Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Na kogo mógł teraz liczyć? Owszem, przyhołubił Anię wbrew nieprzyjęciu na studia! Jakby tak Ania zdała i w świat poszła, Jadźka i Witia nie widzieliby jej częściej jak na Boże Narodzenie, rodzina w rozsypkę by poszła…

No tak, ale z drugiej strony przyczynił się do tego, że Ania została żoną heretyka, co zamiast przed ołtarzem chyli głowę przed pierwszym sekretarzem…

Z jednej strony chciał sobie udowodnić, że działał w dobrej intencji – z drugiej gryzły go wątpliwości, czy aby w tych dobrych intencjach zbytnio nie przeholował. I tak walcząc ze sobą doczłapał się do bramy obejścia syna.

Jadźka i Witia stali przed bramą, wyraźnie na kogoś czekając. Na widok Pawlaka trącili się łokciami, jak ludzie, którzy ostrzegają się ukradkiem przed kimś niepożądanym.

– Dzieci – zaczął Pawlak drżącym głosem – Taż ja do was z sercem na dłoni – wyciągnął rozwartą dłoń, żeby nie mieli wątpliwości, że nie kamień w niej dzierży, tylko owo serce. – Jak ja widzę, do czego ten świat w oszukaństwie doszedł, tak mnie z tego żalu wątroba na drugą stronę przewinąwszy sia…

Jadźka popatrzyła na Witię, by ten choć gestem potwierdził, że nie ma większego obłudnika nad jego ojca. Witia wzruszył ramionami patrząc na wyciągniętą dłoń Kaźmierza.

– Teraz my dla taty „dzieci”, a jeszcze wczoraj tato wołał na nas „mordy zakazane”!

– At, wczoraj! Wątroba nie mięso, wczoraj to nie dzisiaj – Pawlak podszedł bliżej, patrząc im z nadzieją w oczy. – A co wy wczoraj bełtali, że ten bandyta, co Anię otumanił, to oszust, a?

Oboje zrobili taką minę, jakby Kaźmierz chciał im wydrzeć jakąś tajemnicę, od której zależy ich życie.

– A coź tak raptem zacichli, a?

– Nam i tak ojciec nie uwierzy – stwierdziła Jadźka i przeniosła wzrok w głąb drogi, skąd dobiegł warkot motocykla. Od strony wrocławskiej szosy zbliżał się motocykl z kapralem Marczakiem za kierownicą. W koszu siedziała jakaś kobieta. Z daleka było widać, jak spod plastykowego hełmu pęd wyrywa kosmyki jasnych włosów.

Najwyraźniej Jadźka i Witia czekali na kaprala Marczaka. W ich oczach czaiła się jakaś wielka nadzieja. Kiedy upewnili się, że Franio wiezie pasażerkę, obydwoje złapali się z radości za ręce.

Motocykl zatrzymał się przed bramą. Zanim Franio zdążył zgasić silnik, Jadźka podbiegła do kosza i zajrzała w twarz dziewczyny.

Odwróciła się do męża i krzyknęła radośnie: „To ona! Ta sama!”

Witia męskim uściskiem pogratulował Franiowi sukcesu.

Pawlak patrzył na tę scenę nic nie rozumiejąc. Ponieważ nie oglądał nigdy telewizji, nie mógł w pasażerce milicyjnego motocykla rozpoznać bohaterki reportażu, ofiary oszusta matrymonialnego – Zenona Adamca. Franio; przepełniony dumą, że dostarczył świadka do konfrontacji, pomagał pannie Blance wysiąść z kosza. Kaźmierz trącił go z tyłu w łokieć i spytał półgłosem: „A to co?” Jego spojrzenie nie pozostawiało wątpliwości, że mówiąc „to”, miał na myśli dziewczynę.

– Narzeczona – rzucił Franio, podając z galanterią rękę wysiadającej dziewczynie. Kaźmierz krytycznym spojrzeniem objął chudą postać, wystające kolana, podsinione oczy, w których malowało się cierpienie.

– Twoja?

– Waszego „zięcia”, niestety – Franio powiedział to z odcieniem ironii, nie zwracając uwagi na to, że Kaźmierz stoi z otwartymi ustami niczym obłożnie chory, który szykuje się do połknięcia obrzydliwie gorzkiego lekarstwa. Kiedy Jadźka zaczęła wyrzucać milicjantowi, że przyjechał za późno, bo już jest po ślubie – ten wcale się tym nie przejął:

– Będzie podstawa do rozwodu!

