Литмир - Электронная Библиотека

– To jest tylko jedna, godna pochwały, strona medalu, kapitanie Rotzberg. Druga to fakt, że do Dombrowsky’ego garną się hurmem żołnierze i jego wojsko z dnia na dzień rośnie w siłę!

– Ach!… Głównie młodzicy i stare hałaburdy, pijana hołota! Tych nie udało się powstrzymać, ale to nic. Zabraknie Bonapartego, rozczmychną się jak spłoszone ptaki.

– Właśnie o to ostatnie chodzi, przejdźmy do sedna. Podobno ma pan, kapitanie, rewelacyjny plan sprzątnięcia Korsykanina?

Rotzberg wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie wiem, czy jest on rewelacyjny, panie pułkowniku, jest bardzo prosty. Przede wszystkim mam wybornego strzelca, nazywa się Klaus Melke. Polował z ojcem od dziecka, strzela fenomenalnie, jakby się urodził z karabinem. Mam również wiedeński sztucer, dzieło samego Scneidera, cudowną strzelbę, do której on się przyzwyczaja od kilku tygodni. I wreszcie mam trzecią rzecz – miejsce, gdzie można to zrobić. Jest to stary opuszczony klasztor. Brak mi tylko jednego – możliwości zwabienia Napoleona do tego klasztoru. I w tym oczekuję pomocy od pana, pułkowniku.

– Po to przyjechałem, by panu pomóc, byśmy razem zrealizowali operację, której generał Kalkreuth nadał kryptonim “Czarny Orzeł”. O co chodzi?

– O to, że Bonaparte niemal codziennie wyjeżdża z Poznania w teren i najprawdopodobniej są to wycieczki przynajmniej częściowo improwizowane. Ktoś, kto jest blisko Korsykanina, powinien go namówić na ów klasztor, rozumie pan… A pan ma podobno kontakty z antybonapartystami, którzy są w bliskim otoczeniu cesarza Francuzów…

– Mam, konkretnie z oficerem, który towarzyszy Bonapartemu w tych jego przedpołudniowych eskapadach po okolicach Poznania. Porozumiem się z nim i poproszę, by spróbował. Ludzie stojący u boku Korsykanina mają rzeczywiście wpływ na trasę tych rajdów…

– Może nie powinienem o to pytać, panie pułkowniku, ale interesuje mnie dlaczego ci konspiratorzy, jeśli mają swoją wtyczkę u boku samego Napoleona i jeśli tak bardzo zależy im na śmierci tyrana – dlaczego sami do tej pory nie dokonali zamachu? Przecież wystarczyłoby, aby ów oficer przystawił mu lufę pistoletu do łba i nacisnął spust!

Steinhaus wzruszył ramionami.

– Może brak mu powołania do męczeństwa?… Po czymś takim Savary, Schulmeister czy Davout obdarliby go żywcem ze skóry. A na poważnie, chodzi zapewne o to, że ujęty zamachowiec na torturach wyśpiewałby nazwiska swych towarzyszy i całą konspirację diabli by wzięli. Są ostrożni.

– Tak też myślałem, chociaż nigdy nie będę wiedział, panie pułkowniku, czy ci, którzy wyciągają kasztany z ognia cudzymi rękami, są po prostu ostrożni, czy to zwykli tchórze. Nie ma to zresztą znaczenia, ważniejsze jest co innego: czy śmierć Korsykanina rzeczywiście nam pomoże?

– Co pan ma na myśli?

– To, że po jego śmierci zastąpi go na tronie któryś z braci, a jego marszałkowie dalej będą odnosić zwycięstwa, więc jaką mamy gwarancję, że udany zamach pozwoli nam od razu uratować Prusy?

– Gwarancji nie mamy, ale jest pewne, że wśród francuskich ministrów i dostojników dworu niewielu jest zwolenników odbudowy wolnej Polski. To on sam prze do tego. A wolna Polska oznacza koniec naszej potęgi. Jeśli go usuniemy, sytuacja się zmieni. Poza tym armia rosyjska jeszcze nie jest rozbita, a rosyjscy generałowie będą stawać na placu boju pewniej mając świadomość, że on już nie dowodzi… Ale to jest polityka, zostawmy ją tym, którzy decydują, naszym zadaniem jest wykonać rozkaz. Gdzie się znajduje ten klasztor?

