnymi ciałami osłaniały swe małe, aż w końcu padły zabite żarem. Ogień spełnił straszliwe dzieło, bo Murzyni już tylko dobijali zwierzęta oszczepami, a potem wyrzynali kły.

Rozmowę przerwał im Matomba, który przypadł do Smugi i zawołał:

– Buana, słonie znów idą!

Po chwili usłyszeli szybki tętent. Smuga zorientował się natychmiast, że tym razem liczba zwierząt jest znacznie mniejsza. Zaraz też wysunął się z Murzynami aż na sam brzeg ścieżki. Słonic były już bardzo blisko. Kiedy minęły odgałęzienie, huknął strzał.

Smuga i Tomek wyskoczyli na ścieżkę. Za nimi całą gromadą wysypali się Murzyni. Zdumione zwierzęta przystanęły o jakieś i pięćdziesiąt kroków od łowców. Długie, białe kły zalśniły na tle ciemnoszarych cielsk. Rozległ się krótki ryk. Słonie ruszyły naprzód trąbiąc bez przerwy.

– Zapalcie trawę! – rozkazał Smuga postępując kilka kroków.

Murzyni podnieśli piekielny wrzask. Jednocześnie zapalili wiechcie suchej trawy. Przerażone słonie napełniły las przenikliwym trąbieniem. Wrzask Murzynów, huk strzałów rewolwerowych i widok ognia skłoniły zwierzęta do ucieczki. Odwróciły się wolno i ruszyły w przeciwnym kierunku, ale niebawem wyrosła przed nimi nowa ruchoma zapora. Zdezorientowane znów zawróciły.

Smuga zdążył już przybliżyć się nieco ze swoją rozkrzyczaną grupą do odgałęzienia ścieżki wiodącej do zagrody. Widząc, że słoń prowadzący stado mija w pędzie zasadzkę, krzyknął do Tomka:

– Strzelaj do przewodnika!

Jednocześnie pociągnęli za spusty. Olbrzymia samica zachwiała się na klocowatych nogach. Przeraźliwe trąbienie urwało się na najwyższym tonie. Słoń pochylił się do przodu, po czym stęknąwszy głośno, zwalił się ukosem na ziemię. Potężne cielsko zablokowało niemal całą ścieżkę. Murzyni na ten widok wrzasnęli tak głośno, że pozostałe słonie zaczęły się cofać, trąbiąc przeraźliwie. Hunter i bosman przyparli je z drugiej strony, gdy akurat znalazły się na wprost zamaskowanej zagrody. Nieoczekiwanie ujrzały wygodną przesiekę pozornie wiodącą w głąb lasu. Duża samica, obok której dreptał przerażony młody słoń, pierwsza zboczyła na cichą ścieżkę. Za nią pobiegła reszta słoni. Ścigał je piekielny wrzask ludzi i huk broni palnej. Zaledwie ostatnie zwierzę zniknęło w zagrodzie, drużyna Wilmowskiego zaczęła blokować grubymi balami wejście do pułapki. Wkrótce słonie zorientowały się w swym beznadziejnym położeniu. Dokądkolwiek się kierowały, napotykały nieustępliwą zaporę ciężkich kloców. Szał gniewu ogarnął zwierzęta. Cielska o wadze ponad czterech ton uderzały w ogrodzenie. Na szczęście reszta łowców przybiegła Wilmowskiemu z pomocą. Wspólnymi siłami zamknęli wejście do zagrody i podparli je klocami. Ogrodzenie drżało i trzeszczało pod potężnymi uderzeniami szalejących słoni. Łowcy zaczęli się obawiać, by rozgniewane zwierzęta nie rozniosły zagrody. Murzyni rozpoczęli więc znów piekielny koncert; huknęły strzały.

Schwytane zwierzęta miotały się po zagrodzie, a Murzyni już ćwiartowali zabitego słonia. Większość z nich pod dowództwem bosmana i Huntera powróciła do obozu z potężnym zapasem świeżego mięsa. Reszta białych łowców z Santuru, Matombą i dwoma Masajami pozostała na straży przy zagrodzie. Mieli oni zapobiec ewentualnemu oswobodzeniu niezwykłych więźniów przez inne słonie udające się przez las do wodopoju.

Upłynęło kilka denerwujących godzin, zanim słonie zrozumiały, że nie zdołają odzyskać wolności. Dopiero teraz Tomek mógł im się przyjrzeć bliżej. W tym celu wspiął się na wysokie ogrodzenie. Słonie przerażone krzykami, strzałami i ogniem skupiły się pośrodku zagrody. Pomiędzy pięcioma dorosłymi kryły się dwa młode, chowając głowy pod brzuchy matek. Tomkowi żal było zatrwożonych zwierząt, chociaż wiedział, że w tych okolicznościach jedynie strach, głód, pragnienie i bezsenność potrafią nakłonić je do posłuszeństwa. Należało poczekać, aż opadną z sił, a wtedy łowcy podając im pokarm i wodę będą je mogli powoli oswoić. Trwa to zazwyczaj dwa do trzech miesięcy. Olbrzymie i nadzwyczaj silne zwierzęta, jakimi są słonie, mogły być przewiezione do Europy tylko po oswojeniu, gdyż nie sposób transportować je w klatkach.

