Литмир - Электронная Библиотека

CZĘŚĆ 3 ŁOWCY CHRZTÓW

Spotykam ich w najdzikszych zakątkach Ameryki Południowej w dżungli nad Orinoko, gdzie biały człowiek jeszcze nie postawił stopy, na szczytach Andów, gdzie nieurodzajna ziemia rodzi tylko kamienie, na pustkowiach Gran Chaco, gdzie nie ma żywej duszy.

Jeden wkłada sobie piórka w nos, a na głowę indiańską koronę z piór, inny nie wkłada w ogóle nic i odprawia mszę na golasa, trzeci…

Zresztą, posłuchajcie…

ŁOWCA GŁODNY

Padre stał wypięty zupełnie nie po księżowsku z głową zanurzoną w zamrażarce Z grzechotem przesuwał zawartość w poszukiwaniu czegoś stosownego na dzisiejszą kolację. [Przypis: Padle (hiszp.) – dosłownie ojciec, ale potocznie znaczy ksiądz [przyp. tłumacza]]

– Będziemy musieli upiec węża zawołał spomiędzy zmrożonych mięsnych brył, bo już nic innego nie mam.

– Dzisiaj piątek rzuciłem przekornie.

Nie szkodzi odrzucił ksiądz to był wąż wodny, więc da się podciągnąć pod „dania rybne”.

W Wenezueli a rzecz dzieje się w samym jej środeczku na rozległych sawannach Los llanos o piątkowym poście słychać tylko z okazji Wielkiego Piątku natomiast opisywane przeze mnie zdarzenia miały miejsce w piątek powszedni.

– Tu, na llanos zaczął ksiądz kładąc przede mną półmetrowy kawał anakondy to właściwie wołowina powinna być uznana za postną Człowiek nawet oddycha wołowiną.

Miał stuprocentową rację. Żeby się o tym przekonać wystarczyło pociągnąć nosem milion sztuk bydła robi swoje Także z powietrzem

– Więc w piątek ciągnął rąbiąc anakondę maczetą powinniśmy się umartwić jedząc steki a tego węża zostawić sobie na niedzielę

* * *

Następnego dnia zjedliśmy potrawkę z iguany (metrowej długości jaszczurka na skali uczuć odpowiednik szczura) Wcześniej musieliśmy ją upolować Tak jak wszystko inne przez kolejne dni tygodnia.

W niedzielę była kapibara (największy gryzoń świata z wyglądu świnka morska wielkości prosięcia)

W poniedziałek rosół z bocianów (takie same jak polskie tyle ze dzioby mają czarne)

We wtorek kajman (kuzyn krokodyla)

We środę żółwie ogrodowe (naziemne)

We czwartek żółwie błotne (zgadnijcie czym pachną)

A potem jeszcze ryby ryby ryby, ryby Cokolwiek byle uniknąć wołowiny, bo ksiądz mieszkał tu już kilka lat i miał jej s e r d e c z n i e dość. [Przypis: Wyraz „serdecznie” nie jest w tym kontekście najszczęśliwszy ale za to przyzwoity. Ponadto w oryginale – czyli po hiszpańsku – było tu coś takiego na co język polski nawet bardzo specjalistyczny nie znalazł jeszcze odpowiednich słów. Nawet wielka encyklopedia anatomii człowieka stosuje wyłącznie obrazki [przyp. Tłumacza]]

* * *

Jerzy Pecold poszedł do seminarium wprost z rzeźni miejskiej Zanim poczuł powołanie zachowywał się jak każdy normalny chłopak w Pasłęku pił, palił, rwał panienki (niektóre do dziś nie mogą odżałować ze pewnego dnia przestał) Seminarium ukończył celująco trochę z przekory wobec wykładowców, którzy uważali, że rzeźnik z włosami do ramion nie może być księdzem. [przypis: A Jezus się, strzygł na jeża tak?] Wkrótce potem dał dyla na misje

Na misjach od biskupi daleko, ale do Pana Boga tuż tuż tak to ujął.

Zresztą wszyscy misjonarze których znam ujmują to podobnie ich wadą w Polsce jest nadaktywność nie mieszczą się od tego w sutannach w kościelnych strukturach w rutynach dyscyplinach. Za to świetnie pasują na misje Tam nadaktywność jest konieczna.

