Литмир - Электронная Библиотека

Było to nad brzegami Orinoko.

Pewnego razu coś mnie boleśnie ugryzło w palec u nogi. (Gdyby to była dłoń, powiedzielibyśmy, że w palec serdeczny.)

Ugryzło, to ugryzło – jakby się człowiek przejmował takimi sprawami, to by nie jeździł do dżungli. W czasie wyprawy, przez wiele tygodni nie ma szans na spotkanie lekarza, więc po pierwsze – trzeba uważać, po drugie – nie przejmować się, a po trzecie – radzić sobie samemu, kiedy trzeba.

Z krwawiącym paluchem podszedłem do wody. Wycisnąłem ranę, przepłukałem, a następnie zanurzyłem stopę w gorącym wyprażonym przez słońce piachu – żeby się wszystko dokładnie zaklajstrowało.

Piasek na ogół nie jest godnym polecenia środkiem opatrunkowym, ale w tym przypadku nie miałem pod ręką (nogą?) nic lepszego. Poza tym to nie był zwyczajny piasek…

W swoim górnym biegu, Orinoko płynie przez kompletne odludzie. W promieniu kilkuset kilometrów nie ma śladu cywilizacji, więc jest tam czysto. Ponadto tamtejszy piasek jest bielusieńki jak sproszkowany kryształ – sam kwarc, bez domieszek, paprochów itp. Przez wiele godzin każdego dnia, wystawiony na bakteriobójcze działanie promieni słonecznych i temperatury – nagrzewa się jak piec hutniczy i po prostu MUSI być wysterylizowany.

Nie ma o czym gadać – zaklajstrowało się pięknie i wygoiło w ciągu kilku dni, tak że o całej sprawie szybko zapomniałem.

Po miesiącu, w samolocie powrotnym z Caracas do Miami, poczułem się nieswojo – zabolał mnie ten palec. Ale jakoś tak… dziwacznie, bo raz – przez jedną krótką chwilę – a potem spokój. Z a b o l a ł, a nie r o z b o l a ł.

Potem już nie działo się nic, więc znowu o całej sprawie zapomniałem.

* * *

Pierwsza noc po powrocie do Polski:

Budzę się, wyrwany ze snu gwałtownym atakiem bólu. Po chwili uderzył następny. I jeszcze jeden. Jakby mi ktoś grzebał igłą w palcu – w otwartej ranie. A rana przecież dawno zagojona. Ba, nie byłem już nawet pewien, czy to ten sam palec.

Następnego dnia pobiegłem do znajomego specjalisty od chorób tropikalnych. Obejrzał stopę i mówi, że nic nie widzi. Tylko niewielki, dawno zagojony ślad po ukąszeniu.

– Ugryzło cię coś? – pyta.

– Nie jestem pewien, chyba ugryzło, ale równie dobrze mogłem wdepnąć na jakiś ostry badyl.

– Na moje oko to masz w palcu pasażera.

– ???

– Tam coś siedzi. Żywe.

– Obcy, ósmy, Nostromo?

– Raczej motyl – albo ćma. Teraz się przepoczwarzą i przy okazji trochę wierci. Wtedy cię boli. Poza tym leży, ssie krew i rośnie. Nie wiem na pewno, bo to mój pierwszy przypadek tego rodzaju, ale czytałem o takich, które zamiast ssać, wyżerają mięso od środka i mogą się przemieszczać… A może to chodziło o rybki… Nieważne. Przemieścił ci się?

– Nie!…

– To dobrze, bo one wszystkie jak jedzą, to muszą także wydalać, i wtedy trują. Lepiej, jak trucizna zostaje w jednym miejscu, bo łatwiej wyczyścić.

Po tych słowach podszedł do przeszklonej szafki i wyciągnął z niej zestaw metalowych narzędzi. Słowo „wyczyścić” nabrało charakteru akcji zbrojnej – zaciski, szczypce, nieprzyjemnie wyglądający haczyk i przerażające skrzyżowanie łyżeczki ze skrobaczką. Odbezpieczył jednorazowy skalpel…

– Ooo nie! – zaprotestowałem.

