OPOWIEDZIAŁ DZIĘCIOŁ SOWIE Opowieści różne znacie: Więc opowieść o piracie, O magiku-mechaniku, O zaklętym koguciku, O północnym, groźnym wietrze I o chorym termometrze. O uczonym kocie w butach I o wyspach Bergamutach, O diabełku na kominie, O sierotce Klementynie, O entliczku, o pentliczku I o Janku Wędrowniczku, O Paproszku – mądrym skrzacie – Wszystkie te historie znacie. Ale dziś mam – daję słowo – Bajkę dla was całkiem nową. Posłuchajcie: pod Dąbrową Jest dąbrowa. W tej dąbrowie Opowiedział dzięcioł sowie O tym, czego się dowiedział, Kiedy w leśnej dziupli siedział. Ja to wszystko podsłuchałem I czym prędzej zapisałem. Było tak: w sędziwym lesie, Który widać na bezkresie, Mieszkał bury wilk Barnaba, Zamożniejszy od nababa. Miał on skarbów pełne wory I wciąż znosił do komory Smakołyki i frykasy, Z których słyną polskie lasy. Miał Barnaba spryt handlowy, Więc założył wśród dąbrowy Sklep dla zwierząt. Na polanie Wybudował rusztowanie, Poukładał mech u góry, Pozatykał gliną dziury, Gałęziami ściany pokrył I, z wysiłku cały mokry, Siadł za ladą. Na tej ladzie Smakowite kęski kładzie. Każdy łatwo coś wyszuka: Jest tu przysmak dla borsuka, Jest pachnący ser dla lisa, Dla niedźwiedzia pełna misa, Coś dla kuny do zjedzenia, Świeża marchew dla jelenia, Dla jaszczurek smaczny żurek I orzechy dla wiewiórek. Siedzi wilk Barnaba w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wszystkich woła i zaprasza: – Komu jaja, komu kasza, Komu mleko na śniadanie? U mnie w sklepie jest najtaniej! Wielka była to przynęta, A więc zbiegły się zwierzęta. Wszystkie tłoczą się u lady: – Proszę kilo marmolady… – A ja garść orzechów proszę… – Dla mnie sadła za trzy grosze… – Dla mnie miodu dziesięć deka… – A ja proszę kwartę mleka… Wilk się krząta i na ladzie Co najgorszy towar kładzie, Nie doważa, nie domierza, Marmolada jest nieświeża, Sadło zgniłe i tłuste, Gorzki ser, orzechy puste, Zamiast mleka – sama woda. Wprost każdego grosza szkoda! – Jak tu drogo! – jęknął zając. Na to rzekł Barnaba wstając: – Kto powiedział, że jest drogo? Nie prosiłem z was nikogo, By odwiedzał moją knieję. Komu drogo – niechaj nie je! A jak chodzi o zające, Radzę zmykać, bo przetrącę! Czmychnął zając nie czekając – Nie przekona wilka zając. Sarna wstała pełna trwogi, Tchórz wiewiórce szepnął: – W nogi! I nie wziąwszy nawet reszty, Zmykał szybko, gubiąc meszty. Nieco dalej, stąd pół mili, Mieszkał siwy ryś Bazyli. Był wąsaty, zły i srogi; Każdy rad był zejść mu z drogi, A on prychał, a on mruczał, Wszystkim bruździł i dokuczał. Nawet rudy lis Mikita Bardzo grzecznie rysia witał I udając, że jest chory, Szybko biegł do swojej nory. Ryś miał także sklep swój w lesie; Znał się ryś na interesie, Toteż jego sklep był pełny Ciepłych futer, pierza, wełny, Ptasich czubków, barwnych piórek I kapturków dla wiewiórek. Siedział ryś Bazyli w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wołał ciągle: – Idzie zima, Kto na zimę futra nie ma, Kto linieje lub łysieje, Niech tu biegnie poprzez knieję, Bowiem każde leśne zwierzę U mnie ciepło się ubierze, Ptak – odnowi swoje pierze, Wszystko można dostać u mnie! Więc zwierzęta biegły tłumnie. Ten coś kupił, ów coś kupił, A Bazyli skórę łupił, Zamiast futer wtykał