– W Owińskach, kilkanaście kilometrów na północ od Poznania. Jedzie się przez Winiary i Radojewo, potem trzeba promem przebyć Wartę i zaraz na drugim brzegu jest klasztor.

– Dlaczego to jest według pana takie dobre miejsce do zamachu?

– Gdyż są to rozległe ruiny. Z zakamarków krużganka można z łatwością zastrzelić każdego, kto się pojawi na dziedzińcu i zniknąć bez śladu. Jest tam podziemne przejście prowadzące z klasztoru pod pobliskim pagórkiem do lasu, w którym będą czekały konie. Ten loch to pełna gwarancja bezpieczeństwa, nikt z nas nie zostanie schwytany.

– Tak, to brzmi zachęcająco… Kiedy mógłbym obejrzeć ten klasztor?

– Choćby jutro, panie pułkowniku. Wybierzemy się tam razem.

– Doskonale. Jeśli podzielę pański zachwyt nad tymi ruinami, to bezzwłocznie skontaktuję się z tym oficerem-antybonapartystą i omówię z nim sprawę. A jeśli uda się namówić Bonapartego na tę wycieczkę, powiadomię pana na dwadzieścia cztery godziny wcześniej, najpóźniej wieczorem w dniu poprzedzającym uderzenie. Aha, i niech pan jutro weźmie ze sobą tego geniusza celności, chcę zobaczyć jak strzela. W ogóle musimy się spieszyć.

– Dlaczego?

– Ponieważ Bonaparte może lada dzień wyjechać z Poznania do Warszawy. Zależy to od tego, kiedy Francuzi odbudują spalony przez nas most na Wiśle. Pracują nad tym dzień i noc. Kiedy tylko skończą, on natychmiast pogna na wschód.

– Panie pułkowniku – odparł Rotzberg, cedząc wyrazy – jeśli pan i ten oficer zrobicie co do was należy, to ja sprawię, że Bonaparte nigdy nie zobaczy Wisły!

– Do jutra, kapitanie.

– Do jutra.

***

Wieczorem 11 grudnia 1806 roku pułkownik Steinhaus poinformował Rotzberga, że od następnego ranka można się spodziewać wizyty Napoleona w Owińskach. Pojechali tam o bladym, zamglonym świcie, przeklinając pogodę, gdyż mgła uniemożliwiała dobrą widoczność i Melke musiałby strzelać nieomal na oślep: środek dziedzińca był spowity w białym mleku. Jednakże Bonaparte nie przyjechał tego dnia.

Nazajutrz ponownie zjawili się na miejscu. Dla bezpieczeństwa kazali przewoźnikowi wysadzić się na brzegu daleko od klasztoru, po czym zrobili duży łuk, wchodząc w ruiny od tyłu, by na śnieżnej pierzynie nie zostały żadne ślady. Poranek był tak łagodny, że cały wczorajszy dzień wydawał się złym snem, który już się rozproszył w przejrzystym niebie. Narastający nocą śnieg dawał błękitny blask, a do nozdrzy wdzierało się mroźne powietrze, które podniecało jak wino. Promienie słońca kładły się na kolumnach krużganka, malując je w dziwne pasy i arabeski, a potem wzmogły swój wysiłek i świeży śnieg począł topnieć, brudnieć i mieszać się z błotem. Był 13 grudnia 1806 roku.

O tym dniu tak wspominał w swoich memuarach (“Szlakiem Legionów”) towarzyszący Napoleonowi Dezydery Chłapowski: “13 grudnia cesarz kazał jechać w przeciwną stronę. Najprzód około Winiar, tam stawał kilka razy i okolicę przepatrywał, potem polami i przez błoto, w którym ledwie że z koniem nie uwiązł, a eskorta za nim przejechać już nie mogła, bo nasze konie, koń cesarza i kilku jenerałów, którzy przejechać nie mogli, rozrobiły błoto do nieprzebycia. Tak z nami i z dwoma szaserami francuskimi zajechał do Radojewa, przewiózł się na promie do Owińsk i tam klasztor próżny oglądał… ”.

