Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ 8. Tajemnicza wiadomość

– Dobry Boże! – Marilyn złapała się za gardło. – Ray jest synem Jorge'a Estavy! Ależ to mógł być on! To Ray może być porywaczem.

Jupe zmarszczył czoło.

– Może być za to porwanie odpowiedzialny, ale sam nie mógł go dokonać. Był na przyjęciu przez cały czas, pamiętasz? Ale właściwie dlaczego miałby to robić? Kim jest Jorge Estava?

– Człowiekiem, który ma… miał sklep z oponami w zachodniej części Los Angeles. Świetna lokalizacja, na rogu ulicy. Tato chciał w tym miejscu postawić wysoki biurowiec. Ale Estava nie zgodził się na sprzedanie swego sklepu. Tato więc otworzył obok sklep z oponami i konkurencyjnie obniżał ceny. Estava starał się jakoś utrzymać, ale nie mógł sobie pozwolić na sprzedawanie opon ze stratą. Tatę było na to stać. W ciągu sześciu miesięcy Estava zwinął interes.

– A jego syn zgłosił się tu do pracy pod fałszywym nazwiskiem – dokończył Bob. – Łatwo odgadnąć, że chciał pomścić swego ojca, ale twój tato odkrył, kim on jest. Zastanawiam się, jak Sanchez mógł się tego nie domyślić, skoro wiedział, że twój ojciec zbiera wiadomości o wszystkich.

– Może sądził, że wystarczająco zatarł ślady i że uda mu się zwieść prywatnego detektywa – powiedział Jupe.

Usiadł przed komputerem i wystukał polecenie wydrukowania pełnych akt Raya Sancheza. Włączyła się drukarka i po minucie Jupe miał dokument w ręku. Odczytał go głośno.

Na podaniu o pracę u Jeremy'ego Pilchera Sanchez umieścił adres i numer telefonu swego szkolnego kolegi. Rutynowo zasięgnięte informacje nie przyniosły nic podejrzanego, mimo to Pilcher najął prywatnego detektywa i polecił mu śledzić młodego człowieka. Detektyw odkrył, że każdego wieczoru, po opuszczeniu pracy Sanchez udaje się do domu Estavy przy Ocean Park. Detektyw odbył wtedy szereg rozmów z sąsiadami, podając się za agenta ubezpieczeniowego, i dowiedział się prawdy.

– Tak, Sanchez-Estava z pewnością miał wystarczający motyw – powiedział Bob. – Tylko… tylko on nie robi na mnie wrażenia człowieka, który by się posunął do przemocy.

– Nie jest takim człowiekiem – przyznała Marilyn. – I ta książka biskupa. To wszystko razem nie ma sensu. Biorąc Raya Sancheza i… a poza tym nie czuję się dobrze.

Usiadła przed większym komputerem i przymknęła oczy.

– Nie mogę uwierzyć, żeby to był Ray. Gdyby to zrobił, toby przecież znalazł sposób unieszkodliwienia tego komputera. Musiał to zrobić ktoś inny.

Jupe skinął głową.

– Dobrze. Zobaczmy, co jest w tym komputerze o innych osobach.

Przywołał akta Teda Ariago.

Z początkowych informacji o Ariago wynikało, że był wdowcem, nie miał dzieci i mieszkał w dzielnicy Larchmont. Przed objęciem stanowiska kierownika filii domów towarowych w Santa Monica, był dyrektorem sieci sklepów technicznych, nie należących do Pilchera.

Dalej następowały informacje bardziej istotne. Teda Ariago aresztowano pod zarzutem próby oszukania firmy ubezpieczeniowej. W budynku należącym do niego wybuchł pożar i firma ubezpieczeniowa podejrzewała, że spowodowano pożar umyślnie. Wycofano jednak oskarżenie z braku dowodów. Następnie Ariago odszedł z zarządu sklepów technicznych wśród pogłosek, jakoby brał łapówki od przedsiębiorców budowlanych, zaangażowanych przez firmę. Akta zamykały się lapidarną uwagą: kobieciarz.

Niemal równie interesujące było dossier Chucka Durhama, prawnika Pilchera. Hazardzista. Grał nałogowo na wyścigach konnych, w pokera i bardzo ryzykownie na giełdzie. Pilcher podejrzewał, że gra pieniędzmi powierzonymi mu na przechowanie przez klientów, i groził powiadomieniem izby adwokackiej, z żądaniem wszczęcia dochodzenia. Uważał, że groźba powinna “przytrzymać go w ryzach”.

