Ale on mnie wybrał. On do mnie się zgłosił – i teraz nie ustępował. Był przede mną. Kaszlnąłem i kaszelek ten mnie powiadomił, że sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Jego śmierć – choć odstręczająca – była teraz o krok przede mną, jak coś nie dającego się wyminąć.
O jednym marzyłem tylko – aby odszedł. Potem się zastanowię, naprzód niech odejdzie. Dlaczego nie miałbym powiedzieć, że zgadzam się i udzielę pomocy? To nie było wiążące, przecież zawsze mogłem uczynić z tego przyrzeczenia podstęp i manewr -
to jest, gdybym zdecydował się go zgubić i wyjawił wszystko Hipolitowi – wszakże dla celów naszej akcji, naszej grupy, było nawet wskazane pozyskać jego zaufanie i móc nim powodować. Jeśli postanowię go zgubić… Cóż szkodzi skłamać człowiekowi, którego się gubi?
_ Niech pan posłucha. Przede wszystkim – opanować nerwy. To najważniejsze. Niech pan zejdzie jutro na obiad. Niech pan powie, że to był kryzys nerwowy, który już mija. Że pan wraca do formy. Niech pan udaje, że panu przeszło. Ja ze swej strony także pomówię z Hipolitem i postaram się jakoś urządzić panu ten wyjazd.
A teraz niech pan wraca do siebie, tu może ktoś przyjść…
Mówiąc to nie miałem pojęcia, co mówię. Prawda czy kłamstwo? Pomoc czy zdrada?
Potem się okaże – a teraz niech się oddali! Wstał i wyprostował się, nie dostrzegłem w nim ani cienia nadziei, nic w ogóle w nim nie drgnęło, nie próbował ani dziękować, ani, choćby spojrzeniem, przypodobać się… wiedząc z góry, że to się nie uda i że nic mu nie pozostaje jak tylko być, być takim jak jest, być tym swoim bytem niewdzięcznym, niemiłym – którego zgładzenie byłoby wszakże jeszcze wstrętniejsze. On tylko szantażował swym istnieniem… o, jakież to odmienne od Karola!
Karol!
Po jego odejściu zacząłem pisać list do Fryderyka. Był to raport – zdawałem relację z obu tych nocnych wizyt. I był to dokument, którym już wyraźnie zgłaszałem się do wspólnego działania. Zgłaszałem się na piśmie. Nawiązałem dialog.