Литмир - Электронная Библиотека
A
A

O, chyba mówi coś do mnie, bo rusza ustami. Tak, przysuwa twarz do szyby i mówi, patrząc mi prosto w oczy. Nic nie słyszę, bo oddziela nas szyba…

Otwieram okno. Zniknęła, nie ma jej.

Wychylam się. Jest tam, na dole, dziewięć pięter niżej. Stoi przed blokiem, macha do mnie ręką. To Ewa…? Nie, to nie Ewa. Jakaś inna. Ewunię bym przecież poznała.

Muszę się mocno wychylić, żeby ją zobaczyć, bo weszła na trawnik.

Przykuca przy ścianie domu, coś zbiera. Wstaje, spogląda na mnie, w górę. Patrzę… ma w rękach pełno kwiatów. Pokazuje mi je i podrzuca. Lecą ku mnie przez dziewięć pięter.

Jak ich dużo, jakie kolorowe, jakie piękne.

Przechylam się przez parapet, ręce wyciągam… a tu ktoś mnie łaps z tyłu za frak i odciąga od okna.

– Ja ci skoczę – mówi tata. Prowadzi mnie za kołnierz do mojego pokoju. Wstawia mnie tam, drzwi zamyka. – Spać – mówi. – Noc jest po to, żeby spać!

Słyszę, jak okno w kuchni zamyka.

Coś teraz z mamusią gadają…

Co mnie to obchodzi.

Siadam na krześle, łokcie opieram na stole. Coś tu mlaska. A to Tadziu przez sen mlaska. Pewno mu się śni, że je słonia z czekolady.

Dopiero co usiadłam, a tu już godzinka zleciała. Świeci w ciemności podświetlone okieneczko w moim zegarku. W całym domu cicho.

Nagle patrzę, już jasno, już siódma dochodzi. Całą noc przespałam przy stole. Lekcji nie odrobiłam i już nie zdążę. Pakuję książki i zeszyty, gdy słyszę dzwonek budzika, ale daleko, w dużym pokoju.

Trzeba obudzić Tadzia.

Akurat nogę wystawił spod pierzyny. Łaskoczę go palcem. Schował.

– Tadziu, wstawaj.

Coś zagadał, na drugi bok się przekręcił.

– Tadziu…

– Tak tak, zaraz wstaję – mówi i znów zasypia. Idę do łazienki. Myję się szybko, tylko buzia i ręce. Wchodzę do kuchni. Mamusia gotuje mleczko dla Zenusia.

– Dzień dobry, mamusiu – mówię. Mamusia nic, jakby mnie tu nie było. I dopiero sobie wszystko przypominam, co wczoraj narobiłam. Tatusia na podłogę pchnęłam, krzyczałam na niego. Powinien mnie zabić. Gdyby nie mamusia, toby mnie zabił i by dobrze zrobił.

– Mamusiu – mówię cicho. – Bardzo przepraszam.

Mamusia nic. Trudno, trzeba iść do szkoły. Biorę teczkę, szturcham Tadzia i wychodzę. Jest godzina siódma dziesięć.

A teraz jest już piętnaście po ósmej. Spocona, zdyszana, biegnę szkolnym korytarzem. Już dawno po dzwonku. Jak to się stało, gdzie zgubiłam tyle czasu?

Jechałam autobusem, wysiadłam za wcześnie, potem na coś się zagapiłam… Wpadam do klasy. Chcę coś powiedzieć, ale nic powiedzieć nie mogę, bo mam strasznie sucho w ustach.

Pani Trauman się uśmiecha.

– Siadaj, wszystko widać bez mówienia.

Lecę do mojej ławki, patrzę… siedzi tu Ewunia. Cudna i uśmiechnięta.

– Nie wygonisz mnie ze swojej ławki? – pyta. Ja dyszę i nic nie mogę odpowiedzieć.

– Coś ty – mówię wreszcie – bardzo się cieszę. W ogóle nie odrobiłam lekcji.

– Nie przejmuj się – mówi Ewa. – Na przerwie damy twoje zeszyty Magdzie, to ci szybko przepisze ze swoich.

– Sama przepiszę.

– Co się będziesz męczyć.

– Panienki Bogdaj i Kawczak, co się u was dzieje? – pyta pani. Ewa otwiera swój zeszyt i podsuwa w moją stronę. Wstaje.