– No dobrze – odpowiedział łagodnie (znałem ten ton z horrorów o zboczonych doktorkach) – w takim razie nie będziemy nic robili – zdecydowanym ruchem capnął mnie za kostkę (uścisk miał żelazny) – i poczekamy jeszcze ze dwa tygodnie, aż ci z palca wyfrunie paź królowej. Tyle że do tego czasu cała stopa sczernieje, zacznie się obierać, i wtedy ją obetniemy pod narkozą.

Puścił mi prosto w oko zajączka skalpelem. W odpowiedzi tylko głośno przełknąłem ślinę. (Tak jak się połyka jabłko w całości. Znacie to uczucie?)

– To co? – uśmiechnął się jak nietoperz (głównie zębami). – Trochę bólu dzisiaj, czy motylek za dwa tygodnie?… Na pewno będzie piękny. Podobny do tatusia. Jak mu dasz na imię? Papillon dla chłopca, a Mariposa dla dziewczynki? Czy może raczej coś bardziej polskiego…

Te kpiny go zdekoncentrowały, więc skorzystałem z okazji, wyrwałem się i uciekłem do łazienki.

Tam oparłem stopę na umywalce, złapałem za palec i ścisnąłem go serdecznie (z całej siły) nie zważając na ból…

Dookoła zrobiło się biało…

Potem szaro i kołowato…

Otrząsnąłem się, schyliłem głowę do podłogi, żeby nie zemdleć, a kiedy już krew powróciła pod skronie spojrzałem w lustro. Na środku tkwił przyklejony do szkła niedokończony motyl. Jeszcze nawet nie poczwarka, ot, zwykła larwa, w kształcie małej glisty. A właściwie glutka, bo była lekko rozmaślona i na pewno nie nadawała się do życia.

– Wredny szmeterling – wysyczałem przez zęby.

* * *

To był pierwszy i jedyny motyl, jakiego kiedykolwiek złapałem. Niestety nie w siatkę, tylko w palec. Zamiast w gablotce za szkłem, skończył jako glut na szkle.

Było to dla mnie bardzo pouczające doświadczenie. Od tamtej pory na wszystkie, nawet najbardziej niewinne zwierzątka w dżungli patrzę, jak na coś co może człowiekowi zrobić krzywdę – Może, nie musi.

Po prostu nie dajcie się zwieść pięknym kolorowym żabkom, pachnącym kwiatkom, motylkom i bławatkom – one wszystkie starają się… przeżyć.

W dżungli piękny wygląd częściej oznacza ostrzeżenie przed niebezpieczeństwem niż zaproszenie do wspólnej zabawy. Pięknie ubarwione żabki – takie, które widać z daleka – starają się nas poinformować, że ich skóra dotkliwie parzy, albo że potrafią bardzo celnie splunąć komuś w oko żrącym zajzajerem. Mieniące się tęczowo motyle zawiadamiają w ten sposób, żeby ich nie zjadać, bo są bardzo niesmaczne i wywołują (głównie u ptaków i nietoperzy) bóle brzucha i silną niestrawność. Ociekające miodowym nektarem kwiaty, które wabią swoim zapachem z odległości wielu kilometrów, są owadożerne… Rozumiecie o co chodzi? To taki kod.

MORAŁ:

Dżungla jest jak ciemna uliczka w niebezpiecznej dzielnicy – jeżeli spotkamy tani kogoś, kto idzie środkiem jezdni, ubrany w kurtkę z wężowej skóry i czerwone kowbojki z aligatora, na szyi ma wiązkę złotych łańcuchów, a na każdym palcu pierścień z drogocennym kamieniem, wtedy lepiej zejść mu z drogi, skryć się w pierwszej dostępnej bramie i poczekać, aż sobie pójdzie. Natomiast nigdy, ale to nigdy w podobnej sytuacji nie wolno wpadać w panikę. Od paniki dużo lepszy jest chłodny dystans.

43
{"b":"89442","o":1}