Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem, czy ci będzie pasował – odpowiada blondyn i pokazuje mu coś, co ma w dłoni. Brunet unosi brwi, spogląda na Ewę. A ona robi wielkie, słodkie oczy i, wdzięcząc się, szczebiocze:

– I po buziaczku.

– W porządku – mówi brunet – buziak przesądził sprawę.

– Jaka sprawa? – dziwi się Ewa. – Nie było żadnej sprawy. Podchodzi do bruneta, całuje go w usta. Teraz blondyna. Objął ją, już się wyśliznęła.

– Dziękuję chłopaki, do następnego razu – mówi Ewa. – Mam na imię Zdzisia. A to Ewunia, moja młodsza siostra.

Pokazuje głową na mnie.

– Franek – przedstawia się blodnyn.

– Edek – mówi brunet. I dorzuca: – Siostrzyczka nie lubi się całować?

– Ona jeszcze dziewica – odpowiada Ewa.

– No tak – mówi Edek – wszystkie damy to dziewice. Franek grozi palcem.

– Na drugi raz mogą być kłopoty – mówi.

– Na drugi raz będzie z języczkiem – mówi Ewa. A Edek:

– To może teraz zrobimy próbę, jak to będzie z języczkiem?

– Pod warunkiem, że nas dogonicie – śmieje się Ewa. Dosiada motoru, sadowię się za nią.

– Tym trupem?

Edek pokazuję na samochód stojący pod drzewem. Ewa kręci rączką gazu. Odjeżdżamy, zostawiając naszych aniołów stróży w tumanie niebieskiego dymu.

W drodze powrotnej wstępujemy do zajazdu. Ewa zamawia dwie cole. Siadamy przy stoliku.

– Miło było, co nie? – mówi Ewa.

– Miło.

– To „miło” dwie dychy kosztowało.

– Dwadzieścia złotych?

– Nie zgrywaj się.

– Dwadzieścia tysięcy?

– Dwadzieścia zielonych. Nie jest to dużo, ale zawsze można coś za to kupić. A już myślałam, że znam ich wszystkich.

Podnoszę szklankę, upijam łyk coli. Och, coś mi umknęło. Coś bardzo ważnego. Już dzisiaj w nocy czułam, jak mi umyka. Leżałam, nie śpiąc, niby chora, i śniłam na jawie jakieś rzeczy, jakieś osoby, które chciały mi coś… Byłam już tak blisko, trzeba było tylko połączyć coś i coś, coś innego.

Tam było pełno pokoi, i wszędzie grali w bilard. Mężczyźni w kraciastych koszulach. Oni… Chciałam uciec, ale miałam na sobie strasznie wąską spódnicę. I jakieś dziecko było tam… byłam jego matką? Ja i jeszcze jedna dziewczyna. I ona… nic już nie pamiętam.

– O czym myślisz? – pyta Ewa. Kładzie rękę na mojej ręce. Cofa ją zaraz. Cała jest w ruchu, a każdy jej ruch jest gwiazdką na niebie.

Tak blisko byłam, tak blisko.

Tęsknota, która nigdy się nie skończy.

Co to było?

Patrzy na mnie Ewa. Uśmiecham się. I ona się do mnie uśmiecha.

– Ach, jak ty się przyczaiłaś – mówi. – Jesteś cudowna. Zawsze chciałam spotkać kogoś takiego, jak ty. Byłam taką idiotką, że od razu się na tobie nie poznałam. A Kaśka była szybsza i mi cię ukradła. Przebaczysz mi?

Rozglądam się i mówię:

– Bardzo przyjemny lokal.

– Tak, bardzo – mówi Ewa.

– Jest ohydny – mówię.

– Potwornie ohydny – przytakuje mi Ewa. – Zrozum, ja się tylko tak zgrywam przy tych moich kretynkach. Nudzi mi się, to się zgrywam…

– Jednak przyjemny – mówię. Ewa wzdycha. I mówi: – Proszę, daj mi szansę.

Wzruszam ramionami.

– Czego ty chcesz ode mnie?

– Och nic. Tylko…

– To za dużo – mówię. – Mogę ci dać połowę.

Wstaję, biorę szklankę i upuszczam ją na podłogę. Trzask. Okruchy szkła. Wszyscy na nas patrzą.

Wychodzę.

