Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kaźmierz z wściekłością rozgniótł butem salaterkę z pomidorami, którą w szale zrzucił przed godziną ze stołu. Gdyby mógł, rozdeptałby tak samo tego zaprzańca – stażystę! Oszust, co od stóp do głów dał się ubrać na ślub za cudze pieniądze, a potem się swoim światopoglądem zasłonił. Zboczeniec, co świętego udawał!

Fachowiec, co to niby wódki nie pije, tylko wino importowane! Jak tylko Kaźmierz sobie uprzytomnił ogrom swej naiwności, chwycił ze stołu ocalałą z zagłady butelkę czerwonego wina „cabernet” i z całym rozmachem grzmotnął nią o cembrowinę studni. Już nie skosztuje go ten amator win importowanych! Szkło rozprysło się na wszystkie strony, aż Kargul, który w samej tylko kamizelce obchodził z drugiej strony stół obliczając pod nosem straty, zasłonił twarz oburącz.

Kaźmierz, wyczerpany tym wybuchem, usiadł z łokciami wspartymi o stół. Kargul, oglądając się na swój dom, zajął miejsce naprzeciw niego.

– Ot, wpadli my w kałabanię – zaczął ostrożnie. W gardle mu zaschło, bo wiedząc, do czego zmierza, z góry liczył się z reakcją Kaźmierza. Wraził między zęby kapsel jednej z niewielu ocalonych butelek piwa „piast”, zwarł mocno trzonowe pieńki, wypluł na bok kapsel i chlustnął pianą w swoje otwarte usta.

– Dobrze, że w sam czas opamiętali sia – Kaźmierz aż westchnął na myśl, do jakiej katastrofy moralnej mogłoby dojść, gdyby nie ich twarda postawa wobec tego przeklętego wolnomyśliciela. Od razu, jak tylko wójt Fogiel przyprowadził tego koniosraja jako kandydata na kwaterę, nie spodobało się Pawlakowi, że to sierota. Jak taki z domu dziecka może dziadków Ani szanować, jak on Pana Boga nie szanuje?! Teraz takich uwodzicieli specjalnie szkolą i na wieś wysyłają, żeby siać demoralizację, niszczyć tradycję i tworzyć fakty dokonane! Jak to się ten bandyta umiał zamaskować: najpierw fachowca zgrywał, przeciw PGR-owi wystąpił, chemizację na ich pola sprowadzając i zdobywając kombajn, a potem – jak ten dywersant już się ubrał na ich koszt od stóp do głów – to nagle dęba stanął i jako zwolennik ateizmu się przedstawił…

Kargul, słuchając tych uwag, obejrzał się przez ramię na swój dom, jakby sprawdzał, czy nikt ich nie podsłuchuje. Niby głową kiwał, ale bez specjalnego przekonania. Zabulgotało piwo w jego gardle jak deszczówka w rynnie w czasie oberwania chmury. Odstawił pustą butelkę po piwie i licząc wzrokiem poprzewracane i porozbijane szkło, powiedział ze szczerym żalem:

– Ot, życie sobacze. W koszta my wpadli, Kaźmierz. Wódki skrzynka, wina skrzynka i to importowanego, piwa sto butelek – zatoczył szerokim gestem ręki krąg, obejmując nim oba podwórza i domy. – Przerwać wesele to dla gospodarza gorszy wstyd, jak z cudzą babą dać nakryć sia.

– Awo, mógł być większy.

– Zagrzęźli my i czort karty rozdaje – Kargul wyraźnie do czegoś zmierzał, bo cały czas czujnie obserwował, czyjego argumenty znajdują jakiś rezonans. – Ślub był, a wesela nie ma. Prosto bezlitosna zgryzota.

– Po takim ślubie wstyd by było wesele robić.

– Taż papier jest.

– Będzie drugi, lepszy – Kaźmierz poderwał głowę, jakby zdecydował się rzucić wyzwanie całemu światu. – Rozwód przeprowadzi sia.

– Ty zbiesił sia?! Taż tego dotąd w naszej rodzinie nie było!

– Należy sia z postępem iść.

– Odkąd ty taki postępowy zrobił sia, a?

– Odkąd Ania sobie na narzeczonego oszusta wybrawszy.

