Wchodzące słońce zastało naszych łowców gotowych do dalszej drogi. Po krótkiej jeździe przebyli kamienistą górską przełęcz i znaleźli się na wysoko położonym płaskowyżu. Z jego rozległej równiny wystrzelały ku niebu pojedyncze stożkowate wzgórza.
– Dobrze teraz uważaj, Tomku, tu łatwo spotkać zwierzynę – oznajmił Hunter.
Wkrótce sprawdziła się jego zapowiedź. Jeźdźcy zbliżali się do mimozowego gaju, gdy nagle Dingo, biegnący przy koniu Tomka, zaczął zdradzać niepokój. Wiatr wiał od strony rzadko rosnących drzewek. Musiał nieść drażniący zapach dzikiej zwierzyny, Dingo bowiem, unosząc pysk do góry, poruszał nozdrzami, strzygł uszami i spoglądał co chwila na chłopca. Tomek uspokoił psa i zwrócił uwagę towarzyszy na jego zachowanie. Hunter podniesieniem ręki nakazał milczenie. Przynaglił konia do biegu. Gaj mimoz stawał się coraz bliższy. Miękka ziemia tłumiła tętent kopyt końskich; łowcy jadąc pod wiatr mogli się zbliżyć do drzew, nie zwracając na siebie uwagi płochliwych zwierząt. Zanim zdołali dopaść pierwszych zarośli, jakiś żółtobrunatny kształt poderwał się z zieleni gaju, błysnął w słońcu lirowato rozwidlonymi rogami, znikł na chwilę w gąszczu, a potem jeszcze kilka razy ukazał się skacząc wysoko ponad ziemię.
– Dorkasy20 [20 Gazella dorcas. ]! Rozciągnąć się w szereg! Pieczeń na obiad przed nami! – zawołał Hunter na widok zwierzęcia.
Gaj nagle się ożywił. Jeszcze kilkadziesiąt metrów dzieliło łowców od drzew, gdy stado gazel w podskokach wybiegło na równinę. Wzrostem nie dorównywały naszym sarnom, lecz były od nich smuklejsze, zgrabniejsze i jakby bardziej delikatne.
Smuga zaledwie ujrzał gazele, odłączył się od swych towarzyszy. Cwałem ruszył wzdłuż linii mimozowego gaju.
Tomek bez wahania pognał za nim. Konie przynaglone do biegu brzuchami niemal szorowały po szorstkiej trawie. Dingo olbrzymimi susami wysforował się przed jeźdźców.
Przez moment gazele, jakby zdziwione, przyglądały się łowcom, później rzuciły się do ucieczki. Smuga trzymając broń w prawej dłoni, lewą ostro osadził wierzchowca. Zaledwie karabin przylgnął do ramienia – padł strzał! Jedna z najbliższych gazel zwinęła się w skoku i runęła na ziemię. Dalszy pościg za szybkonogimi dorkasami był bezskuteczny. Mknęły teraz z wiatrem w zawody, a biegły lekko, niemal nie dotykając ziemi. Co pewien czas niektóre przystawały, oglądały się na swych prześladowców, po czym znów dalej uciekały w step.
Łowcy zwolnili bieg wierzchowców rezygnując z bezcelowego pościgu. Smuga i Tomek zdążali do zastrzelonej gazeli, reszta towarzyszy wkrótce przyłączyła się do nich. Zastali Dinga stojącego przednimi łapami na szyi martwego zwierzęcia. Pies wpatrywał się w nieruchome, szeroko otwarte, duże, ciemne oczy gazeli. Na widok nadjeżdżających machnął ogonem i szczeknął.
– Ha, uważam się za dobrego strzelca, ale tutaj widać już rękę prawdziwego mistrza – pochwalił Hunter, z szacunkiem spoglądając na Smugę. – Celny strzał z konia do umykającej gazeli to sztuka niemal cyrkowa.
Smuga uśmiechnął się i odparł:
– Miałem niezłych nauczycieli. Bywałem w Teksasie słynącym z mistrzów rewolwerowych. Właśnie od kowbojów nauczyłem się trafiać z rewolweru w monetę rzuconą do góry.
