Литмир - Электронная Библиотека
A
A

„Tak się w niej zachwyciłem, że nigdzie indziej bym nie chciał mieszkać”. Tak – właśnie powiedział – „Tak się w niej zachwyciłem” – i może to naiwnie szczere wyznanie skłoniło wójta, by pójść chłopcu na rękę.

Ponieważ Ania mieszkała z rodzicami – Fogiel odwiedził najpierw dom Witii i Jadźki, prosząc o wynajęcie kwatery. Adamiec czekał przed bramą na wyrok pertraktacji, które skończyły się stanowczą odmową: owszem, pokój Ani jest teraz pusty, bo pojechała zdawać na studia, ale przecież w sobotę wróci. Wójt uznał, że dobrą pozycją startową dla zauroczonego Anią stażysty będzie umieszczenie go w domu jej dziadka, gdzie dziewczyna bywa prawie co dzień. Dla Zenobiusza Adamca będzie to szansa zawiązania znajomości, zaś dla wójta – szansa zaskarbienia sobie jego wdzięczności. Przekonywał teraz z uporem Pawlaka, że przyjęcie obywatela Adamca na kwaterę to czyn wysoce społeczny. Zresztą przecież Pawlak na tym lokatorze nie straci…

– A czy ja jaki biedo-łach, cudzego grosza potrzebujący? – Pawlak wskazał na zbliżającego się Kargula. – Jemu niech wójt te ciemnotę wciska, bo Kargul na pieniądze łakomy, jak nasz ksiądz na baby…

Teraz z kolei Kargul musiał wysłuchać o wszystkich zaletach Zenobiusza Adamca, ale też nie wyraził zgody na zakwaterowanie obcego.

– Popatrzcie tylko, jaki to elegancki chłopak. – Wójt obrócił Kargula w stronę bramy. Po drugiej stronie ulicy pod nieczynnym kioskiem stał masywny chłopak o jasnej czuprynie, bystrych oczach, patrząc wyczekująco na podwórze Pawlaków. Wójt przywołał go gestem ręki. Zenobiusz ruszył spiesznie, już z daleka uśmiechając się szeroko, życzliwie.

– A ten tu czego? – Pawlak popatrzył koso spod daszka maciejówki na chłopaka w kraciastej koszulce, który wyglądał jak kandydat na pogromcę dzikich zwierząt.

– To właśnie jest Zenobiusz Adamiec. – Fogiel klepnął w ramię Pawlaka – Dogadacie się jakoś beze mnie, co?

Chłopak wyciągnął rękę w stronę Pawlaka. Kaźmierz ominął go i stanąwszy przy bramie, wskazał mu gestem głowy ulicę:

– Niech on po moim podwórku nie szperta sia. My tu aktywistów od Pilcha tak wyglądamy, jak zwycięstwa socjalizma!

Słysząc to Kargul aż zagdakał basowym śmiechem.

– Panie Pawlak, socjalizm to szerokie i naukowe pojęcie, możemy przedyskutować – zaczął Adamiec, wciąż uśmiechając się łagodnie.

– Ot, dyskutant znalazł sia! – wrzasnął Pawlak, wypychając za bramę zwalistego chłopca, jakby był to worek gęsiego puchu. – Zawołoka jakaś! Poszedł ty precz z mego podwórka, bo jak pałką go przeżegnam, to raz-dwa on przykucnie!

Zaskoczony chłopak zaniemówił. Tuż przed jego twarzą brama zatrzasnęła się, omal nie przyciskając mu nosa.

– A coż jego raptem ukąsiło? – spytała Marynia, widząc wzburzenie męża. – Czego on tego młodego tak sponiewierał, a?

– Aj, kobito, nie rób teremedii – Pawlak drutem okręcał skobel bramy, jakby barykadował się przed oblężeniem. – Ten kałakunio Pilch szpiega mnie na łeb przysyła, żeb' mnie wykończyć, a ona jego w obronę bierze!

– Jakiego szpiega?! To chłopak z dyplomem – protestował Fogiel. – Na kwaterę on chętny.

– Ale aktywista. Wójt sam rzekłszy, że na Kubie on był!

– To co z tego, że aktywista?!

– Taki musi wykazać sia.

– Jak każdy fachowiec.

