Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek, A na tym stoliczku pleciony koszyczek, W koszyczku jabłuszko, w jabłuszku robaczek, A na tym robaczku zielony kubraczek. Powiada robaczek: – I dziadek, i babka, I ojciec, i matka jadali wciąż jabłka, A ja już nie mogę! Już dosyć! Już basta! Mam chęć na befsztyczek! – I poszedł do miasta. Szedł tydzień, a jednak nie zmienił zamiaru; Gdy znalazł się w mieście, poleciał do baru. Są w barach – wiadomo – zwyczaje utarte: Podchodzi doń kelner, podaje mu kartę, A w karcie – okropność! – przyznacie to sami: Jest zupa jabłkowa i knedle z jabłkami, Duszone są jabłka, pieczone są jabłka I z jabłek szarlotka, i placek, i babka! No, widzisz, robaczku! I gdzie twój befsztyczek? Entliczek-pentliczek, czerwony stoliczek. W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie I Szczebrzeszyn z tego słynie. Wół go pyta: – Panie chrząszczu, Po co pan tak brzęczy w gąszczu? – Jak to – po co? To jest praca, Każda praca się opłaca. – A cóż za to pan dostaje? – Też pytanie! Wszystkie gaje, Wszystkie trzciny po wsze czasy, Łąki, pola oraz lasy, Nawet rzeczki, nawet zdroje, Wszystko to jest właśnie moje! Wół pomyślał: – Znakomicie, Też rozpocznę takie życie. Wrócił do dom i wesoło Zaczął brzęczeć pod stodołą Po wolemu, tęgim basem. A tu Maciek szedł tymczasem. Jak nie wrzaśnie: – Cóż to znaczy? Czemu to się wół prożniaczy?! – Jak to? Czyż ja nic nie robię? Przecież właśnie brzęczę sobie! – Ja ci tu pobrzęczę, wole, Dosyć tego! Jazda w pole! I dał taką mu robotę, Że się wół oblewał potem. Po robocie pobiegł w gąszcze. – Już ja to na chrząszczu pomszczę! Lecz nie zastał chrząszcza w trzcinie, Bo chrząszcz właśnie brzęczał w Pszczynie Zachwycony jej powabem Hipopotam błagał żabę: – Zostań żoną moją, co tam, Jestem wprawdzie hipopotam, Kilogramów ważę z tysiąc, Ale za to mógłbym przysiąc, Że wzór męża znajdziesz we mnie I że ze mną żyć przyjemnie. Czuję w sobie wielki zapał, Będę ci motylki łapał I na grzbiecie, jak w karecie, Będę woził cię po świecie, A gdy jazda już cię znuży, Wrócisz znowu do kałuży. Krótko mówiąc – twoją wolę Zawsze chętnie zadowolę, Każdy rozkaz spełnię ściśle. Co ty na to? – Właśnie myślę… Dobre chęci twoje cenię, A więc – owszem. Mam życzenie… – Jakie, powiedz? Powiedz szybko, Moja żabko, moja rybko, I nie krępuj się zupełnie, Twe życzenie każde spełnię, Nawet całkiem niedościgłe…" – Dobrze, proszę: nawlecz igłę! Na wyspach Bergamutach Podobno jest kot w butach, Widziano także osła, Którego mrówka niosła, Jest kura samograjka Znosząca złote jajka, Na dębach rosną jabłka W gronostajowych czapkach, Jest i wieloryb stary, Co nosi okulary, Uczone są łososie W pomidorowym sosie I tresowane szczury Na szczycie szklanej góry, Jest słoń z trąbami dwiema I tylko… wysp tych nie ma. Szła z targu kokoszka-smakoszka, Spotkała ją pewna kumoszka. – Co widzę? Wątróbka, ozorek? Ja do ust tych rzeczy nie biorę! Kura na to: – Kud-ku-dak! A ja – owszem! A ja – tak! – No, co też paniusia powiada! A taka, na przykład, rolada! Toż nie ma w niej nic oprócz sadła – Już ja bym rolady nie jadła! Kura na to: – Kud-ku-dak! A ja – owszem! A ja – tak! – Lub weźmy, powiedzmy, makaron Czy gulasz, czy rybę na szaro, Czy jakieś tam flaki z olejem – O, nie! Takich potraw ja nie jem! Kura na to: – Kud-ku-dak! A ja – owszem! A ja – tak! – Są ludzie, paniusiu kochana, Co jajka już jedzą od rana – Nie dla mnie są takie rozkosze, Bo jajek po prostu nie znoszę! Kura na to: – Kud-ku-dak! A ja – owszem! A ja – tak! Nad rzeczką opodal krzaczka Mieszkała kaczka-dziwaczka, Lecz zamiast trzymać się rzeczki Robiła piesze wycieczki. Raz poszła więc do fryzjera: – Poproszę o kilo sera! Tuż obok była apteka: – Poproszę mleka pięć deka. Z apteki poszła do praczki Kupować pocztowe znaczki. Gryzły się kaczki okropnie: – A niech tę kaczkę gęś kopnie! Znosiła jaja na twardo I miała czubek z kokardą, A przy tym, na przekór kaczkom, Czesała się wykałaczką. Kupiła raz maczku paczkę, By pisać list drobnym maczkiem. Zjadając tasiemkę starą, Mówiła, że to makaron, A gdy połknęła dwa złote, Mówiła, że odda potem. Martwiły się inne kaczki: – Co będzie z takiej dziwaczki? Aż wreszcie znalazł się kupiec: – Na obiad można ją upiec! Pan kucharz kaczkę starannie Piekł, jak należy, w brytfannie, Lecz zdębiał obiad podając, Bo z kaczki zrobił się zając, W dodatku cały w buraczkach. Taka to była dziwaczka! Mieszkał w Wiśle sum wąsaty, Znakomity matematyk. Krzyczał więc na całe skrzele: – Do mnie, młodzi przyjaciele! W dni powszednie i w niedzielę Na życzenie mnożę, dzielę, Odejmuję i dodaję I pomyłek nie uznaję! Każdy mógł więc przyjść do suma I zapytać: – Jaka suma? A sum jeden w całej Wiśle Odpowiadał na to ściśle. Znała suma cała rzeka, Więc raz przybył lin z daleka I powiada: – Drogi panie, Ja dla pana mam zadanie. Jeśli pan tak liczyć umie, Niech pan powie, panie sumie, Czy pan zdoła w swym pojęciu Odjąć zero od dziesięciu? Sum uśmiechnął się z przekąsem, Liczy, liczy coś pod wąsem, Wąs sumiasty jak u suma, A sum duma, duma, duma. – To dopiero mam z tym biedę: Może dziesięć? Może jeden? Upłynęły dwie godziny, Sum z wysiłku jest już siny. Myśli, myśli: „To dopiero! Od dziesięciu odjąć zero? Żebym miał przynajmniej kredę! Zaraz, zaraz… Wiem już… Jeden! Nie! Nie jeden. Dziesięć chyba… Ach, ten lin! To wstrętna ryba!” A lin szydzi: – Panie sumie, W sumie pan niewiele umie! Sum ze wstydu schnie i chudnie, Już mu liczyć coraz trudniej… A tu minął wieczór cały, Wszystkie ryby się pospały I nastało znów południe, A sum chudnie, chudnie, chudnie… I nim dni minęło kilka, Stał się chudy niczym kilka, Więc opuścił wody słodkie I za żonę pojął szprotkę. |