Hunter zeskoczył z konia. Dingo wyszczerzył kły, gdy tropiciel pochylił się nad gazelą. Tomek natychmiast przywołał psa. Tropiciel obejrzał martwe zwierzę. Był to kozioł wagi około czterdziestu kilogramów. Miękka jak jedwab skóra pokryta była na grzbiecie i bokach żółtobrunatną sierścią, podczas gdy na brzuchu i na delikatnych, jakby z kości słoniowej wyrzeźbionych nogach przybierała barwę śnieżnobiałą. Zgrabne racice zwierzęcia były z przodu mocno zaostrzone. Głowę kozła ozdabiały czarne, wygięte pierścieniowato rogi długości około trzydziestu centymetrów. Z przodu przypominały lirę. Tomek spojrzał w nieruchome, łagodne oczy, w których zamarł strach. Jak zwykle w takich wypadkach, żal mu się zrobiło pięknego zwierzęcia.
– Trafił pan prosto w komorę – orzekł Hunter. – Przytroczę gazelę do jucznego konia, a podczas wieczornego postoju ściągnę skórę. Zrobimy z niej wspaniały worek na wodę.
Nie tracąc czasu zarzucił upolowane zwierzę na grzbiet konia, przywiązał sznurem, po czym wszyscy dosiedli wierzchowców. Coraz częściej w ich polu widzenia ukazywały się rozmaite zwierzęta, głównie elandy21 [21 Eland albo kanna (Taurotragus oryx) zamieszkuje sawanny prawie całej Afryki na południe od Sachary.], największe z antylop o śrubowato skręconych rogach, pasące się razem z kudu22 [22 Strepsiceros strepsiceros .], których grzbiet i boki znaczyły białe pasy. Tomek miał ochotę zbliżyć się do antylop, lecz widok długich na metr, wygiętych i skręconych rogów kudu ostudził jego zapał. Nieco dalej ujrzeli antylopy gnu23 [23 Connochaetes taurinus. ], wyróżniające się swoistą budową ciała i specyficznymi ruchami, co wzbudziło szczególne zaciekawienie Tomka. Gnu jest bowiem czymś pośrednim pomiędzy koniem, wołem i antylopą. Ciemnogniady kadłub i siwy ogon przypominają zupełnie konia, głowa zaś wydaje się być zapożyczona od bawołu, nozdrza zakryte są płatami skóry, a pysk otoczony długimi włosami; łeb obu płci zdobią rogi, które u młodzików są krótkie, sterczące do góry, potem jednak rozrastają się na boki, spłaszczają i zaginają się zrazu na dół, następnie do góry. Oczy o ponurym wejrzeniu osłonięte są gęstym wieńcem włosów i już na grzbiecie nosa wyrasta gęsta grzywa, pokrywająca cały kark.
Hunter często polował na antylopy gnu. Opierając się na własnym doświadczeniu twierdził, że są one, podobnie jak bawół i byk, bardzo wrażliwe na kolor czerwony. Zatem nie tylko powierzchowność, ale i upodobania tych zwierząt są dziwne. W razie niebezpieczeństwa rzucają się ze spuszczonym łbem na przeciwnika, lecz bardzo często w stanowczej chwili nagle zatrzymują się, zawracają i uciekają w największym pędzie.
Tomek uważnie przysłuchiwał się wyjaśnieniom Huntera, gdyż zdążył już poznać wartość podobnych informacji dla myśliwego. Podczas polowania celność strzału nie zawsze chroni łowcę przed niebezpieczeństwem. Konieczna jest również dokładna znajomość zwyczajów różnych zwierząt, która umożliwia właściwą ocenę sytuacji. Doświadczeni myśliwi są zdania, że nieraz lepiej jest usunąć się zwierzęciu z drogi, niż atakować je niepotrzebnie.
Tuż przed zatrzymaniem się na następny nocleg wśród drzew akacjowych na krótką chwilę ujrzeli trzy głowy o wielkich, ruchliwych uszach i dziwacznych rożkach. Głowy te, osadzone na bardzo długich szyjach, sterczały pięć lub sześć metrów nad ziemią. Były to żyrafy. Tomek natychmiast ruszył galopem chcąc im się przyjrzeć, trud był jednak daremny, gdyż głowy na długich szyjach zakołysały się nagle w tył i w przód jak wahadła zegarowe, a następnie szybko zniknęły wśród bujnej zieleni.