– Kłócimy się o Mickiewicza – mówi. – Bo Majka twierdzi, że był wysoki, a ja jestem wprost pewna, że był bardzo niski.

– Wiecie co, dziewczynki – mówi pani Trauman – ja nie mam pojęcia. Może po prostu był średniego wzrostu. – Wybucha śmiechem. – Słyszeliście, jak mi się rymnęło? Gdy tylko mowa o poecie, to zaraz rymy się cisną.

– On był wysoki – mówi Zbyszek Karpiel.

– Skąd wiesz? – pyta pani.

– Bo jest bardzo podobny na zdjęciu do mojego wujka. A mój wujek jest wysoki, o, taki.

Zbyszek wstaje i wyciąga rękę nad głowę.

– Ja obstaję przy swoim – mówi Ewa. – Bo choć Mickiewicz jest mi bliski, to myślę, że był niski.

Wszyscy śmieją się z nowego rymu. Pani Trauman też. Ewa zwraca się do Zbyszka.

– A jeśli nawet był wysoki, to nie wyższy od foki. Nowy śmiech. Ewa gestem ucisza klasę.

– Ale mówiąc poważnie, to uważam tak dlatego, bo wiadomo, że ludzie niskiego wzrostu wszędzie szukają okazji do wybicia się. W historii pełno takich przykładów.

– Napoleon! – woła Edzio Skała.

– Balzak też był mały – mówi Rita Salomon. – I gruby – dodaje. Wstaje Szkapa i pokazuje na Zenka.

– Nasz Zenek też malutki – mówi. Klasa w śmiech. Tylko Zenek się nie śmieje. Spogląda na Szkapę ze złością i przykłada pięść do brody.

– Powinno się napisać książkę o wpływie wzrostu na osiągnięcia życiowe – mówi Ewa. – Mogłaby być bardzo ciekawa.

– Hitler też był malutki! – woła ktoś.

– Wcale nie taki malutki – prostuje Florek Gamburowicz. – Hitler był średniego wzrostu.

– To tak, jak Mickiewicz – mówi cienko Marlena Bryćko.

– Głupia jesteś – mówi do niej Ziębiński. – Mickiewicz był sto razy wyższy od Hitlera.

– Na pewno nie – mówi Florek. – Hitler wcale nie był niski.

– A ja ci mówię, że sto razy niższy od Mickiewicza – mówi Ziębiński, czerwieniejąc jeszcze bardziej.

– Nie byłbym tego taki pewien – odpowiada Florek. – Kto wie, czy nie był nawet wyższy.

– No, uważaj sobie! – zaperza się Ziębiński.

– A jeśli chodzi o ścisłość – mówi Florek – to gdyby Mickiewicz miał nawet dwa metry wzrostu, to sto razy niższy Hitler miałby dwa centymetry wzrostu. To tyle.

Florek pokazuje klasie, ile to jest dwa centymetry.

– No i proszę, jakie zamieszanie – mówi Ewa. – I tylko dlatego, że w podręcznikach szkolnych obok daty urodzin i zgonu nie podaje się wzrostu. We wszystkich zachodnich magazynach, w artykułach o sławnych ludziach, podane jest wszystko. Wiek, wzrost, waga, imię żony, ilość dzieci… po prostu wszystko. A u nas? Ewa macha ręką i siada. Spogląda na mnie.

– Czemu nie przepisujesz? – pyta.

– Już mam odrobione – mówię. – Polski był przedwczoraj.

– To po co ja się tak wygłupiam?

I dopiero teraz wszystko zrozumiałam. Tymczasem trwa coraz głośniejsza dyskusja między Ziębińskim a Gamburowiczem. Ewunia, Klaudia i ja. Siedzimy na parapecie, machamy nogami i żujemy gumę. A Magda w klasie przepisuje mi zadania domowe. Nie chciałam jej dać swoich zeszytów, ale Ewa powiedziała, że przecież za darmo tego nie robi, więc żebym jej nie zabierała fuchy. To ja powiedziałam, że nie będę miała czym jej zapłacić, a Ewunia na to, że już dawno zapłacone i teraz Magda odrabia dług, ale jeśli tak się nad nią lituję to mogę pójść i wylizać jej z wdzięczności nogi, albo coś innego, bo ona bardzo lubi, jak się ją liże. No to siedzę i macham nogami.

