– Nie mam sposobu porozmawiać z nią tak, żeby Franciszek nie słyszalu – rzekł Zamoyski. – Zresztą o jakich „nanooperacjach" mówisz?
– A czy owu Franciszek nie zneutralizowału już przypadkiem tego nano? – równocześnie spytała Angelika.
Stern pokręciłu głową.
– Jest to mało prawdopodobne, stahs. Mam na myśli nanoboty w pustaku stahsa Zamoyskiego, bo to za niego jest nagroda. Kupujący chce dostać pustaka z całą pierwotną informacją, więc każda ingerencja Deformantu w struktury genetyczne, neuralne, chemiczne czy jakiekolwiek inne mogłaby sprowadzić na Franciszku zemstę oszukanego kupca. Przyjąłbym zakład, że Deformant powstrzymuje się od wszelkich ingerencji w organizm pustaka stahsa Zamoyskiego.
– „Nanooperację"? – przypomniał Adam.
– Materiał pierwotny – mruknęła Angelika, spoglądając w bok, wyraźnie zadumana nad czymś innym.
– Tak – ukloniłu się jej sztywno Stern. – Aby przeprowadzić skuteczną inwazję na Deformantu, musimy jak najbardziej ograniczyć czas jenu reakcji. Oznacza to atak możliwie największą liczbą nanobotów, już wyspecjalizowanych. Na początku jednak dysponowalibyśmy zaledwie porcjami minimalnymi. Skąd wziąć materię do koniecznej rozbudowy
arsenału? I to tak, by Deformant tego nie zauważyłu? Zważywszy przy tym na lokalizację nano pierwszej generacji.
Zamoyski nie zdołał powstrzymać odruchu zgarbienia, skurczu, lewa dłoń uniosła się na wysokość żołądka, mostka. Randomizer zaraz kazał mu wyjąć cygaro z ust i zagwizdać przez zęby, lecz to nie pokryło błędu Adama.
W taki oto sposób jedna część umysłu zdradza drugą.
Starał się mówić teraz szybko i zdecydowanie, głosem bezemocyjnym, ale dobrze wiedział, że oboje phoebe'owie zarejestrowali i przeanalizowali jego zachowanie.
– Zjedzą mnie, czy tak? – spytał, strzepując popiół do stojącej na półce regału popielniczki. – Pożrą od wewnątrz.
– Owszem, to jedyny sposób. Najlepiej byłoby zacząć od maksymalnej masy, ale oczywiście musimy ustanowić ograniczenie: pobierzemy tyle i takiej materii, by nie zagroziło to twemu pustakowi, stahs.
– Wykluczy to także niektóre sposoby transmutacji i rekonfiguracji – dodału P. G. – jako powodujące szkodliwe dla organicznego otoczenia skutki uboczne, tudzież wytrącające toksyczne związki. Restrykcja do procesów nisko-energetycznych znacznie przedłuży całą operację.
– A właśnie, jakie są szacunki czasowe? – podjął Zamoyski. – Bo jeśli wcześniej przybędą na miejsce kupcy, a w każdym razie te oktagony kubiczne -
– Dwie do siedmiu k-godzin – odparłu z miejsca Stern. – Maksimum prawdopodobieństwa na stu sześćdziesięciu dwóch k-minutach. Mniej przy bardziej energochłonnych strategiach przekształceń.
– Ale nie wiemy nawet, ile dokładnie tych startowych nanobotów będzie. To nie ma znaczenia?
P. G. pokręciłu głową.
– Nie w tego rodzaju iteracyjnych procesach. Pamiętasz, stahs, przypowieść o zapłacie dla wynalazcy szachów?
Ziaren ryżu, rzekł on, tylko tyle, ile się w sumie zbierze, idąc od pola do pola szachownicy, gdy na pierwszym położysz jedno ziarno, a na każdym kolejnym dwakroć tyle, co na poprzednim; na ostatnim dwa do potęgi sześćdziesiątej czwartej. Chwila, w której płacącemu za szachy zabraknie ryżu, nastąpi tak czy owak, niezależnie od tego, czy zacząłbyś z jednym ziarnem na pierwszym polu, czy z dwoma, czy z trzema, czterema. Ograniczenia są zawsze takie same i to z nich obliczamy parametry procesu.