– Fachowiec od wykańczania takich „nieprzyszłościowych” jak ja czy on – Kaźmierz wskazał na Kargula. – Na pomieszkanie przyjdzie, żeby donieść gdzie trzeba, co się u nas w chacie dzieje. Szpiega ja u siebie nie zaplenię!

– Pawlak, Pawlak – mitygował go wójt. – I tak każdy wie, że ty Wolnej Europy słuchasz.

– Nie słucha – zaoponował Kargul. – Bo nam się radio zepsuło.

– On by wam naprawił – Fogiel wskazał zamkniętą na głucho bramę obejścia. – Fachowiec od mechanizacji. Radio to dla niego pestka!

I dojarkę mechaniczną waszej Maryni nareperuje… Popierać postęp, taka jest moja polityka.

– Jak pana słucham, to prosto jakiś mgielny tuman mnie na oczy lizie! – Kaźmierz podskakiwał jak czajnik na ogniu. – Powiedział nie, to nie, bo u mnie słowo droższe pieniędzy!

– Ot, gorączka człek – wójt wzruszył ramionami, litując się nad brakiem społecznej świadomości mieszkańców Rudnik. – Ludzie, jak my sobie pomagać nie będziemy, to kiedy my tę drugą Polskę zbudujemy?

– Aj, człowiecze – westchnął szczerze Pawlak – Co ja by dał, żeb' ta pierwsza wróciwszy sia…

Tak więc sprawy kwatery dla stażysty nie udało się wójtowi załatwić. Ale ważniejsza była dla niego druga sprawa, która go tu sprowadziła. Tu istotną była taktyka: zaczął najpierw chwalić deresza, zachwycać się jego proporcjami, kształtem kłębów, błyskiem oka, a równocześnie ubolewać, ile to kosztuje utrzymanie takiego smoka. Im dłużej wójt się rozwodził, tym bardziej rosła podejrzliwość Kaźmierza:

– Niech on mi głowy nie durzy tym ekonomicznym myśleniem!, Ja jego i tak nie sprzedam.

Wójt z żalem pomyślał, że wczoraj śmierć nie zebrała tego żniwa, na które liczył. Pozostało mu namówić Pawlaka, by sam zechciał się wybrać z ogierem na planowany przez władze „Jarmark wojewódzki”.

– A na coż mnie jego na jarmark prowadzić? – Pawlak patrzył zaskoczony na wójta. – Taż ja jego Cyganowi nie oddam.

Wójt ze zrozumieniem przytaknął: wie, że Pawlak konia nie chce się pozbywać, sam byłby pierwszym jego amatorem, ale ten jarmark to nie okazja do kupna krowy czy sprzedania jajek, lecz okazja, by udowodnić, że Polak potrafi i że wszystkim ludziom żyje się dostatnio. Mają podobno przybyć towarzysze Gierek, Jaroszewicz i Szydlak. Dla nich właśnie ściągnie się na ten „Jarmark” z całego województwa wszelkie zapasy eternitu, cementu, sznurka do snopowiązałek, żeby goście naocznie się przekonali o skuteczności prowadzonej polityki, a ludzie z okolicy mieli sposobność uwierzyć, że można kupić bez kolejki eternit, cement, gumiaki i kiełbasę – a będzie to możliwe, gdy przywiezie się, w jedno miejsce wszystkie odłożone w województwie na takie okazje zapasy.

Na tym „Jarmarku”, będącym wcieleniem marzeń o drugiej Polsce, przewidziany jest pokaz bydła hodowlanego. Już zwożą z drugiego krańca województwa zdrowe krowy, które będą wystawione jako należące do tutejszego PGR-u, żeby zaprzeczyć szeptanej propagandzie, że całe stado padło od zarazy. Odbędzie się też pokaz koni. Bez ogierka Pawlaka, którego deresz zdobił już okładkę „Rolnika”, gmina nie miałaby się czym pochwalić! Chyba Pawlakowi zależy, żeby jego dorobek zyskał uznanie pierwszego Gospodarza w kraju?

– Znam ja lepszego gospodarza, co z góry wszystko widzi – Pawlak patrząc w bezchmurne niebo, zdjął z głowy maciejówkę, jakby w tym momencie kłaniał się temu, kogo uznawał za jedyny autorytet. – I jemu pewnie teraz wątroba nogami przewala sia, jak On widzi wasze zaprzaństwo!

