Литмир - Электронная Библиотека

Sambo maszerował dumnie na czele i powiewał polską flagą, podczas gdy łowcy i Masajowie obwieścili swe przybycie palbą z karabinów.

Rój mężczyzn, kobiet i dzieci zgromadzonych na obszernym placu wydawał przyjazne okrzyki, powiewał wielkimi flagami. Premier, jako przedstawiciel rady narodowej53 [53 Kabaka, czyli król Bugandy, rządził przy pomocy rady narodowej lukiko; w jej skład wchodzili trzej ministrowie: katikiro – premier, omulamuzi – minister sprawiedliwości, omuwanika – minister skarbu, i wodzowie poszczególnych plemion.] Bugandy, oraz wodzowie poszczególnych plemion powitali przybyszów w imieniu króla.

Podróżnicy zdziwili się tak uroczystym przyjęciem. Starali się też odpłacić Bugandczykom jak największą serdecznością. Katikiro wprowadził gości do chat dla nich przeznaczonych oraz zaofiarował im trzy tuczne byki, cztery kozy, cztery barany, sto kiści bananów, dwa tuziny drobiu, dzbany mleka i kosze jaj. Jednocześnie zapowiedział, że kabaka Daudi Chwa przyjmie ich nazajutrz na specjalnym posłuchaniu.

Zachęcony wielką gościnnością Bugandczyków Wilmowski powiedział o zranieniu Smugi zatrutym nożem i poprosił o pomoc dla niego. Katikiro oznajmił, że przyśle zaraz kilku miejscowych lekarzy, którzy zrobią wszystko, co będzie w ich mocy, aby białemu łowcy przywrócić zdrowie.

Zaledwie podróżnicy pozostali w chacie sami, Tomek klasnął w dłonie i zawołał:

– Jaka szkoda, że nie ma tu z nami bosmana! On sobie nigdy nie daruje, że minęło go tak wspaniałe powitanie. Pan Hunter także się zdziwi, gdy mu o tym opowiemy.

– Sam jestem nie mniej zaskoczony tak uroczystym przyjęciem – przyznał Wilmowski.

– Może się jeszcze dowiemy, czemu zawdzięczamy tyle zaszczytów – dodał Smuga. – Jak na afrykańskich krajowców, przyjmują nas naprawdę po królewsku.

Dociekania na temat szumnego przyjęcia w Bugandzie zostały przerwane wejściem białego mężczyzny z kilkoma starymi Murzynami, ustrojonymi w szklane korale oraz pazury i kły lamparcie.

– Witajcie, panowie, w samym sercu Afryki! Mili goście, naprawdę mili i niespodziewani goście. Jestem Mac Coy. Przebywam przy tutejszym kabace jako… sekretarz – powiedział biały mężczyzna. – Powiadomiono mnie o wypadku jednego z członków ekspedycji i chociaż sam znam się coś niecoś na tutejszych truciznach, to jednak przyprowadziłem najlepszych lekarzy kabaki. To pan zapewne potrzebuje pomocy?

Mac Coy podszedł do posłania, na którym spoczywał Smuga.

– Zraniono mnie, jak przypuszczam, zatrutym nożem – odparł podróżnik.

– Rana jątrzy się, a chory traci siły i staje się coraz bardziej apatyczny – dodał Wilmowski. – Niech pan spojrzy!

Wilmowski obnażył ramię Smugi. Mac Coy pochylił się nad, chorym, przyjrzał się uważnie ranie, po czym zaczął macać opuchlinę.

– Ile dni minęło od zadania rany? – zapytał, a gdy otrzymał odpowiedź, mruknął: – Źle, źle, trucizna już jest we krwi.

Skinął na “lekarzy”, którzy z powagą przyglądali się ranie, wąchali ją i dotykali palcami szepcąc coś do siebie. Oryginalne konsylium trwało dłuższą chwilę. Naraz Tomek zawołał:

– Tatusiu, dlaczego nie pokażesz panom noża, którym zraniono pana Smugę?

– Czy naprawdę macie panowie ten nóż? – zapytał Mac Coy.

– Syn mój niezupełnie ściśle się wyraził – odparł Wilmowski. – W rzeczywistości podejrzewamy jedynie, że przyjaciel nasz został zraniony nożem zabranym pewnemu murzyńskiemu mieszańcowi.

– Proszę pokazać ten nóż – powiedział Mac Coy.