Słuchając tej wymiany zdań Pawlak strzygł uszami jak zając na miedzy. Franio wprowadził przywiezioną dziewczynę na podwórze Pawlaków, Kaźmierz wcisnął się za nimi, a wówczas Franio odwrócił się ku niemu ze służbowym wyrazem twarzy.

– Niech obywatel idzie na swoje podwórze i tam na nas zaczeka, niestety.

– Ot, bestyjnik – w Kazimierzu aż się zagotowało – Jak po jajka do mojej Maryni zachodzi, to do mnie „wujku” mówi, a teraz ja dla niego obywatel?! A na coż mnie na ciebie czekać, a?

– Odbędzie się stawienie do oczu – uroczyście oświadczył kapral, a widząc, że urzędowe sformułowanie nic Pawlakowi nie mówi, dorzucił, że odbędzie się konferencja w sprawie ustalenia tożsamości sprawcy.

– Jakiej tożsamości? – Kaźmierz wytrzeszczył oczy, wciąż nie mogąc pojąć, o co chodzi i jaką rolę ma odegrać przywieziona spod Wrocławia dziewczyna. Panna Blanka uznała, że w końcu i ona jako ofiara uwodziciela ma tu coś do powiedzenia. Postawiła na ziemi swoją torbę i zaczęła indagować Kaźmierza o szczegóły życiorysu i obyczajów jego lokatora.

– Sierota?

Kaźmierz skinął potakująco głową.

– Garnitur do ślubu miał?

Pawlak zaprzeczył, co spowodowało z kolei gest potakiwania ze strony Frania, któremu teraz coraz więcej rzeczy się zgadzało.

– Pieniądze miał?

Gest przeczenia Kaźmierza powoduje u panny Blanki gest potakiwania, jakby w myślach potwierdzała reakcją Pawlaka swoje rachunki.

– Wino lubił?

– Importowane…

– Wiersze gadał?

Pawlak w milczeniu skinął głową.

– Wysoki, czaruś, po technikum rolniczym? No to bynajmniej ten sam oszust, co mnie jako Zenon Adamiec na dwadzieścia tysięcy stuknął!

Ślub obiecywał, na rękach nosił – głuche łkanie nie pozwoliło pannie Blance dokończyć wyliczania wszystkich świadczeń i obietnic, jakich zaznała ze strony uwodziciela. Jadźka i Witia patrzą ze współczuciem na chuderlawą uwiedzioną, która skuliła ramiona, chcąc w nich ukryć szloch. Nagle Kaźmierz z wyrazem bezmiernej radości na twarzy chwycił ją w ramiona i przytulił do piersi.

– Aj, dziewuchna, z nieba ty mi spadła – gładził ją po lokach, jak kogoś z najbliższej rodziny. – Taż jakie to szczęście, że ciebie to spotkało, bo teraz Pawlaki uratują sia!

„ Nie ma innego wyjścia tylko pójść w ślady dziadka, tego starego kutwy i obłudnika, co śmierć udawał, żeby kogoś na tę ziemie ściągnąć! Jak zobaczą, że umieram, to przynajmniej poślą po księdza Durdełłę, a wtedy ja wszystko proboszczowi powiem, że zostałam więźniem za życia. Nie mam zamiaru być Julią, a Zenek nie pasuje na Romea, bo można przewzdychać całe życie i nie zaznać rozkoszy. Nie może tak być, żeby prawo boskie było przeciwne prawu natury!…”

Podczas kiedy Ania, porównując się w pamiętniku z Julią, połykając znalezione w szafie pigułki na kaszel gotowała się do odegrania sceny śmierci, życie szykowało jej całkiem inną rolę do odegrania.

W stodole Pawlaka przebijające się przez szpary w deskach smugi słońca przecinały jasnymi prążkami twarze tych, którzy urządzili tu zasadzkę. Przy wrotach, przekrzywiając głowę, klęczał kapral Marczak, starając się choć jednym okiem prowadzić obserwację ciągłą podwórka; obok niego na odległość wyciągniętej ręki przykucnęła panna Blanka, wzniecając w sobie żar nienawiści do tego, kogo za chwilę zidentyfikuje jako swego uwodziciela; w głębi, niczym drugi odwód, czekali na scenę konfrontacji Witia i Jadźka, napięci oboje niczym gracze na wyścigach, którzy postawili największą stawkę na pewniaka.