– Rozumiem. Czy jednak zdążymy?
– Są bardzo duże szansę. Nie sądzimy, by kupcy byli tak szybcy.
– Może więc zamiast rozważać bez końca ewentualności – mruknęła Angelika – sprawdzilibyście przynajmniej, czy to nano w ogóle tam jest.
Tylko się teraz nie wahaj! – przykazał sobie Zamoyski. Spojrzał pytająco na Sternu. Phoebe wykonału krótki ruch oczami.
Adam uniósł rękę.
– Proszę.
Stern ukłonilu się sztywno, nic już nie mówiąc.
Czekali.
Zamoyski w tym czasie zdążył odbić od niemal euforii (podejmuję decyzje! zaskakuję ich! wybieram nieprzewidziane! jestem wolny!) do zwątpienia (akurat uda mi się w czymkolwiek oszukać inkluzje! kto wyprzedzi w mentalnych szachach superinteligencje ze wszechświatów specjalnie dla nich projektowanych?), i z powrotem w adrenalino-wy haj (ale nie wiedzieli! tylko ja posiadam wiedzę konieczną dla wyciągnięcia stosownych wniosków!)
Instynktownie już jednak utrzymywał twarz martwą i ciało nieruchome: na zewnątrz – Lord Orientu; wewnątrz – czarna skrzynka, tajemnica nie do rozszyfrowania dla pla-teau'owych analizerów behawioru. I tak powinno pozostać.
– Potwierdzone, sto procent – rzekłu wtem Stern. – Czy mam zatem twoje pozwolenie na rozpoczęcie operacji, stahs?
Bez wahania!
– Tak – powiedział Zamoyski. = Chcę na moich Polach ciągłej transmisji.
– Oczywiście = zapewniłu phoebe Stern. = Oficjum gwarantuje ci pełny dostęp, stahs.
Menadżer Adamowego oesu zajął się resztą już bez pytania i pod sufitem eksplodowała czerwono-żółta chmura. Zamoyski zagapił się na nią, zafascynowany (wszelkie wglądy do wnętrza własnego ciała są jakoś po dziecięcemu fascynujące). Zaraz jednak zorientował się, że, skoro inni jej nie widzą – zwłaszcza Angelika – jego zachowanie jest co najmniej niegrzeczne. Pozostało mu albo wyprowadzić symulację na wewnętrzne Pola, albo też tutaj ściągnąć secundusa.
Wybrał drugie rozwiązanie i odtąd to oczyma niewidocznej animy obserwował postępy nanozarazy we wnętrznościach swego organizmu – podczas gdy primusem usiadł w fotelu po lewej Patricku.
Stern stału zaś w tym samym miejscu, w którym byłu się skonfigurowału, nieruchomu, z rękoma założonymi za plecami i głową lekko odchyloną. Zamoyski domyślał się, iż jest to zwyczajowa postawa sygnalizująca wysunięcie per-ceptorium poza manifestację, a przynajmniej częściowe wycofanie uwagi.
//Zamoyski nie odrywał wzroku od chmury. Składała się z dwóch barw: żółci i czerwieni. Żółć była bardziej blada, rozlewała się szerzej, w rozmaite organiczne kształty o rozmytych krawędziach. Stanowiła tło dla zarządzanego przez Oficjum nano, pokazując, ile na podstawie jego interakcji z otoczeniem o tym otoczeniu wiadomo. Krople czerwieni znaczyły miejsca aktywacji nanobotów, początki inwazyjnej armii. Z biegiem czasu rosła żółć i rosła czer-
wień. Z początku ta pierwsza znacznie szybciej, lecz gdy chmura przybrała z grubsza zarys ludzkiego tułowia, proces zatrzymał się; wtedy już czerwień szła jak pożar.
Co to właściwie oznacza: „tyle, by nie zagroziło pustakowi"? – zastanawiał się Zamoyski. Zostanie tam ze mnie oświęcimski szkielet, czy jak? Ile masy tłuszczowej, mięśniowej zamierzają wykorzystać? Przecież to głównie woda. Jakież to nanoboty można zbudować z atomów wodoru i tlenu?
