Литмир - Электронная Библиотека

Ostrze noża zagłębiło się miękko, tnąc koszulę, skórę, potem trzewia, aż rękojeść napotkała na opór. Myślałem, że krzyknie. Nie krzyczał. Tylko wybałuszył oczy i próbował sięgnąć do kieszeni. Pchnąłem od dołu po raz drugi i trzeci, dziwnie łatwo, jak w osełkę masła. Nie próbował już wyciągnąć noża, złapał się za podbrzusze i starał utrzymać równowagę. Spomiędzy palców sączyła mu się krew pomieszana z jakąś lepką białawą mazią.

– Juan! – z ust popłynęła mu druga strużka krwi.

Gdy wyszarpnąłem nóż po raz czwarty, padł ciężko na stertę pustych worków i znieruchomiał.

***

Niewielką balandrą przedostałem się na San Domingo. Byli już tam nasi. Jeszcze gdy byłem na pokładzie, dobiegło mnie niesione wiatrem “… będziem Polakami, dał nam przykład Bonaparte jak… ”

Gdy szedłem do portu w Port-au-Prince, skąd miał mnie zabrać do Europy szkuner “L’Argonuate”, potknąłem się o kamień i zakląłem po naszemu, soczyście. Skoczył do mnie kapral w wyszmelcowanym moderunku z karmazynowymi naszywkami:

– Polak jesteś, bracie?

Odwróciłem się i patrząc mu w oczy bluznąłem ohydnym przekleństwem.

24
{"b":"89260","o":1}