Литмир - Электронная Библиотека

– Oni chyba po raz pierwszy ujrzeli białych ludzi – odezwał się Tomek ośmielony pokojowym zachowaniem karłów.

Pigmejczycy głośno wymieniali różne uwagi, które rozbawiły tak Murzynów, jak i Smugę rozumiejącego narzecze Bantu. Jeden karzeł przystąpił do Tomka i w wielkim skupieniu zaczął opukiwać sztucer.

– Kropnij, brachu, na wiwat – mruknął bosman. – Niech się ucieszą pędraki!

Tomek bez słowa odsunął Pigmejczyka. Przyłożył broń do ramienia i wypalił w górę. Pigmejczycy, jak rażeni gromem, padli twarzami na ziemię. Powstali dopiero po długich namowach, odsuwali się jednak od “kija wydającego grzmoty”.

Smuga wyjaśnił Pigmejczykom, że wraz z towarzyszami łowi różne dzikie zwierzęta, a najmniejsi ludzie świata oświadczyli, iż zdążają do sąsiedniego plemienia na ucztę. Powiadomiono ich za pomocą tam-tamów o szczęśliwym zakończeniu polowania na słonia, spieszyli więc, by wziąć udział w uroczystej uczcie.

Smuga przetłumaczył Tomkowi i bosmanowi słowa Pigmejczyków.

– Dworują sobie z nas te pędraki! Na sam widok słonia rzuciliby swoje patyki i drałowali gdzie pieprz rośnie! – zawołał rozgniewany marynarz.

– To po jakie licho siadałeś, bosmanie, przed nimi na ziemi? – roześmiał się Smuga. – Możesz być pewny, że jedna zatruta strzała powali największego słonia, a poza tym nie posądzaj tych ludzi o brak odwagi.

Pigmejczycy z niezwykłym zainteresowaniem przyglądali się podróżnikom, którzy, ich zdaniem, nosili bardzo śmieszne ubrania i posiadali tyle niezwykłych przedmiotów. Po krótkiej naradzie ze swymi wojownikami stary dowódca Pigmejczyków zaproponował łowcom, aby się wspólnie udali na ucztę do sąsiedniego plemienia. Solennie zapewnił, że będą gościnnie przyjęci.

Smuga bez namysłu przyjął zaproszenie. Spodziewał się, że od pierwotnych mieszkańców dżungli najprędzej będzie mógł zasięgnąć bliższych informacji o okapi.

Pigmejczycy okazali się wspaniałymi przewodnikami. Znali ukryte w gąszczu ścieżki, jak i przejścia przez moczary, a niedostępna oraz groźna dla innych dżungla otwierała przed nimi swe mroczne, tajemnicze podwoje.

Bugandczycy jakby zapomnieli o uprzednich obawach; śmiali się głośno i dyskutowali. Zaprzyjaźnienie się z Pigmejczykami gwarantowało karawanie bezpieczeństwo. Wspólna wędrówka umożliwiała łowcom przyjrzenie się najniższym ludziom świata. Tomek bez przerwy zerkał na nich spod oka.

Przede wszystkim zwracała uwagę nienormalna budowa ciała Pigmejczyków. Wzrost najwyższego nie przekraczał metra i trzydziestu centymetrów. Mieli długie tułowia, krótkie szyje i duże, okrągłe głowy. Chód krótkich nóg był jakby kaczkowaty, lecz za to biegali wspaniale, a wspinali się jak koty, posługując się przy tym nieproporcjonalnie długimi rękami. Jedyne ich odzienie stanowiły pęczki trawy zwisające pod wydętymi brzuchami na sznurku sporządzonym z lian. Włosy na głowie, gęsto i krótko skręcone tak jak puszek pokrywający ciało, miały rdzawy kolor. Jedynie zarost na twarzy był szczecinowaty i czarny. Szczególnie dzikiego wyglądu nadawały im ostro opiłowane przednie zęby. Wyraz ich twarzy zmieniał się bardzo często; gdy mówili, poruszali jednocześnie całą twarzą, głową, rękami i nogami. Skóra Pigmejczyków wydzielała specyficzny, inny niż u Murzynów, zapach.

Długi i szybki marsz przez dżunglę zmęczył tragarzy, odetchnęli więc z prawdziwą ulgą, gdy w mrocznym gąszczu, blisko, odezwało się dudnienie bębnów. Byli u celu.

47
{"b":"90669","o":1}