– Ania o tym wiedziała, Kaźmierz…

Kargul wyraźnie szukał jakichś sposobów załagodzenia sytuacji, ale tym razem źle trafił: uwaga o Ani ugodziła Kaźmierza w samo serce.

Pokiwał głową nad zepsuciem tego świata.

– Aj, Bożeńciu, czegoż chcieć od władzy, jak rodzona wnuczka też oszukańcem jest – mówiąc o Ani, obejrzał się odruchowo na okiennice pokoju, w którym zamknął ją przed wszelkimi pokusami. – Szczęście, że do nocy nie doszło.

– Skąd ty taki pewny, a?

Brwi Kaźmierza zbiegły się jedną kreską, kiedy patrzył na siedzącego naprzeciw sąsiada, jakby zaczęło się w nim rodzić straszliwe podejrzenie: on może być pewien, bo Zenka cały czas pilnował. Tylko Kargul mógł w jakimś momencie ułatwić im grzech cudzołóstwa. Wbił w niego czujne spojrzenie. Zrozumiał Kargul, że w złą stronę zabrnął. Uśmiechając się ugodowo, przykrył swoim łapskiem dłoń Pawlaka.

– Nielekko było tyle nocy nie dospać – obejrzał się za siebie. – Ale upilnowali my jakoś…

– Bośmy zgodne byli – Kaźmierz, rad z postawy Kargula, zakończył tę wymianę zdań akcentem podkreślającym jedność ich myśli i czynów.

– I chyba będziemy, Kaźmierz…

Kargul wyraźnie liczył, że Kaźmierz wyciągnie odpowiednie praktyczne wnioski z własnej koncepcji, że tylko jedność zapewnia im sukces. Jeśli razem wyruszyli na tę wojnę przeciwko tym, co ich chcieli pozbawić przyszłości – to i razem muszą się bronić do końca. Nie zdążył jednak rozwinąć tej myśli, bardziej dyplomatycznie przygotować Pawlaka do tego, co mu chciał zaproponować, gdy zobaczył, że Kaźmierz wygląda jak ktoś, kto połknął ość szczupaka. Patrzył ponad ramieniem Kargula, a w jego krtani zaczął wzbierać ni to okrzyk, ni to bulgot, ni warkot.

Przypominało to charczenie podwórzowego psa, który rwie się na łańcuchu do przodu, szczerząc kły na intruza i każdym swym ruchem zaciskając obrożę na gardle.

Nie, Kaźmierz naprawdę nie mógł z początku uwierzyć w to, co zobaczył za plecami Kargula: z domu sąsiada wyłonił się nagi do pasa pan młody. Kolorowy ręcznik miał przerzucony swobodnie przez szyję, w ręku szczoteczkę do zębów, na którą spokojnie wyciskał z tubki pastę, jakby przed godziną cały świat nie zwalił mu się na głowę. Więc ten, którego bezskutecznie usiłował dosięgnąć ostrzem sierpa, żeby mu zapłacić za swoje zaprzaństwo, teraz demonstracyjnie spaceruje po podwórzu Kargula?! Z Zenka przeniósł spojrzenie wybałuszonych oczu na Kargula. Ten chciał się uśmiechnąć, jakby liczył w skrytości ducha na to, że Pawlak mu podziękuje, że nie zmarnował ostatniej szansy ocalenia ich wspólnej przyszłości i zatrzymał fachowca z dyplomem pod swoim dachem.

– Zatłukę jak kreta – wystękał Kaźmierz, tym razem adresując tę obietnicę do Kargula. Oto raz jeszcze wyszła na jaw zdradliwa natura tego łapciucha, Kargula, jego wieczna gotowość zaprzaństwa i ta chytrość, za którą jeszcze w Krużewnikach, brat Kaźmierza, Jaśko, musiał mu kosą wystawić rachunek! Oczy Pawlaka, przez chwilę wytrzeszczone ze zdumienia nad podłością kogoś, kogo uważał za sojusznika, teraz się zwęziły, jakby szukały na ciele Kargula miejsca, w które wbije ostrze sierpa tak, by wszystkie ich rachunki raz na zawsze zostały wyrównane.

Kargul uważał, że słowa Kaźmierza odnoszą się do Zenka:

– Taż to mąż Ani, nie wypada go jak kreta traktować.

– Ten bandyta tu?! – Kaźmierz aż zapiał. Wsparty rękoma o blat stołu podnosił się powoli, jakby szykował się do skoku. Kargul przełknął ślinę i też uniósł się z ławy.