Czekali bardzo długo. Mieli dość czasu, by wybrać dla Klausa najlepsze – biorąc pod uwagę położenie słońca i konieczność ukrycia snajpera – miejsce, z którego mógł strzelać. I jeszcze czas na to, by omówić rzeczy, które do tej pory nie zostały omówione. Steinhaus wysunął problem przewoźnika.

– Nie zdradzi – odparł Rotzberg – dostał tyle złota, ile nie zarobi do końca życia i wie, co mu grozi, gdyby wypaplał o nas.

Pułkownika, rozdrażnionego przedłużającym się oczekiwaniem, odpowiedź ta doprowadziła do pasji.

– Niech pan nie będzie durniem, Rotzberg! Po śmierci Bonapartego Francuzi oczywiście pogłupieją, zawiozą ciało do Poznania, nastąpi rozgardiasz, ale tylko chwilowy. Szybko oprzytomnieją i wówczas Schulmeister, który jest w Poznaniu, przyjedzie tu ze swoimi ludźmi na śledztwo. Wezmą przewoźnika w obroty, a on z miejsca poda nasze rysopisy, nie będą mu nawet musieli łamać palców! Dlatego trzeba będzie tu wrócić po ich odjeździe i zabić przewoźnika. Oddeleguje pan do tego jednego ze swoich ludzi. Najlepiej zasztyletować i wrzucić ciało do rzeki.

Rotzberg – jakby czekał na te słowa – zauważył spokojnie:

– Ma pan rację, panie pułkowniku. Tylko że kontrwywiad francuski nie będzie musiał brać na spytki przewoźnika, by dowiedzieć się o panu i poznać pański rysopis.

– Co?!… Co takiego? Czy pan oszalał, kapitanie?!

– Nie, staram się tylko myśleć logicznie. Jak panu wiadomo Schulmeister jest w takim myśleniu geniuszem, to piekielnie szczwany diabeł. W pierwszej chwili po otrzymaniu wiadomości o śmierci swego cesarza spyta, kto namówił Bonapartego na przejażdżkę do Owińsk. Wówczas pokażą mu tego oficera, z którym pan się kontaktował. Tak więc najpierw wezmą w obroty owego spiskowca i on wyśpiewa wszystko, co wie o panu, pułkowniku. A Schulmeister jest mściwy, dosięga swoich wrogów nawet wówczas, gdy uciekną do Azji…

Steinhaus pobladł. Widać było, że wkłada duży wysiłek w opanowanie się.

– Do licha – wymamrotał – to, co pan mówi, brzmi prawdopodobnie… Tak, to rozsądne… nie pomyślałem o tym. Co pan proponuje, Rotzberg?

– Oficera trzeba zabić. W konspiracji, o której pan wspomniał, jest on z pewnością jednym z wielu, jego zgon w niczym jej nie zaszkodzi, a pomoże i im, i nam, bo zamknie jedyne usta, z których Schulmeister czy Savary mogliby wydrzeć sekrety organizacji i pański rysopis. Trzeba to będzie zrobić tutaj, od razu. Klaus może strzelić dwukrotnie w ciągu czterech sekund, ta broń ładuje się podwójnie. Wystarczy więc, panie pułkowniku, że pan wskaże Klausowi tego oficera, gdy wejdą na dziedziniec, a wówczas za pomocą dwóch strzałów pozbędziemy się Bonapartego i spiskowca.

– Tak… to chyba dobry pomysł…

– Nie sądzę, byśmy mieli inne wyjście, pułkowniku, i do tego…

– Cisza!… Wydawało mi się, że słyszałem jakiś krzyk.

Steinhaus podszedł do parapetu i przyłożył do oka polową lunetę.

– Płyną promem! – obwieścił po chwili.

– Widzi pan Bonapartego? – spytał Rotzberg.

– Tak… jest! Razem z nim kilkunastu ludzi. Będą tu za kwadrans.

Rotzberg odwrócił się do snajpera.

– Jesteś gotowy, Klaus?

– Od dawna, panie kapitanie.

– Uważaj. Kiedy wejdą na dziedziniec, nie strzelaj dopóki pan pułkownik nie wskaże ci tego oficera. Pamiętaj! Potem będziesz musiał w ciągu kilku sekund położyć trupem obu i uciekamy do lochu. Dasz radę?

40
{"b":"89260","o":1}