Z kolei Marilyn i chłopcy dowiedzieli się, że człowiek zarządzający bankiem w Visali został niezbyt honorowo zwolniony z marynarki wojennej. Pilcher wiedział o tym i nie ukrywał tego faktu przed swym pracownikiem.

Jupe odczytywał jedno dossier po drugim. Na ekranie pojawiały się kolejno ludzkie sekrety. Nawet pani McCarthy miała pewną fatalną przypadłość. Namiętnie grała na loterii przy parafii św. Atanazego.

– Myślę, że do niczego nas to nie doprowadzi – powiedziała w końcu Marilyn. -Wszystko, czego się dowiadujemy, to… to, że mieliśmy wczoraj w domu gromadę ludzi, którzy nienawidzą taty do głębi. On nie ma ani jednego przyjaciela. Nie mogę znieść tej myśli! Nie mogę niczym usprawiedliwić tego, że zadał sobie trud zbierania tych wszystkich informacji.

Była bliska łez. Nie broniła dłużej swego ojca.

Jupe musiał przyznać, że tajne akta nie były im w niczym pomocne. Każda osoba z tej listy miała powód, żeby się pozbyć Pilchera, ale żadna nie miała powodu szczególnego. Podejrzani stawali się wszyscy – i nikt.

– Jest jeszcze jedna fiszka – powiedział. – Możemy zobaczyć i ją także. Opatrzona jest kryptonimem “Mujer-vieja”, co znaczy po hiszpańsku stara kobieta.

– Wielkie rzeczy! – prychnął Pete. – Pewnie to coś tam więcej o pani McCarthy. Wymyślała sposoby oszukiwania na loterii!

– Dlaczego informacje dotyczące pani McCarthy miałyby być zapisane po hiszpańsku? – spytał rozsądnie Jupe i wcisnął klawisz.

Tym razem na ekranie pojawiło się coś odmiennego. Był to list i był adresowany do Marilyn:

ZACZNIJ OD SOGAMOSO. IDŹ DO STAREJ KOBIETY. W LETNI DZIEŃ O ZACHODZIE SŁOŃCA JEJ CIEŃ DOTYKA ŁEZ BOGÓW. WSZYSTKO DLA CIEBIE, ALE STRZEŻ SIĘ NAVARRY. CZY JEST LEGALNE? SPRAWDŹ W BIN.

– No, no – powiedział Jupiter. Polecił komputerowi wydrukowanie tajemniczego listu i spojrzał z nadzieją na Marilyn.

Potrząsnęła tylko głową.

– Nic ci to nie mówi? – zapytał.

– Absolutnie nic.

– Masz się strzec Navarry – naciskał Jupe. – Czy znasz kogoś o tym nazwisku?

Marilyn wzruszyła ramionami.

– Pewnie to kolejny czarujący współpracownik taty. Na przyjęciu nie było żadnego Navarry. Spisując listę gości, tato musiał zapomnieć o kilku śmiertelnych wrogach.

Chłopcy zobaczyli, że płacze. Łzy toczyły się jej po policzkach i nawet nie starała się ich otrzeć.

– Dobrze, może znajdziemy gdzie indziej jakąś wskazówkę.

Jupe wstał od komputera. Bob pokazał mu mały notes, który właśnie znalazł w Szufladzie.

– To książka adresowa. Zapisana ręcznie.

Chłopcy przejrzeli notes, ale nazwiska Navarro w nim nie znaleźli.

– Moja mama może o nim coś wiedzieć – powiedziała Marilyn, opanowując już płacz. – Mama i tato nie rozmawiają ze sobą, ale może ona pamięta kogoś takiego z dawnych czasów, kiedy jeszcze byli razem.

– Zadzwonisz do niej? – zapytał Pete.

– Och… będzie mi niezręcznie. Jest teraz wściekła na mnie też. Nie podoba jej się, że przebywam tu z tatą, i nie podoba jej się mój narzeczony, no ale, mniejsza z tym, spróbuję.

Podeszła do telefonu i nakręciła jakiś numer. Po uzyskaniu połączenia do uszu chłopców dobiegł szmer trwający dłużej, niżby zajęło wypowiedzenie wyrazu “halo”.