– Wiecie co – mówi Klaudia – ze mną dzieje się coś bardzo dziwnego. Nic mi się nie chce. Nie chce mi się kłaść spać, a jak się obudzę, to nie chce mi się wstawać. A teraz chce mi się potwornie siku, a nie chce mi się iść… Boże, gdyby tak się kto znalazł, zaniósł mnie i wysadził…

– Nie widzę problemu – mówi Ewa i woła: – Julek! Podchodzi do nas duży chłopak z ósmej C.

– Co jest? – pyta.

– Podobno trenujesz kulturystykę. To prawda?

– Prawda – odpowiada Julek i zaraz się prostuje wypychając do przodu piersiową klatkę.

– To daj pomacać bicepsa – mówi Ewa. Julek odwija rękaw koszuli, zgina rękę i napina muskuły. Macamy wszystkie po kolei małą, twardą kulkę na jego ramieniu.

– Słyszałam od mojego brata – mówi Ewa – że kulturyści wcale nie są tacy silni jak na to wyglądają. Że te mięśnie są tylko nadmuchane.

Co? – oburza się Julek. Przyjdź z bratem, szybko się przekona.

– On trenuje karate.

– To niech przyjdzie z kolegami. Jeden kulturysta trzech karateków załatwi.

– Nie bujasz?

– Chcesz, to też z nimi przyjdź. Zobaczysz na własne oczy.

– A dałbyś radę przenieść ciężar wagi pięćdziesięciu kilogramów do końca korytarza?

Julek parska lekceważąco.

– Co to dla mnie.

Ewa spogląda na Klaudię.

– O, przecież ty ważysz pięćdziesiąt kilogramów – mówi.

– Pięćdziesiąt cztery i pół – odpowiada Klaudia.

– Tym lepiej – mówi Julek i rzuca się na Klaudię. Bierze ją na ręce i zasuwa truchtem na koniec korytarza. A korytarz w naszej szkole długi, kończy się za horyzontem. Są już daleko, już Julek nie biegnie. Idzie coraz wolniej, ale Klaudii nie puszcza.

– O tak, bardzo silni są kulturyści – mówi Ewa z zadumą w głosie. Przy drzwiach naszej klasy wybucha bijatyka. Ziębiński kontra Gamburowicz. Już po bijatyce. Florek trzyma się za twarz i jęczy żałośnie:

– Oko mi wybił… oko mi wybił!

– Niech ci Hitler odda swoje – mówi Ziębiński.

– Gruby, chodź tu! – woła Ewa. Ziębiński podchodzi do nas.

– Co chcesz?

– Masz ode mnie medal za patriotyzm – mówi Ewa. Wyciąga z kieszeni pięć centów i daje Ziębińskiemu. On ogląda monetę, chowa ją i mówi z triumfem:

– A co? Ma za swoje, hitlerjugend.

– Przynieś mi jego oko, to dam ci pięć dolców – mówi Ewa. Ja go tylko lekko stukłem – odpowiada Ziębiński, nagle przestraszony. Leci za Gamburowiczem, który w asyście Marleny udaje się do ubikacji w celu przemycia oka.

Grupa sanitarna mija się z Julkiem kulturystą, niosącym Klaudię z powrotem. Sadza ją na parapecie obok nas i, ciężko dysząc, pyta:

– No i co?

– Przekonałeś mnie – mówi Ewa. – Ty to byś zabił każdego kulturystę.

Julek spogląda na nią ostro.

– Kulturystów nie zabijam.

– Ojej, pomyliło mi się. Chodziło mi o karatekę. Powiem mojemu bratu i jego kumplom, żeby cię omijali z daleka.

– A jak – mówi Julek i uśmiecha się nonszalancko. – A jakby ktoś do was, dziewczyny, szurał, to możecie na mnie liczyć.

– Zenek! – woła nagle Ewa. Podbiega do nas Zenek. Co?

– Szurasz do nas? – pyta Ewa.

– Ja?… Nie.

– To masz szczęście.

– A co?

– Bo jakbyś zaszurał, to miałbyś z Julkiem do czynienia. Zenuś zadziera głowę i spogląda z dołu na Julka. Julek patrzy na niego, potem na nas i chyba coś mu zaczyna świtać w łepetynie, że Ewa się z niego nabija.

34
{"b":"90011","o":1}