Obejrzał uważnie ostrze, a potem podał je staremu znachorowi. Murzyn paznokciem wyskrobał z rowka ostrza odrobinę ciemnej mazi i roztarł ją na własnym języku. Długo mlaskał przymknąwszy powieki, po czym splunął zamaszyście na podłogę i mruknął:

– Kawirondo robią tę truciznę. Ona działa wolno, ale dobrze.

– Tak właśnie przypuszczałem – zafrasował się Mac Coy. – Czy panowie wycisnęli ranę?

– Pan Hunter przemył ją i zaraz zabandażował – wyjaśnił Tomek.

– Syn mój był przy nakładaniu pierwszego opatrunku – uzupełnił Wilmowski.

– Trzeba było mocno wyssać ranę – powiedział Mac Coy zaniepokojony. – Czy duży był upływ krwi?

– Wydaje mi się, że duży – odpowiedział Smuga.

– Ha, nic już tu nie poradzę. Musimy się zdać na… krajowych lekarzy – smutno powiedział Mac Coy.

– Zgoda, niech czarownicy robią swoje – uśmiechnął się Smuga.

– Z rozkazu kabaki polecam wam zająć się rannym – zwrócił się Mac Coy do Murzynów. – Postarajcie się przywrócić siły białemu człowiekowi, którego naród nigdy nie walczył z czarnymi ludźmi zamieszkującymi Afrykę.

– Skąd pan wie, że nasz naród nie walczył z afrykańskimi Murzynami? – zawołał zdumiony Tomek.

– Funkcję sekretarza młodego kabaki objąłem za zgodą władz angielskich. Jestem jednak Szkotem i cenię wszystkich ludzi walczących o swą wolność – odparł Mac Coy. – Sierżant Blake przysłał mi specjalną wiadomość. Wiedziałem więc, że mamy się spodziewać przybycia wyprawy Polaków, a ja przecież znam trochę waszą historię. Po moim wyjaśnieniu kabaka polecił przyjąć was z honorami należnymi przedstawicielom walecznego i przyjaznego Murzynom narodu.

– A więc po części panu zawdzięczamy tak gościnne przyjęcie – serdecznie powiedział Wilmowski.

Tomek nie miał czasu przysłuchiwać się dalszej rozmowie, uwagę jego pochłonęli czarownicy-znachorzy, zwani tak szumnie przez Szkota “krajowymi lekarzami”. Nucąc monotonną pieśń, sypali zioła i kawałki korzeni do garnka z wrzącą wodą, po czym wywar dali rannemu do wypicia. Z kolei zanurzyli w garnku jakieś gąbczaste rośliny, obłożyli nimi ranę na ramieniu, a następnie nakryli Smugę grubym kocem.

Z mocno bijącym sercem spoglądał Tomek na rannego. Grube krople potu wystąpiły mu na czoło. Wkrótce po wypiciu wywaru z ziół zapadł w mocny sen. Teraz czarownicy odkryli ranę, która pod wpływem okładu napęczniała i nabrała czerwono-żółtego koloru. Najstarszy z czarowników rozorał ją ostrzem noża opalonym w ogniu. Zaczął wysysać ustami krew i materię, wypluwając je na rozżarzone węgle. Ranny stękał przez sen. Murzyn ugniatał rękoma i ssał ranę przy akompaniamencie monotonnego śpiewu pozostałych czarowników.

Minęła długa chwila, zanim ukończyli dziwaczny zabieg. Z kolei obłożyli ranę liśćmi moczonymi w innym wywarze ziół i polecili pozostawić Smugę w spokoju aż do dnia następnego.

– Czy pan naprawdę sądzi, że ten rodzaj… kuracji może być skuteczny? – zapytał Wilmowski Szkota po wyjściu znachorów z chaty.

– Wszystko jest możliwe. W rzeczywistości biali ludzie nie zdołali poznać dotąd wielu tajemnic tego dziwnego lądu – odparł Mac Coy. – Kabaka przyjął wiarę anglikańską. Dlatego też jego czarownicy teraz nazywają się lekarzami. Niemal każdy z nich sporządził już niejedną truciznę, aby pomóc komuś przenieść się na inny, lepszy świat. Oni się doskonale znają na truciznach i potrafią sporządzać środki przeciwdziałające.

– Och, żeby im się tylko udało wyleczyć kochanego pana Smugę – westchnął Tomek.

– Nie trać wiary, młody kawalerze, ona najlepiej uzdrawia – odparł Mac Coy, po czym wdał się w rozmowę o Polsce oraz o zamierzeniach łowców.