Wilmowski z Santuru podjęli się przygotowania słoni do dalekiej drogi. Było to trudne i niebezpieczne zadanie, wymagające stałej ich obecności przy zwierzętach. Z tego powodu zbudowano przy zagrodzie wygodne szałasy, ponieważ oprócz Wilmowskiego i Santuru kilku Murzynów musiało zbierać pokarm dla słoni, a także nosić wodę, której każde zwierzę wypijało niemal szesnaście wiaderek dziennie.

W czasie gdy Wilmowski opiekował się słoniami, towarzysze jego mieli zapolować na żyrafy i nosorożce. Tomek szczególnie się do tych łowów palił. Podczas pobytu w Australii nabył dużej wprawy w urządzaniu pułapek na różne zwierzęta. Teraz postanowił samodzielnie przygotować ich kilka na nosorożce. Nie mniej ciekawie zapowiadało się dlań polowanie na żyrafy.

Pewnego dnia Smuga z Tomkiem wsiedli na wierzchowce, aby rozejrzeć się w terenie i w kilku najbliższych wioskach murzyńskich zwerbować większą liczbę mężczyzn do udziału w obławie na żyrafy. Towarzyszyło im pieszo paru Bugandczyków i Sambo. Ruszyli na północ, tam bowiem, według zapewnień krajowców, okolica była gęściej zamieszkała.

Na stepie napotykali jedynie stada zebr i antylop. Tomek często wydobywał lunetę, lecz nigdzie nie dostrzegał żyraf. Nie zrażał się niepowodzeniem, ponieważ wiedział, że w zaroślach mimozy żyrafy, dzięki ochronnej barwie swej sierści, nie są łatwe do wytropienia.

W pewnej chwili łowcy ujrzeli na północnym wschodzie wznoszący się z ziemi słup czarnego dymu.

– Step się pali! – krzyknął Tomek wstrzymując konia.

Smuga natychmiast wziął od niego lunetę. Długo obserwował potężniejącą kolumnę dymu.

– Nie wygląda mi to na żywiołowy pożar stepu. Ogień, mimo wiatru, nie rozszerza się dalej na boki.

– Buana, może to Murzyni palą step? Galia często tak robią – wtrącił Sambo.

– Po cóż Murzyni mieliby podpalać trawę na stepie? Pożar mógłby łatwo zniszczyć ich domostwa – powątpiewająco odezwał się Tomek.

– Niektórzy krajowcy, zwłaszcza ze szczepu Galia, umieją za pomocą ognia bez trudu i wysiłku karczować i jednocześnie użyźniać ziemię – wyjaśnił Smuga. – Czynią to przeważnie przed porą deszczową, gdy tropikalne słońce wypraży wybujałe mocno trawy. Okopują wówczas duży szmat stepu szerokimi rowami, po czym czekają na dobry wiatr i podpalają suchy gąszcz. Prąd powietrza niesie płomień na tę całą powierzchnię aż do rowów, których ogień przejść już nie może. W ten sposób teren zostaje dokładnie wykarczowany, a użyźniona popiołem ziemia wspaniale rodzi.

– Może to i niezły sposób – przyznał Tomek. – Patrzcie, dym już opada.

– Tak, tak, to pożar wzniecony przez ludzi. Wobec tego i wioska musi się znajdować w pobliżu. Jedźmy w tamtym kierunku – powiedział Smuga.

Niebawem zobaczyli liczniejsze kępy drzew, a wśród nich stożkowate, słomą kryte chatki okolone żywopłotem z kaktusów. Był to kral, czyli murzyńska wioska. Znad brzegu rzeczki dochodziły charakterystyczne odgłosy uderzeń kijami o zdartą z drzew korę, z której krajowcy sporządzają tu odzież.

Rozległo się szczekanie psów. Tomek ujął na smycz Dinga jeżącego się na widok kundli murzyńskich. Gromada mieszkańców wyszła na spotkanie przybyszów. Po pewnej chwili ku zdziwieniu podróżników z gromady tej nieoczekiwanie wybiegło dwoje Murzynów i wołając radośnie do Samba, rzuciło mu się na szyję. Poczciwy Sambo zapłakał przy tym powitaniu. Wkrótce wyjaśniło się: młodzi – dziewczyna i mężczyzna – byli rodzeństwem Samba; razem z nim zostali uprowadzeni przez handlarzy niewolników podczas napadu na ich rodzinną wioskę.

56
{"b":"90669","o":1}