Idę parkingiem, za nim drzewa. Nie mogę się wyplątać z tych snów, z tych słów. Siadam na czarnym motorze Ewy. Ujmuję kierownicę.

Z zajazdu wychodzi Ewa. Podchodzi do mnie. Gdzie nie spojrzę, wszędzie ona. Wszędzie jej pełno.

– Chcesz poprowadzić? – pyta.

– Nie umiem.

– Nauczę cię.

Kręcę głową. Odsuwam się do tyłu. Ona siada przede mną. Nie zapala motoru, tylko siedzi z rękoma na kierownicy. Obejmuję ją. Przytulam się do niej.

– Ewuniu…

– Tak?

– Zawieź mnie do piekła.

Ewa odchyla głowę do tyłu, dotyka nią mojej twarzy. Czuję na ustach jej miękkie, pachnące włosy.

– Domyślałam się tego – szepcze. – Zrobię wszystko, co tylko zechcesz…

– Więc zabijmy się – mówię.

– Tak – szepcze – ale jeszcze nie teraz.

Zamykam oczy. Kiedy je otwieram, widzę wielką, białą, bajkową willę w soczystej zieleni drzew. To już Szczawno Zdrój.

– Jak ci się podoba moja mała chatka z piernika?

– W tłoku ujdzie.

– Wpadniesz?

– Może na chwilkę…

W hallu, przy telefonie, stoi tleniona osoba płci żeńskiej, dosyć śliczna, w mini sukieneczce.

– Haj Mimi – mówi Ewa. – Przedstawiam ci Majeczkę, moją nową przyjaciółkę. – Haj – odpowiada blondynka. Uśmiecha się do mnie, mówiąc do słuchawki: – Okej, zaraz lecę.

Odkłada słuchawkę i okręca się w podwójnym piruecie.

– Jak wyglądam? – pyta.

– Cudnie – mówi Ewa.

– Bawcie się dobrze, laleczki – mówi ta Mimi. – Mnie już nie ma. Znika, już jej nie ma. Ewa bierze mnie za rękę, prowadzi po schodkach do ogromnego, jasnego salonu. Tam, daleko, przy okrągłym stole, siedzi czarnowłosy, bardzo ładny pan. Je, czytając gazetę. Podchodzimy do niego.

– Helou, Tutu – mówi Ewa. Pan podnosi głowę. Spogląda na Ewę, później na mnie.

– Helou, ślicznotki – mówi. Ewa wskazuje na mnie.

– Tutu, przedstawiam ci moją największą przyjaciółkę. Ma na imię Majka.

Pan wstaje. Wyciąga do mnie rękę. Podaję mu swoją. On mówi:

– Bogdaj, bardzo mi przyjemnie.

– Mnie również.

– Doskonała zupa – mówi. – Bardzo paniom polecam. Spogląda na zegarek.

– Ja znikam – mówi. I znika. Zostałyśmy same.

– W ten sposób poznałaś komplet moich starych – mówi Ewa. Wskazuje mi krzesło przy stole, siadamy. Ewa woła:

– Panno Zenobio! Dwa nakrycia!

Na końcu salonu uchylają się drzwi. Patrzę… stoi tam panna Zenobia.

– Służę paniusiom – woła, znika i znów się pojawia, pchając przed sobą wózeczek z talerzami. Rozstawia na stole to, co przywiozła, nalewa zupę z wazy. Spojrzała na mnie, nie poznała i zniknęła. Coś dziwnego pływa w zupie. Biorę to na łyżkę. Niebieski, przezroczysty makaron. Panna Zenobia pojawia się znów. Krząta się wokół nas, nakłada na talerze drugie danie, znika.

– Czemu tak na nią patrzyłaś? – pyta Ewa.

– Bo mi kogoś przypomina.

– Nawet wiem kogo.

– Kogo?

– Siebie.

– To ona?

– Kto?

– No… panna Zenobia.

– Tak się nazywa.

Przysuwam sobie talerz, biorę nóż i widelec. Nóż się wygina, gdy dotykam nim mięsa. Po stole chodzi biedronka. Ewa śmieje się. Zatopione w niebieskich, przezroczystych fotelach siedzimy w pokoju Ewy i pijemy coś dobrego i zimnego w długich szklankach. Jeśli oczywiście nie jest to gorąca herbata… Ewa zrywa się, podbiega do magnetofonu.