Pawlak wyszedł zza stołu i wbił wzrok w twarz Kargula. W tej chwili nie Zenek był jego wrogiem, ale ten, kto się za przyjaciela podawał.

– Kargul, podejdź-no do płota – powiedział drżącym głosem to zdanie, które już nie raz kierował do sąsiada.

– A gdzież ty tu płot widzisz? – Kargul, stojąc za stołem weselnym jak za barykadą, gestem wskazał oba podwórza, od lat już pozbawione płotu.

– Podejdź, jako i ja podchodzę – przez zaciśnięte zęby rzucił Kaźmierz, napierając na stół po swojej stronie podwórza.

Kargul ruszył niezgrabnie przed siebie, jakby wzrok Kaźmierza był magnesem, któremu nie może się oprzeć. Nagle, jak zwykle, kiedy dochodziło między nimi do sceny spotkania przy płocie, nie wiadomo skąd pojawiły się na podwórzu kobiety. Anielcia stanęła tuż za plecami Władysława, zaś Marynia za Kaźmierzem. Zenek patrzył z boku na tę scenę, bo pierwszy raz widział to, co w życiu obu rodzin było już nieomal rytuałem.

– Ano podszedł ja, tylko nie wiem po co.

– Żeb' ja tobie w te ślepia judaszowe spojrzał!

– Kaźmierz, taź jaki ze mnie Judasz? Czy ja jakie srebrniki wziął?

Czy ja Chrystusa sprzedał?

– Starczy, że ty tego gada pod dach przyjął!

Zenek, nie mając wątpliwości, że o nim mowa, uznał, że pora włączyć się do dyskusji. Wysunął się kilka kroków w stronę stołu, który pełnił rolę płota, i oświadczył głośno, żeby słyszeli nie tylko Kargule i Pawlaki, ale i sam Pan Bóg, jeśli nawet wbrew jego przekonaniom istnieje gdzieś na górze, że on Anię kocha i póki jego życia kochać ją będzie!

– To już niedługo może być! – Kaźmierz omiótł wzrokiem podwórze, szukając jakiegoś kamienia, ale musiał się zadowolić małosolnym ogórkiem, którym trafił Zenka w ramię. – Jak palnę, to rzygniesz ty dupą i gębą!

– Kaźmierz, taż to pan młody – Anielcia złożyła ręce przed Pawlakiem jak do modlitwy. – Przysięgali sobie!

– Przed urzędem aby przysięgał ten heretyk! – wrzasnął Kaźmierz, aż podskakując w górę.

– Przed Bogiem wszystkie równe – Anielcia dotknęła ramienia Zenka, jakby chcąc udowodnić, że nawet tak jadowita istota jak ateista da się jakoś w końcu ugłaskać.

– Przed Bogiem może i tak – szarpnął się Kaźmierz do przodu, ale natknął się na barykadę stołów. – Ale nie przede mną!

– Za demokracją byłeś, a teraz wolności sumienia ludziom bronisz?!

– Kargul wytoczył polityczne argumenty.

– Ot, bestyjnik! Za demokracją ja był od czasu do czasu, a przeciw oszustom zawsze!

– On prosto wariacji dostawszy – Kargul spojrzał na Marynię, jakby liczył na jej pomoc. – Taż jaki z niego oszukaniec? Fachowiec, na urzędzie będzie, posadę wysoką dostanie…

– Bóg jeszcze wyżej siedzi i zaprzaństwo wasze widzi!!

– Może on i za wysoko siedzi, żeb' dojrzeć, że naszej ziemi mechanizator z dyplomem należy sia.

– Ani proboszcz Durdełło, ani sam Pan Bóg ci tego nie daruje, ty koniosraju jeden? – ręce Kaźmierza odruchowo szukały na stole jakiegoś odpowiedniego przedmiotu, którym by mógł zmusić tego łapciucha i lawiranta do wiecznego milczenia.

– Ale ziemia podziękuje. A za ziemią ty zawsze był, Kaźmierz, czy w Krużewnikach czy tu, na Ziemiach Odzyskanych…

Tak, był za tą ziemią, ale nie za cenę swojej duszy. Dlatego ostatnie słowa Kargula odbiły się od Pawlaka jako fale od skały.

43
{"b":"89250","o":1}