* * *

– Największy problem miałem, kiedy mi się zaczęli nawracać mówił przeżuwając anakondę. – Wyobrażasz sobie?! Misjonarz, który się boi nawróceń! Ale był powód tutaj ludzie mają po dwie rodziny jedną we wsi, a drugą na rancho Dwa domy dwie żony dwa stadka dzieci Nawracasz takiego faceta Chrzci się bierzmuje a po kilku latach prosi o ślub kościelny. Tylko z którą żoną ten ślub jak on ma DWIE? I co |a mam wtedy robić? ciągnął po chwili Tutaj to jest norma obyczajowa Oni tak żyli zanim przyszedł Kościół z przepisami o monogamii. Obie kobiety się znają, czasami nawet bardzo przyjaźnią dzieci to już nawet dokładnie nie wiadomo które z którą, jedna wielka harmonijna rodzina I on mnie teraz pyta czy ma jedną żonę porzucić? Ale w takim razie którą? I czemu ona ma być ukarana za jego nawrócenie? Czy Pan Bóg tego chce? No i co ja mam zrobić? Udzielić dwóch ślubów mi nie wolno. Wypiąć się na faceta tez nie mogę, bo to ja go ochrzciłem On jest niewinny wpadł w moje sidła.

ŁOWCA ANONIM

– Wierzysz w czary? – zapytałem zdumiony.

– A jak mam nie wierzyć, kiedy sam widziałem.

– Ale przecież księdzu nie wolno…

– Każdemu wolno w i e r z y ć, szczególnie jak coś zobaczy na własne oczy. Albo dotknie. Pismo Święte bardzo stanowczo zabrania jedynie uprawiania magii. A jak się czegoś zabrania, to chyba dlatego, że to istnieje, prawda? Jakby nie istniało, to po co zabraniać?

– A co konkretnie widziałeś?

– Wszystko. Ja tu mieszkam już tyle lat. To są przerażające czarne moce… Chociaż nie przeczę, ze przy okazji czynią wiele dobrego. W tym właśnie leży problem – curandero – kogoś wyleczy ze śmiertelnego ukąszenia i jak ja mam potem ludziom tłumaczyć, że to było działanie Złej Mocy? [Przypis: Curandero (od hiszpańskiego curar – leczyć) – zależnie od okoliczności słowo to oznacza szamana albo znachora. [przyp. tłumacza]] Diabła, jeśli wolisz. Jak wytłumaczyć ludziom, ze on to zrobił tylko po to, by ich od siebie uzależnić, a potem im od środka wyżreć dusze? Magia działa jak narkotyk – najpierw jest miło, a zaraz potem za późno. Ale… no właśnie, jest tu bardzo podstawowe „ale” – czy mnie wolno zabronić ratowania życia? Czy wolno nie skorzystać z jedynej pomocy, jaką mam? Do lekarza bardzo daleko – nie zdążymy – a na moich rękach umiera dziecko. I wtedy katolicki ksiądz idzie do czarownika. A potem nie wie, czy ma się z tego spowiadać, czy raczej być dumnym, ze się na to zdobył.

Ale raz to oni przyszli do mnie, bo żaden curandero nie dawał sobie rady. Mała dziewczynka była opętana. Przynoszą ją do kościoła, a mnie się przypomina film „Omen”. Dziecko ma taką siłę, ze targa czterema chłopami, z których każdy na co dzień powala byki. Mała coś wrzeszczy, nie wiadomo po jakiemu, piana z ust, wymioty na zielono, i oni mi mówią: Lecz, Padre. Curandero nie dał rady spróbuj ty.

W seminarium nikt nas nie uczył egzorcyzmów, bo to średniowiecze. Coś tam wspomnieli półgębkiem, ale ani formułek, ani nic, bo to nie jest zajęcie dla zwykłego księdza. Więc klękam i zaczynam się modlić po polsku: Panie Boże, boję się tego, nie wiem co to jest, nie umiem tego pokonać, proszę, Użyj moich pustych rąk, pokieruj mną, włóż w moje usta właściwe słowa, jeżeli tu potrzeba słów, i uwolnij to dziecko. Okaz miłość. Okaz miłosierdzie. OKAZ SWOJĄ SIŁĘ, SWOJĄ MOC, SWOJĄ POTĘGĘ i uwolnij to niewinne dziecko…

Uwolnił.