Całą tę ekipę wpuścił Kaźmierz do stodoły z zachowaniem wszelkich środków ostrożności. Jemu przypadła rola psa gończego, który ma wystawić zwierzynę na celny strzał. Jakoś jednak długo nie wyprowadzał przynęty. Franio nerwowo przekręcił kaburę z pistoletem na brzuch. Witia podsunął się ku niemu na kolanach i chcąc podtrzymać w milicjancie bojowego ducha, powiedział, że jak wszystko się uda, to Franio jak nic pójdzie wyżej po szczeblach kariery.

– A jak on nie wyjdzie? – denerwowała się Jadźka, przez dziurę w sęku obserwując dom swego ojca. Stamtąd niósł się głos Zenka, który śpiewał piosenkę o dziewczynie, co na wakacje przyjechała, taka śliczna, taka mała…

– Już wujko dobrą prowokację wymyślił – Franio uspokoił Jadźkę, odnosząc się z uznaniem do pomysłu Kaźmierza. – Będzie zaraz stawienie do oczu i koniec balu panno Lalu! Zaobrączkuje się ptaszka i do pudła, niestety.

Aż mlasnął, delektując się z góry tą sceną, a jego zajęczy pyszczek bardziej teraz przypominał drapieżną wydrę.

– Najpierw on pójdzie do szpitala – syczącym głosem zapowiedziała panna Blanka, patrząc na swoje długie, na czerwono pomalowane paznokcie. – Ślepia mu nimi wydrę!

Franio dość krytycznie się odniósł do zamierzeń dziewczyny, za to nad wyraz pozytywnie do jej urody. Zmierzył ją wzrokiem od kolan, na których klęczała, aż po skręcone w pukle jasne włosy.

Jedno temu uwodzicielowi można przyznać, niestety – powiedział z wewnętrznym przekonaniem. – Że gust to on ma!

– Tylko niech Franio pamięta, że zanim do pudła on pójdzie, to garnitur z niego trzeba zedrzeć – Jadźka myślała raczej o praktycznych stronach zdemaskowania oszusta. – Bo to ojców inwestycja!

– Tss – syknął kapral i przywarł okiem do szpary w deskach.

Na ganku domu Pawlaków pojawił się Kaźmierz, trzymając mocno za rękę Anię w wymiętej ślubnej sukience. Ania, wyciągnięta z półmroku zasłoniętego okiennicami pokoju, mrużyła w słońcu oczy.

Nie wiedziała, co właściwie ma się za chwilę wydarzyć. Nie wiedziała, że jest przynętą na grubego zwierza.

Jej pojawienie się na ganku wywołało z domu Kargula Zenka. Stanął na ganku w kolorowej, kraciastej koszuli, gotów biec i porwać na ręce swoją młodą żonę, która jeszcze tak naprawdę żoną być nie zdążyła. Ale Kargul wysunął się przed niego, jakby go chciał swoim ciałem zasłonić przed jakimś zdradzieckim ciosem. Stał i kolebiąc się, patrzył czujnie spod ronda starego kapelusza na Pawlaka.

– Podejdź-no tu bliżej – rzuca Kaźmierz, wyraźnie adresując polecenie do Zenka. Zamiast niego odezwał się Kargul.

– A na co?

– Żeb' mógł on nareszcie dostać, co jemu należy sia!

– A skąd ja wiem, czy ty jego kosą nie przywitasz?

– U mnie słowo droższe pieniędzy – z godnością stwierdził Kaźmierz, unosząc dumnie brodę i ciągnąc Anię za rękę w stronę środka podwórza. Ania próbowała wyrwać dłoń z żelaznego uścisku.

– Po co dziadek to kino urządza?!

– Żeb' ty się nareszcie dobrze przyjrzała, kogo ty sobie na męża upatrzywszy – rzucił półgębkiem w jej stronę, ale drugą połowę twarzy, ku domowi Kargula zwróconą, starał się równocześnie okrasić czymś w rodzaju zachęcającego uśmiechu. Zenek dał się na to nabrać. Rozluźnił się i ruszył ku Pawlakowi, pokazując zęby w radosnym uśmiechu.

45
{"b":"89250","o":1}