szmaty, Zamiast skórek – stare łaty, Zamiast wełny – pęk badyli. Taki to był ryś Bazyli! Niedaleko sklepu rysia Była w jarze jama lisia, Dobrze pośród drzew ukryta. Mieszkał w jamie lis Mikita. Po wsiach znał kurniki liczne I zagrody okoliczne, Umiał świetnie w każdym czasie Wykryć nowe gniazda ptasie, Umiał gąskę podejść z bliska, Wiedział, gdzie są kretowiska, Po karasie biegł do rzeki I wybierał miód z pasieki. Zdobycz swoją co dni kilka Lis Mikita niósł do wilka. Wilk unosił się na ławce: – Czekam, czekam na dostawcę. Pokaż towar. Cóż to? Kaczka? Ależ chuda nieboraczka! Gęś? Nie będzie z niej pociechy; Jajka małe jak orzechy. Nie, Mikito, miód niesłodki, A karasie są jak płotki. Nędzna zdobycz, drogi lisie, I na moje widzimisię Warta cztery skórki krecie. Ale więcej? Nigdy w świecie! Lis miał mores przed Barnabą – Potargował się dość słabo, Schował skórki, a po chwili Już go witał ryś Bazyli: – Cóż przynosisz dziś, Mikito? Cztery skórki? Dobre i to. Mogę wziąć je, chętnie służę, Dam ci za nie jajko kurze. Lis podskoczył: – Nie kpij ze mnie! Słuchać nawet nieprzyjemni. Za te skórki, wyznać przykro, Dałem trzy karasie z ikrą, Dziesięć jajek, kaczkę młodą, Gęś i duży plaster miodu. Ryś uderzył groźnie w ladę: – Skórki biorę, jajko kładę I nie radzę wszczynać kłótni, Bo się skończy jeszcze smutniej. Lis do kłótni nie był skory – Poszedł z jajkiem do swej nory I pomyślał, płaczu bliski: "To są właśnie moje zyski." Wilk bogacił się na sklepie, Ryś stał także coraz lepiej. Jeśli chodzi o Mikitę, Ten się trzymał własnym sprytem. Lecz zwierzęta – że wymienię Tchórze, jeże i jelenie, Nawet kuny i niedźwiedzie – Wszystkie były w wielkiej biedzie. A tymczasem przyszła jesień, Coraz głodniej było w lesie, Coraz głodniej, coraz chłodniej, Upływały dni, tygodnie, W lesie było brak żywności, Poszły wszystkie oszczędności, A u rysia i u wilka Ceny rosły co dni kilka. Wilk Barnaba siedział w sklepie I zmrużywszy jedno ślepie, Wykrzykiwał: – Głodomory, Opuszczajcie wasze nory, Przybywajcie do mnie tłumnie! Tylko u mnie, tylko u mnie Są kiełbaski i serdelki, I przysmaków wybór wielki! Równocześnie z innej strony Ryś Bazyli niestrudzony Wołał: – Do mnie, chuderlaki! Mam serdaki, mam kubraki, Skórki ciepłe jak pierzyny I zimowe peleryny. Lecz zachęta nie pomoże, Kiedy nędza jest w komorze, Bo kupują ci, co płacą, A kupować nie ma za co. Tak cierpiała knieja cała, Wreszcie miarka się przebrała. Mieszkał w lesie niedźwiedź Błażej. Choć wyglądał nie najstarzej, Szanowały go zwierzęta, Tak jak ludzie – prezydenta. Przyszły tedy do Błażeja: – W tobie cała jest nadzieja! W lesie chłodno, w domu głucho, Daj nam radę niezawodną, Bo Barnaba i Bazyli Już doszczętnie nas złupili. Niedźwiedź w ucho się podrapał, Długo myślał, długo sapał, Wreszcie rzekł: – Mam pomysł taki: Niech kukułka wszystkie ptaki I zwierzęta z całej kniei Zawiadomi po kolei, Że w świetlicy "Pod Żołędziem" Jutro się nasz sejm odbędzie. – Świetnie! Świetnie! – krzyknął zając. – Sejm zwołamy nie zwlekając! – Racja – rzekły dwie kukułki, Nierozłączne przyjaciółki. – Obwieścimy wnet orędzie, Że się jutro sejm odbędzie. Zaraz wzięły się do dzieła, Jedna w prawo pofrunęła, Druga w lewo – i kukały Dwie kukułki przez dzień cały. |