Bardzo mi to pomogło. Zaczęli inaczej patrzeć na księdza. Curandero stracił trochę klienteli. Trochę, bo nadal chodzą się u niego leczyć, ale chyba teraz wolą jego ziółka, maści i mikstury od czarów.

ŁOWCA WREDNY

Ks. Adam Kuchta, werbista, trafił do jednej z dwóch ostatnich wiosek plemienia Ache. Do tej drugiej pojechał ks. Benek Remiorz – najweselszy Ślązak świata. Dzieli ich teraz kilkaset kilometrów polnych dróg. Łączy trzeszczące radio. (Pod warunkiem, ze świeciło słońce i naładowało baterie.)

Ginące plemię Ache zaprosiło werbistów, by im pomogli przetrwać. W tym celu Ache muszą przejść od kultury zbieracko – łowieckiej do rolniczej. Postawili tylko jeden warunek: Nie będziecie nas nawracać!

Czy misjonarz może się zgodzić na taki układ? Przecież istotą misji jest nawracanie. No tak, ale zanim Indianie dorosną do chrześcijaństwa, trzeba ocalić ich człowieczeństwo. Trzeba ich także ocalić przed wymarciem. Cóż komu po ochrzczonym, ale wymarłym plemieniu?

Łowcy Chrztów, którym nie wolno zarzucać sieci, bo najpierw muszą zarybić staw…

Adam – padre Adan - mieszka sam jak palec na dzikim odludziu. Indianie oddali mu w używanie kawałek ziemi za wioską – tam stanął niewielki drewniany domek. Na studnię zabrakło pieniędzy. żeby mieć co pić i w czym się umyć, Adam codziennie jeździ po wodę do strumienia odległego o kilka kilometrów.

Za potrzebą chodzi w las. Myje się polewając cynową konewką zawieszoną pod sufitem na ganku. Poza tym uczy, leczy, buduje, handluje. I pożycza.

Indianie przychodzą bez przerwy – po paczkę soli cukru yerba mate, kaszy, po baterie do latarki po kawałek blachy, sznurek. [Przypis: Tam gdzie nie rośnie kawa Indianie Guaiani od wieków zaparzali zioło (hiszp. yerba) o nazwie mate – r odzaj zielonej herbaty Nie zawiera kofeiny, nie zawiera teiny, ale zawiera mateinę – siostrę dwu pozostałych Na serce i tętno działa podobnie jak kawa Na kubki smakowe jak zaparzona zawartość popielniczki ale tylko przy pierwszym piciu A potem? No cóż potem jest albo jeszcze gorzej albo tak jak w moim przypadku – Wielka Miłość]. To wciąż ludzie o mentalności zbieracko – łowieckiej Misjonarz zastąpił im las teraz chodzą zbierać do niego.

– Grabią mnie tak jak kiedyś ograbiali puszczę. Ze wszystkiego co ta pozwoliła sobie odebrać A z drugiej strony większość z tego co im dasz natychmiast trwonią bo puszcza zawsze miała niewyczerpane zasoby.

Kiedy Indianie mówią pożycz to wcale nic zamierzają oddać. W ich kulturze pożyczyć to tyle co podarować przedmiot który nam nic |jest potrzebny. Pożycz znaczy po prostu daj nie ze jest wyrażone bardziej uprzejmie.

Dla Ache pożyczka oznacza zobowiązanie symboliczne a nie przedmiotowe Kto pożyczył wędkę wcale nie odda nam tej samej wędki, tylko coś innego co jemu akurat będzie zbywać. W dodatku nie wiadomo, kiedy to zrobi.

Na podobnej zasadzie sąsiadki w Polsce pożyczają sobie szczyptę soli. Przecież nikt się nigdy o zwrot tej soli nie upomina A gdyby się upomniał to by nas ty m obraził za pożyczenie soli oddaje się inną przysługę.

16
{"b":"89442","o":1}