Tymczasem /Zamoyski przyglądał się Angelice McPher-son. Szybko pochwyciła jego spojrzenie i tak rozpoczął się ich bezsłowny dialog.
Pochwyciła jego spojrzenie – lecz nie opuściła dłoni złożonych pod brodą.
Uniósł lekko lewą brew.
Przesunęła palcem po policzku.
Uśmiechnął się kącikiem ust.
Wydęła wargi i pokiwała lekko głową.
Wskazał wzrokiem phoebe'ów.
Uśmiechnęła się szeroko.
W odpowiedzi uśmiechnął się równie otwarcie.
Czarne włosy przesłaniały jej twarz, musiała założyć je sobie za uszy; kontynuując ruch, wyprostowała się za pulpitem.
Zamoyski udał zimną powagę, opuścił splecione dłonie na podołek, zwiesił głowę.
Angelika dotknęła skroni wyprostowanym palcem, karykatura zamyślenia.
Odegrał nagłą senność: powieki mu ciążyły, rozluźniały się mięśnie twarzy, zasypiał.
Zaśmiała się na głos.
– No nie! – Wstała. – Panie Zamoyski, pozwoli pan.
Ujęła go pod ramię (dobrze już znał ten gest McPher-sonów), wyprowadziła z biblioteki. Ledwo się za nimi za-
mknęły drzwi, //ujrzał jak obie manifestacje phoebe'ów rozpadają się w nicość.
Wyszli do holu i na taras. O tej porze zamek sprawiał wrażenie opustoszałego, w zasięgu wzroku – ani żywej duszy.
Skręcili ku stajniom.
– Przejażdżka konna? – zaniepokoił się. -Jeszcze czuję w kościach jazdy afrykańskie!
– Jestem pewna, że potrafisz tak skonfigurować swą manifestację, by nie transmitowała niektórych bodźców i przyjmowała najlepszą postawę jeździecką.
Skonsultował to z manadżerem oesu. Odpowiednie programy dostępne były na Polach publicznych. Przekopiował je i uruchomił,
– Dwie godziny, jest trochę czasu – mówiła Angelika. – Na pewno nie masz nic pilniejszego do roboty?
– Och, wiele rzeczy. Pola pełne mam zaproszeń od różnych osobistości i organizacji, żadnej nie znam, muszę sprawdzać na publicznych; a wszystkie zaproszenia pilne. Pojawię się w jakiejś otwartej lokacji, nagabują mnie dyplomaci nieludzkich imperiów. Superinteligencja nie z tego wszechświata wyzwała mnie na szermierczy pojedynek. Bestia meta-fizyczna ściga mnie po wnętrzu mojej głowy i przysięga śmierć. Siedzę w brzuchu zdradzieckiego boga próżni i czekam, aż mnie zlicytuje; a w moim brzuchu rośnie z mego ciała niewidzialne wojsko. Pewnie, że wolę przejażdżkę. Czy Judas polecił ci uwieść mnie?
Żachnęła się.
– Co za pytanie! -Mhm?
– Głupie. I tak żadna odpowiedź cię przecież nie zadowoli.
– Obserwuję twoją reakcję.
– A. Chyba że tak. To proszę bardzo.
Wybrała dwa srokacze. Zamoyski załadował stosowny program i osiodłał swojego wierzchowca prawie odruchowo, nie patrząc na ruchy swych rąk. Zwierzęta nie były genimalne – a przynajmniej nie odzywały się.
Objechali powoli jezioro i zagłębili się w rzadki las porastający wzgórza za posiadłością. Zamoyski świadomie starał się przestać liczyć upływający czas. Zapomnieć się, dać pochłonąć przez noc – to najlepsze wyjście, tyle mu teraz pozostało.
– Odpręż się – mówiła mu Angelika. – Widzę, że bez przerwy masz się na baczności, prawie gotowy do skoku, jakby w każdej sekundzie niebo mogło ci spaść na głowę.
– Bo tak jest! – parsknął Zamoyski. – Może! Do tej pory spadało.
– Tym bardziej powinieneś się odprężyć. Popatrz, noc taka ładna.
– Bardzo ciepła.
– Zatrzymaj się. Słyszysz tę ciszę?