– Nie ma jej. Zgłosiła się automatyczna sekretarka – wyjaśniła Marilyn i nagrała na taśmę zdania następujące: – Mamo, to ja. Słuchaj, prawdopodobnie porwano tatę. Trzech młodych detektywów stara się dowiedzieć, co się stało. Mamo, jeśli Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews przyjdą do ciebie, czy zechcesz z nimi porozmawiać? Chcą się dowiedzieć czegoś o osobie nazwiskiem Navarro, także o Sogamoso. Jeśli coś ci się przypomni, powiedz im, proszę, dobrze? Niedługo wrócę do domu, ale nie mogę stąd odejść, póki się nie dowiem, co się stało z tatą. Pa, mamo.

Odłożyła słuchawkę.

– Powinna się zgodzić. Moja mama jest fajną osobą, naprawdę. Nikomu nie życzy źle… nawet tacie.

Chłopcy poskładali wydruki z komputera, a Marilyn napisała im na kartce adres swojej matki. Po krótkiej naradzie zdecydowali, że Pete zostanie z Marilyn przez resztę dnia i w nocy. Na panią McCarthy czekał mąż i musiała wrócić na noc do domu. Bob miał pewne obowiązki do wypełnienia u siebie w domu, ale przyrzekł, że pójdzie po obiedzie do miejskiej biblioteki i poszuka informacji o Sogamoso.

– O Navarro żadnych informacji nie ma co szukać – mówił. – W książce telefonicznej Los Angeles znajduje się z tysiąc Navarrów. Ale nazwiska Sogamoso nie słyszy się na co dzień. To nas może na coś naprowadzić.

– Sogamoso nie musi być nazwiskiem – powiedział Jupe. – Może to być nazwa miejscowości albo firmy.

Tak więc wypadło, że wizytę pani Pitcher złoży tylko Jupiter.

Pożegnał się z Marilyn i kolegami, wsiadł na rower i pojechał do Santa Monica.

Dom pani Pilcher okazał się rozległą parterową rezydencją przy cichej uliczce. W przeciwieństwie do zaniedbanej posiadłości Pilchera w Rocky Beach, był świeżo pomalowany, trawniki utrzymano bardzo starannie. Do budynku prowadził czysto wymieciony chodnik.

Drzwi otworzyła sama pani domu. Sprawiała miłe wrażenie. Miała włosy koloru kawy z mlekiem i takież oczy. Zbyt pulchna, by wyglądać elegancko; miała za to gładką, pozbawioną zmarszczek cerę. Była o wiele młodsza od Jeremy'ego Pitehera.

– Przypuszczam, że jesteś jednym z chłopców, o których Marilyn zostawiła wiadomość. Nie było mnie w domu, kiedy telefonowała. Nie mogę ci poświęcić wiele czasu… Oczekuję gościa. Wejdź.

Zaprowadziła go do salonu, którego podłogę pokrywała zielona wykładzina, a meble były kryte białym lnem. Usiadła w fotelu obok kominka.

– Jak się czuje Marilyn? – zapytała. – Dlaczego nie wraca do domu?

– Chce być na miejscu w razie, gdyby zatelefonował porywacz.

– Powinnam tam pójść, ale nie mogę się na to zdobyć. Nienawidzę tego domu. Z chwilą, gdy się do niego wprowadziliśmy, zaczęło się źle układać między nami. Marilyn nie jest tam chyba sama?

– Jest z nią mój przyjaciel Pete.

– Twój przyjaciel? Chłopiec, jak przypuszczam. A co robi policja? Moja córka nie powinna pozostawać jedynie pod opieką chłopca.

– Pete jest prawdziwym atletą. Jest szybszy i silniejszy od wielu dorosłych. Poza tym porywacz nie jest zainteresowany wyrządzeniem Marilyn krzywdy. Potrzebuje jej, żeby mu znalazła książkę biskupa.

– Książkę biskupa? – powtórzyła pani Pilcher. Aż się pochyliła ku przodowi w nagłym napięciu. Jupe odnosił wrażenie, że go prawie nie słucha. Widocznie wsłuchiwała się w coś dobiegającego do jej uszu z głębi domu.

15
{"b":"90317","o":1}