– Masz jakieś życzenia?

– Nie wiem.

– To Kju.

Wyszukuje kasetę, wsuwa ją w szczelinę. Jarrett rozpoczyna młóckę po klawiszach.

– Holender, pomyliłam kasety – mówi Ewa.

– Zostaw.

Ewa przybiega z powrotem. Klap na fotel.

– Lubisz tego kretyna? – pyta. A ty?

– To nie moja kaseta. Ale jakoś wytrzymam.

– Ja lubię – mówię. – Wyobrażam sobie złotą piłkę, którą on toczy po schodach bez końca.

– Ślicznie to powiedziałaś – mówi Ewa. – Mam wspaniałą szminkę, chcesz, to ci ją dam.

Biegnie do toaletki, wraca. Maluje sobie szybko usta.

– Popatrz, jest złota – mówi. Wydyma usta. Są złote. Podaje mi szminkę. Maluję nią sobie paznokieć. Już złoty.

– Fajna – mówię.

– Jesteś dziewicą? – pyta Ewa.

– Wszystkie damy to dziewice – odpowiadam. Ewa śmieje się perliście.

– Chcesz, to ci go zatańczę.

Podrywa się z fotela, tańczy muzykę Jarretta. Złota piłka turla się po nie kończących się schodach. Pobiec za nią, czy jeszcze zostać i patrzeć na Ewunię?

Zostaję.

Tańczy jak prawdziwa baletnica, tylko że sto razy śliczniej.

Patrzę w zachwyceniu. Ach, to przecież ona jest świetlistą piłką Jarretta.

– Jesteś zupełnie inna, niż myślałam – mówię.

– To dlatego, bo mnie nie znałaś – odpowiada Ewa. Podskakuje wysoko, dotyka głową sufitu, chwieje się tam chwilę i powolutku spływa na szafirowy dywan.

Przymykam oczy i już nie mogę ich otworzyć.

– Nie wiem dlaczego, ale okropnie chce mi się spać – mówię z trudem otwierając usta.

– To połóż się – dobiega mnie z daleka głos Ewy. Kładę się na przezroczystej kanapie. Zapadam się w nią. Czuję, jak Ewa czymś lekkim mnie przykrywa, czuję, jak zdejmuje mi buciki.

– Wyłączyć muzykę?

– Niech gra – mówię cichutko, tak cichutko, że sama swoich słów nie słyszę. Słyszę tylko Jarretta i widzę jego świetlistą piłkę – tańczącą Ewunię. Staję się lekka i już mogę pobiec za nią. Ona zbiega po nie kończących się schodach z białego marmuru. Ja za nią.

Wokół wijące się zarośla, i węże, i cuchnące bajora pełne milczących żab i ich osłupiałych oczu.

Bieg i roziskrzony słońcem brylant.

Nagle potykam się i znikam w ciemności i ciszy.

Dż… dż… dż…

Dżdżownicą oślepioną i głuchą wiję się na samym dnie podziemnego jeziora.

Aaaaaaaa. Oooooooo… Coś tu jęczy. Jakieś istnienie bez ciała i myśli. Jakiś bąbelek powietrza w próżni. Wyyyyy… dooooo…

Oooooooodyyyy…

Eeeeeeeee.

Dajcie mi czegoś dotknąć.

Tuuuuuuu…

Pustka w pu… stce puste pustki pu…

Mmmmmm Mprr…

A Mprstw… moje.

Tak się bałam. A to ja, mamusia kazała mi wyrzucić popielniczkę.

Idę wśród bloków i szukam śmietnika. Jakiś mężczyzna biegnie za mną na chwiejących się nogach. W ręku ma pałkę. Ta pałka to świetlówka, cały czas się świeci. Chce mnie nią uderzyć, uciekam.

Idą dwaj chłopcy, uciekają razem ze mną. Skręcają w lewo, ja w prawo. Pijak z neonem za mną. Po drugiej stronie uliczki idzie milicjant. Jest młody i piękny. Pokażę mu popielniczkę, wszystko opowiem. Wbiegam na jezdnię. Rowerzysta skręca w ostatniej chwili.

Trzask, prask, wpada pod samochód, już wszyscy nie żyją, krew się leje z auta. Odwracam się gwałtownie. Przede mną stoi wysoki pan w szarym swetrze, w okularach.

32
{"b":"90011","o":1}