Dopiero późnym wieczorem udali się podróżnicy na spoczynek, postanawiając czuwać na zmianę przy rannym przyjacielu. Po dziwacznym zabiegu znachorów sen Smugi stawał się coraz spokojniejszy. Nad ranem Wilmowski z zadowoleniem stwierdził, że temperatura niemal całkowicie opadła. Wkrótce Smuga otworzył oczy i powiedział do dyżurującego przy nim Tomka:

– Uf, nareszcie się wyspałem! Miałem sen, że tygrys bengalski z powrotem rozdrapał moją ranę.

– Tygrys zapewne przyśnił się panu, gdy czarownicy naprawdę ją rozdrapali i jeden z nich wyssał pełno krwi i materii – żywo odparł Tomek, ucieszony widoczną poprawą zdrowia rannego.

– Oni się na tym znają – przyznał Smuga. – Czy przybyli już Hunter i bosman?

– Tatuś twierdzi, że możemy się ich spodziewać lada chwila. Chciałbym, żeby byli z nami na audiencji u kabaki. Bosman wiele się spodziewał po wizycie u tutejszego króla.

– Prawda, chciałbym i ja pójść z wami.

– Nie wiadomo, czy to by panu nie zaszkodziło.

Wkrótce w chacie łowców znów się zjawił Mac Coy z “lekarzami”. Tym razem czarownicy zażądali, aby nikt postronny nie przyglądał się ich zabiegom. Mac Coy zaprowadził więc Wilmowskiego i Tomka do sąsiedniej izby, a następnie matą zasłonił otwór pomiędzy dwoma pomieszczeniami.

– Dlaczego się nie zgodzili, żebyśmy byli przy chorym? – zapytał Wilmowski.

– Wszyscy Murzyni Bantu wierzą, że każda choroba spowodowana jest rzuconym przez kogoś urokiem – wyjaśnił Szkot. – Są również przekonani o wielkiej władzy umarłych, od których woli zależy wyzdrowienie, deszcz lub urodzaj. Wydaje się im także, że niektórzy ludzie mogą czynić nadzwyczajne rzeczy, jak na przykład przyjmować postać jakiegoś zwierzęcia, niszczyć zasiewy, bydło sąsiadów bądź rzucać urok sprowadzający chorobę. Z tych zapewne powodów mają zamiar odczynić urok uniemożliwiający rannemu odzyskanie zdrowia. Oni nie lubią ujawniać przed obcymi swych obrzędów, czarodziejskich.

– Znam przesądy murzyńskie, ale przecież twierdził pan, że kabaka przyjął anglikanizm – zdumiał się Wilmowski.

Szkot uśmiechnął się i odrzekł:

– Niełatwa jest tutaj moja rola. Aby zdobyć zaufanie Murzynów, trzeba okazać wiele wyrozumiałości. To jest pionierska praca w dzikim kraju. Czym ja tu już nie byłem! Budowniczym, cieślą, stolarzem, lekarzem, rolnikiem, hodowcą bydła i plantatorem, krawcem, kucharzem, a nawet myśliwym. Przede wszystkim jednak trzeba umieć pozyskiwać sobie serca ludzi… Wyrozumiałość i tolerancja są najlepszą ku temu drogą. Czarownicy znają się na truciznach i potrafią leczyć ludzi porażonych jadem. Nikt przecież nie poniesie szkody, gdy znachor po zastosowaniu odpowiednich leków odczyni urok według dawnych wierzeń.

Podczas tej dziwnej rozmowy Tomek zaniepokojony o rannego przyjaciela wydłubał palcem dziurkę w macie i zerkał od czasu do czasu do sąsiedniej izby. Wypełniały ją dymy spalanych w ogniu ziół. Jadowity wąż wypuszczony z koszyka pełzał po glinianej podłodze w takt wybijany na bębenku przez jednego znachora, podczas gdy pozostali śpiewali, tańczyli i wykonywali rękoma ruchy, jakby coś za siebie rzucali. Potem znachorzy pochylali się nad ponownie uśpionym Smugą, przemywali ranę wywarem ziołowym, poili go jakimś płynem, nakrywali kocem i odkrywali, aż Tomkowi zaczęło się kręcić w głowie. Po dwóch godzinach “naczelny lekarz”, stary zasuszony Murzyn o pomarszczonej twarzy, poprosił ich do łoża rannego.

34
{"b":"90669","o":1}