– Szkoda, że żyrafy nie wybiegły z gęstwiny, na stepie z łatwością bym je dogonił – tłumaczył się Tomek, zawróciwszy jak niepyszny do swych towarzyszy.
– Nie byłbym tego tak pewny – rzekł Smuga uśmiechając się pobłażająco. – Żyrafy potrafią biec bardzo szybko i nawet rącze konie często za nimi nie nadążają. Nie martw się. Zdążysz jeszcze przyjrzeć im się dokładnie podczas łowów.
Tym razem podróżnicy zatrzymali się na nocleg przy dużej kępie rozłożystych akacji. Zaledwie rozbito namioty i rozpalono ognisko, bosman Nowicki zajął się przyrządzeniem wieczerzy, a Hunter przystąpił do ściągania skóry z zabitej gazeli. Z zainteresowaniem przyglądano się jego pracy. Zdejmowanie skóry w taki sposób, aby sporządzić z niej wór na wodę, nie jest rzeczą łatwą, gdyż wymaga wielkiej zręczności i wprawy. Jedno niewłaściwe cięcie nożem może uszkodzić skórę i uczynić ją nieprzydatną do tego celu.
Hunter zabrał się do dzieła ze znawstwem. Zadnie nogi gazeli obwiązał oddzielnie sznurem, po czym zawiesił, zwierzę na gałęzi drzewa. Z kolei ostrym nożem myśliwskim przeciął skórę na wewnętrznej powierzchni ud aż do ogona, wywrócił ją na nice i z dość znacznym wysiłkiem ściągnął, podobnie jak się zdejmuje z nogi pończochę. Tak zdjęta skóra wyglądała jak worek bez szwu o dwóch otworach.
– W jaki sposób ją pan wygarbuje? – zapytał Wilmowski.
– Najpierw skórę należy odpowiednio oczyścić – wyjaśnił Hunter. – W tym celu zakopuje się ją na dwadzieścia cztery godziny do ziemi, potem trzeba ją wymyć i usunąć sierść. Tak oczyszczoną garbuje się mocząc przez cztery dni w wodzie, do której się dodaje naciętej kory mimozy. Codziennie wyjmuje się skórę z tej kąpieli, rozpina na koziołkach, zeskrobuje chropawym kamieniem i naciera świeżą, drobno utłuczoną, wilgotną korą mimozy. Następnie tylny otwór zaszywa się, przedni zaś, od szyi, zawiązuje w razie potrzeby. Dobry wór powinien być porowaty, aby woda parując mogła zwilżać zewnętrzną jego stronę. Wtedy działanie powietrza, chciwie pochłaniającego parującą wodę, chłodzi zawartość wora.
– Panie szanowny, to dla tego woreczka będziemy sterczeli na tych wertepach aż cztery dni? – oburzył się bosman Nowicki.
– Niech się pan nie obawia. Jutro koło południa będziemy w obozie Masajów. Ich żony wykonają za nas całą pracę – uspokoił go Hunter. – Przekona się pan o trwałości takiego wora.
– Może i tak jest naprawdę, ale na rum najlepsza jest manierka albo butelka – mruknął bosman.
Na kolację łowcy raczyli się pieczenia z gazeli, która im smakowała mimo lekkiego zapachu piżma. Podobnie jak poprzedniej nocy, Tomek pierwszy objął straż. Z mocno bijącym sercem wsłuchiwał się w odgłosy dochodzące z ciemnego stepu. O dwunastej zastąpił go Hunter. Tomek wsunął się natychmiast do namiotu na posłanie i nakrył kocem, lecz nie zaznał spokojnego snu. Okolica bowiem obfitowała w zwierzynę i co chwila rozbrzmiewał tętent przebiegających stad. Nad samym ranem Tomkowi zdawało się, że w pobliżu rozległ się basowy ryk lwa.
Następnego dnia, zaledwie łowcy ruszyli w drogę, na niebie ukazały się czarne chmury. Wkrótce w oddali przetoczył się grzmot. Zaczął padać deszcz, lecz Hunter nie zarządził postoju. Podróżnicy przejechali kilka mniejszych przełęczy i znaleźli się na ścieżce wiodącej przez gęstwę wikliny. Droga miejscami stawała się bagnista. Kilka szakali przebiegło przed jeźdźcami, a spod końskich kopyt często się podrywały stada czajek.