Fogiel był przyzwyczajony do impetycznego charakteru Pawlaka, jednak ten zarzut wydał mu się obrazą piastowanego urzędu: przychodzi w interesie całej społeczności i zostaje potraktowany jak wróg. Wszak on chce tylko dźwigać do góry te Polskę kochaną, żeby ona mogła zbliżyć się do Europy. A jako wójt stara się reprezentować interesy wszystkich obywateli…

– Musiałby ja być bleszczaty na oba oczy, żeb' ja teraz wam uwierzył – Pawlak na powrót nacisnął maciejówkę na czoło i spojrzał na wójta jak na komornika, który przyszedł go licytować.

– A jak on kazał na mojej stodole wapnem malować: „Pawlak to kułak” – to w czyim było interesie, a?

Obaj z Kargulem wbili wzrok w okrągłe oblicze wójta. Fogiel, zaskoczony oskarżeniem, ruszał wąsami, szukając najbardziej dyplomatycznego wyjścia z tej politycznej dyskusji.

– Czyja władza, Pawlak, tego racja – rzucił ogólną uwagę i zaraz poparł ją pozytywnym sądem na swój własny temat. – Ale nie powiecie, że ja krzywdy czyjejś chciałem. Kazali za spółdzielnią produkcyjną agitować, to agitowałem, ale nigdy w to nie wierzyłem.

Taka jest moja polityka.

– Ot, pierekiniec – mruknął Pawlak i spojrzał na Kargula, jakby biorąc go na świadka, że Pan Bóg musi mieć naprawdę chorą wątrobę, widząc tam z góry zaprzaństwo władzy ludowej. – Wy zawsze, wójcie, po tej stronie płota stali, gdzie wasz interes był!

Nie słuchał żadnych wyjaśnień ani protestów. Nigdy nie zapomniał Foglowi, jak na jego krzywdzie zadbał o swój interes. Kiedy on, Pawlak, zdobył za dwa kwintale pszenicy i rower kota, co miał jego stodołę od plagi myszy oczyścić, a który na skutek sprzeniewierstwa Kargula, co mu mleka w dziesięciu talerzach wszędzie naszykował, przeszedł na jego stronę płota – wówczas sołtys Fogiel wydał salomonowy wyrok: że w parzyste dni kot Pawlakowe myszy pogoni; w nieparzyste – Kargula, a w niedzielę i święta jego myszy wyłapie. A dziś też napatoczył się Fogiel na jego podwórzu, żeby go do kolaboracji z jakimś aktywistą młodzieżowym namawiać.

Widząc, że sprawa mieszkania dla stażysty Adamca jest przegrana, Fogiel usiłował uratować szansę pochwalenia się Pawlakowym ogierem na „Jarmarku wojewódzkim” dla najwyższych władz.

– Jak ty, Pawlak, pójdziesz władzy gminnej na rękę, to i ona tobie pójdzie. Taka jest moja polityka – podjął pertraktacje, składając opornym rolnikom propozycję nie do odrzucenia. – Popatrz na swoją stodołę. Czas by ją nowym eternitem pokryć.

– Radzak się znalazł – Pawlak wzruszył ramionami – Ale skąd jego wziąć?

– A przydział na traktor chciałbyś?

– Taż ja ponoć nieprzyszłościowy!

– Będziesz przyszłościowy, jak ogiera wystawisz. Tylko pomyśl, Pawlak, towarzysz Gierek staje przed twoim dereszem – wójt Fogiel nadął się; pierś wypiął, jakby czuł się już pierwszym w kraju „Gospodarzem” – Klepie go i pyta: „A czyj to koń?” – poklepał zad deresza i wyniosłym spojrzeniem, jakie zapamiętał z portretów Gierka, omiótł mikrą postać Kaźmierza. – A ja, jako wójt, mówię mu: „To gospodarz naszej gminy, której ja jestem wójtem…”

– Widział? – Pawlak zwrócił się do Kargula, biorąc go na świadka, jak to gminna władza bezlitośnie obnażyła swoje niskie pobudki. – Nadął się jak ta żaba na brusku!

– A nie mówił ja, że władza zawsze swego interesu pilnuje? – przyświadczył gorliwie Kargul.

10
{"b":"89250","o":1}