Литмир - Электронная Библиотека

Wszyscy byli bardzo wyczerpani. Postanowili odpocząć dzień lub dwa. Schronienie pod nawisem skalnym obudowali kamieniami, a szczeliny zasypali żwirem. Dopiero zabezpieczywszy się w ten sposób przed chłodnym wiatrem zasiedli do posiłku.

Nataszą nie przebudziła się nawet wtedy, gdy przenoszono ją na posłanie z koców. Sally z Marą położyły się przy niej. Miały czuwać na zmianę.

Mężczyźni również położyli się do snu.

Kapitan Nowicki, który z walki wyszedł jedynie z paroma zadrapaniami i siniakami, pierwszy pełnił straż. Najpierw wymył się w strumieniu, potem łyknął jamajki, a następnie siadł w wejściu do zaimprowizowanej chaty. Zachowując jak największą ostrożność, zapalił fajkę. Dingo przywarował u jego stóp. Poczciwe, wierne psisko czuwało niestrudzenie, co chwila uchylało powiek i strzygło uszami.

Nowicki siedział zasępiony i rozmyślał. Teraz zrozumiał, że popełnił z Tomkiem wielką nieostrożność zabierając kobiety. Podczas pierwszego starcia z Kampami ponieśli duże straty, a co będzie dalej? Musieli porzucić znaczną część ekwipunku. Już nie posiadali namiotu, z żywnością było krucho. Co się stanie w Nataszą? Nękany obawą powstał i cicho podszedł do posłania. Srebrzysta, zimna poświata księżycowa padała na twarze kobiet. Spały w najlepsze. Nowicki delikatnie dotknął czoła Nataszy. Było chłodne i suche. Nieco pocieszony znów usiadł przy Dingu. Pies leżał spokojnie i drzemał. Nowicki pogrążył się w myślach. Oparł plecy o głaz. Monotonny szum pobliskiego wodospadu działał jak środek nasenny. Na chwilę przymknął powieki…

Warknięcie Dinga przebudziło Nowickiego; chwycił karabin oparty o kamień. Pies niespokojnie spoglądał w niebo. Nowicki nasłuchiwał i rozglądał się wokoło. Dopiero po dłuższej chwili spostrzegł czarne cienie bezszelestnie unoszące się w powietrzu. Od razu odgadł, że to nietoperze zaniepokoiły Dinga. Przypomniał sobie opowiadania o nietoperzach-wampirach, które karmiły się krwią zwierzęcą i ludzką. Szybko powstał i wszedł pomiędzy śpiących. Spłoszony nietoperz przemknął tuż obok jego twarzy. Nowicki pochylił się nad Nataszą. Pierś jej równomiernie unosiła się w oddechu. Nowicki zbudził Haboku, po czym sam ułożył się do snu.

*t

Dwudniowy wypoczynek w zdrowym, górskim powietrzu przywrócił lepszy nastrój uczestnikom wyprawy. Nawet Natasza czuła się dobrze i twierdziła, że może iść dalej. Toteż trzeciego dnia o świcie ruszyli w drogę.

Haboku, tak jak przedtem, szedł pierwszy. Przez dwa dni to wspinali się na stoki gór, to znów schodzili w doliny porosłe dżunglą. Ciszę dziewiczych lasów mąciły jedynie krzyki ptaków lub szum płynących strumieni.

Tomek stawał się coraz bardziej zasępiony. Nanoszenie na mapę trasy wyprawy było niemal niemożliwe. Toteż teraz najwięcej uwagi zwracał na położenie słońca. Ku jego zdumieniu Haboku znów prowadził w kierunku wschodnim. Domyślił się, że idąc górami już zapewne obeszli las śmierci; obecnie zbliżali się do ruin starożytnego miasta z przeciwnej strony.

Piątego dnia od opuszczenia pierwszego obozu w górach Haboku nagle zapomniał o maskowaniu swych uczuć. Przystanął i podniecony zawołał!

– Nareszcie znalazłem! Istnieje naprawdę, Kampa nie kłamał!

– Coś znalazł? – zapytał kapitan Nowicki.

–  Patrzcie, przekonajcie się sami! – triumfująco wołał Haboku, Znajdowali się w wysoko położonej dolinie.

– Zdaje się, że natrafiliśmy na ślady jakiejś starej drogi – odezwał się Tomek.

– Chyba masz rację, widać, że była nawet brukowana – przyznał Nowicki.

– Czy tej drogi szukałeś, Haboku? – zapytał Zbyszek.

– Dawno, dawno temu zbudowali ją władcy tej ziemi – odparł Indianin. – Kampa zapewnił mnie, że doprowadzi nas ona do ruin miasta, których szukamy [127] .

– Obyśmy tylko odnaleźli tam pana Smugę – szepnęła Natasza.

– Jeśli odnajdziemy miasto, to jestem pewna, że go tam zastaniemy – powiedziała Sally.

– Prowadź, Haboku! – rozkazał Nowicki.

Stary trakt prowadził w dół zbocza. Szczeciniasta trawa i krzewy rosły w wyrwach i szczelinach, lecz miejscami droga, zbudowana przed kilkoma wiekami, rysowała się zupełnie wyraźnie. W dali snuła się ku niebu smuga czarnego dymu.

Około południa Haboku znów przystanął przy kilku głazach. Na jednym z nich odnalazł wyryty symbol słońca. Teraz zboczył w głęboką rozpadlinę. Wyszli nią na małą skalną platformę. Stanęli jak urzeczeni. W dolinie przed nimi leżały ruiny miasta. Wśród drzew, krzewów i wysokiej trawy widać było ściany domów, zbudowanych z wielkich kamieni. Nad rozległymi ruinami dominowała potężna góra o tępo ściętym szczycie, z którego sączył się dym.

[127] W ostatnim dziesięcioleciu przed II wojną światową Polak, inżynier Stanisław Golewski, wraz z kilkunastoma Indianami z plemienia Kampów wyruszył z Chicozy nad Ukajali i przeszedł przez cieszący się złą sławą Grań Pajonal oraz pasmo Andów aż do kolonii Perene, skąd przez Tarmę prowadziła droga kołowa do Orya, pierwszej stacji kolejowej w kierunku Limy. Golewski, dawny pracownik polskiej kolonii w Cumarii, uzyskał koncesję na zbudowanie linii kolejowej, która miała połączyć obszary nadukajalskie ze stolicą Peru na wybrzeżu Pacyfiku, a pośrednio, poprzez Ukajali i Amazonkę, Limę z wybrzeżem Atlantyckim. Właśnie badając tereny pod budowę przyszłej kolei, Golewski zetknął się w Grań Pajonalu z wolnymi Kampanii. Później z kapitanem Alvarino również dokonywał z samolotu zdjęć tych terenów. W kilka miesięcy potem Alvarino, podczas lotu wywiadowczego, zaginął w Pajonalu, najprawdopodobniej podczas przymusowego lądowania. Sądzono, iż mógł zostać uwięziony przez Kampów, którzy nienawidzili białych przybyszów. Projekt budowy linii kolejowej upadł po załamaniu się polskich kolonii nad Ukajali.


52
{"b":"90357","o":1}