Proszę pana, pewna kwoka Traktowała świat z wysoka I mówiła z przekonaniem: – Grunt – to dobre wychowanie! Zaprosiła raz więc gości, By nauczyć ich grzeczności. Osioł pierwszy wszedł, lecz przy tym W progu garnek stłukł kopytem. Kwoka wielki krzyk podniosła: – Widział kto takiego osła?! Przyszła krowa. Tuż za progiem Zbiła szybę lewym rogiem. Kwoka, gniewna i surowa, Zawołała: – A to krowa! Przyszła świnia prosto z błota. Kwoka złości się i miota: – Co też pani tu wyczynia? Tak nabłocić! A to świnia! Przyszedł baran. Chciał na grzędzie Siąść cichutko w drugim rzędzie, Grzęda pękła. Kwoka, wściekła, Coś o łbie baranim rzekła I dodała: – Próżne słowa, Takich nikt już nie wychowa, Trudno… Wszyscy się wynoście! No i poszli sobie goście. Czy ta kwoka, proszę pana, Była dobrze wychowana? Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury. Kura wyłazi ze skóry, Prosi, błaga, namawia: – Bądź głupsze! Lecz co można poradzić, kiedy ktoś się uprze? Kura martwi się bardzo i nad jajkiem gdacze, A ono powiada, że jest kacze. Kura prosi serdecznie i szczerze: – Nie trzęś się, bo będziesz nieświeże. A ono właśnie się trzęsie I mówi, że jest gęsie. Kura do niego zwraca się z nauką, Że jajka łatwo się tłuką, A ono powiada, że to bajka, Bo w wapnie trzyma się jajka. Kura czule namawia: – Chodź, to cię wysiedzę. A ono ucieka za miedzę, Kładzie się na grządkę pustą I oświadcza, że będzie kapustą. Kura powiada: – Nie chodź na ulicę, Bo zrobią z ciebie jajecznicę. A jajko na to najbezczelniej: – Na ulicy nie ma patelni. Kura mówi: Ostrożnie! To gorąca woda! A jajko na to: – Zimna woda! Szkoda! Wskoczyło do ukropu z miną bardzo hardą I ugotowało się na twardo. Na straganie w dzień targowy Takie słyszy się rozmowy: – Może pan się o mnie oprze, Pan tak więdnie, panie Koprze. – Cóż się dziwić, mój Szczypiorku, Leżę tutaj już od wtorku! Rzecze na to Kalarepka: – Spójrz na Rzepę – ta jest krzepka! Groch po brzuszku Rzepę klepie: – Jak tam, Rzepo? Coraz lepiej? – Dzięki, dzięki, panie Grochu, Jakoś żyje się po trochu, Lecz Pietruszka – z tą jest gorzej: Blada, chuda, spać nie może. – A to feler – Westchnął Seler. Burak stroni od Cebuli, A Cebula doń się czuli: – Mój Buraku, mój czerwony, Czybyś nie chciał takiej żony? Burak tylko nos zatyka: – Niech no pani prędzej zmyka, Ja chcę żonę mieć buraczą, Bo przy pani wszyscy płaczą. – A to feler – Westchnął Seler. Naraz słychać głos Fasoli: – Gdzie się pani tu gramoli?! – Nie bądź dla mnie taka wielka! – Odpowiada jej Brukselka. – Widzieliście, jaka krewka! – Zaperzyła się Marchewka. – Niech rozsądzi nas Kapusta! – Co, Kapusta?! Głowa pusta?! A Kapusta rzecze smutnie: – Moi drodzy, po co kłótnie, Po co wasze swary głupie, Wnet i tak zginiemy w zupie! – A to feler – Westchnął Seler. W owocarni arbuz leży I złośliwie pestki szczerzy; Tu przygani, tam zaczepi. – Już byś przestał gadać lepiej, Zamknij buzię, Arbuzie! Ale arbuz jest uparty, Dalej sobie stroi żarty I tak rzecze do moreli: – Jeszcześmy się nie widzieli, Pani skąd jest? – Jestem Serbka… – Chociaż Serbka, ale cierpka! Wszystkich drażnią jego drwiny, A on mówi do cytryny: – Pani skąd jest? – Jestem Włoszka… – Chociaż Włoszka, ale gorzka! Gwałt się podniósł na wystawie: – To zuchwalstwo! To bezprawie! Zamknij buzię, Arbuzie! Lecz on za nic ma owoce, Szczerzy pestki i chichoce. Melon dość już miał arbuza, Krzyknął: – Głupiś! Szukasz guza! Będziesz miał za swoje sprawki! Runął wprost na niego z szafki, Potem stoczył go za ladę I tam zbił na marmoladę. Pan pomidor wlazł na tyczkę I przedrzeźnia ogrodniczkę. – Jak pan może, Panie pomidorze?! Oburzyło to fasolę: – A ja panu nie pozwolę! Jak pan może, Panie pomidorze?! Groch zzieleniał aż ze złości: – Że też nie wstyd jest waszmości! Jak pan może, Panie pomidorze?! Rzepa także go zagadnie: – Fe! Niedobrze! Fe! Nieładnie! Jak pan może, Panie pomidorze?! Rozgniewały się warzywa: – Pan już trochę nadużywa. Jak pan może, Panie pomidorze?! Pan pomidor zawstydzony, Cały zrobił się czerwony I spadł wprost ze swojej tyczki Do koszyczka ogrodniczki. Posłał kozioł koziołeczka Po bułeczki do miasteczka. Koziołeczek ruszył w drogę, Wtem się natknął na stonogę. Zadrżał z trwogi, no i w nogi – Gaik, steczka, mostek, rzeczka, A tam czekał ojciec srogi I ukarał koziołeczka: – Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedł, wrócił już! Ładne rzeczy! Ładne rzeczy! A koziołek tylko beczy: – Jak nie uciec, ojcze drogi, Przecież sam rozumiesz to: Ja mam tylko cztery nogi, A stonoga ma ich sto! Posłał kozioł koziołeczka Po ciasteczka do miasteczka. Koziołeczek mknie raz-dwa-trzy. Nagle staje, nagle patrzy: Chustka wisi na parkanie – Koziołeczek tedy w nogi! I znów dostał w domu lanie, Bo był ojciec bardzo srogi: – Taki tchórz! Taki tchórz! Ledwo wyszedł, wrócił już! Ładne rzeczy! Ładne rzeczy!" A koziołek tylko beczy: – Jak nie uciec, ojcze drogi, Czyż jest słuszna kara twa? Chustka ma wszak cztery rogi, A ja mam zaledwie dwa! |