Zamoyski wypuścił dym z płuc, odchylił się na oparcie fotela, przymknął oczy. Bezcielesną animą począł wypytywać menadżera oesu. Oes zasysał informacje z Plateau, interpretował je, kompilował, konwertował w przekaz dyskur-sywny i w tej postaci aplikował wejściom odpowiadającym zmysłowi słuchu secundusa Adama.
Ów interfejs, choć tak utrudniający przepływ informacji, pozostawał konieczny, jako że Zamoyski nie był phoebe-'um i jego umysł nie był w stanie przyswajać informacji na zasadzie bezpośredniej osmozy z Plateau. Przede wszyst-
kim jego umysł w ogóle nie znajdował się na Plateau, jedynie zeń korzystał. Stąd ograniczenie.
Ile jednak może się w ten sposób człowiek dowiedzieć/ /nauczyć w jednostce czasu? – słuchając, czytając, czując…? W porównaniu z phoebe'ami i inkluzjami – praktycznie nic. To bogowie.
Taak, Ul kusi, Ul przyciąga – światło, słońce, gwiazda przewodnia…
Otrząsnął się z przerażających marzeń.
Sposób zamachu dowodzi, iż ten, kto za nim stał, sprawca, Programista, nie posiada swobodnego dostępu do całości plateau'owego indeksu infu: przebił się zaledwie do wycinka odpowiedzialnego za decymetr sześcienny za załomem zamku, zmanipulował zawartość jego Pól i potem już z powrotem wpadł pod protokół.
Po prawdzie więc Programista nie złamał FTIP.
Nie; o ile wolno stopniować niemożliwości, to on dokonał czegoś jeszcze bardziej niemożliwego: włamał się do plateau'owych indeksów infu.
Menadżer oesu informował Zamoyskiego, iż Oficjum prowadzi w tej sprawie intensywne śledztwo. Urodzono pięć otwartych inkluzji wyłącznie dla rozwiązania tej zagadki. Wyniki pozostają, rzecz jasna, utajnione.
To akurat nie irytowało Zamoyskiego: on dobrze wiedział, kim jest Programista (Suzeren, któż by inny?), a zastosowana metoda plateau'owego hackingu (był to ordynarny Spływ) niewiele go interesowała; i tak nic by nie zrozumiał z meta-fizycznych wyjaśnień.
Wszelako ten szczegół – że Suzeren nie potrafi Spływać na dowolnie wybrane Pola; że nie do końca steruje swymi manifestacjami na Plateau – ogromnie dodawał Adamowi otuchy. Przecież on chce mnie zabić! Boże drogi, gdyby mógł Spływać podług woli, zamordowałby mnie już po milionkroć!
Ale – szczegół drugi – właściwie dlaczego? Czym ja mu zagrażam? Kiedy to zdążyłem nadepnąć mu na odcisk?
W Pałacu Pamięci, manifestując się przez moją podświadomość, Suzeren bełkotał coś o zniszczeniu wszechświata, o Narwie. W ogóle Narwa z jakiegoś powodu nie daje mu spokoju.
Zamoyski ssał soczysty tytoń i stukał paznokciami w mahoniowy blat stołu.
Mhmmmm. Jak dokładnie prezentuje się chronologia zdarzeń?
Jeden. Gnosis znajduje „Wolszczana".
Dwa. Ekstraktują bioodpadki.
Trzy. Rekonstruują mi pustaka, mózg. Instalują wszczepkę i odpalają nadzorczą SI. Nina.
(Zagryza zęby na cygarze).
Cztery. Moetle wyciąga swojego asa z rękawa i wydobywa ze mnie historię lotu, w tym charakterystykę Hakaty-Dreyfussa. Bierze w leasing trójzębowca i leci tam.
(Teraz już domysły; ale mocne).
Pięć. Moetle przybywa na miejsce, może ląduje na Narwie. Nikogo nie informuje, nie porozumiewa się z Juda-sem, z Gnosis, z Cesarzem; z nikim. To jego sekret, jego wunderwaffe w niekończącej się wojnie rodzinnej. Doskonale potrafił sobie Adam wyobrazić podniecenie, jakie ogarnęło Moetle; a na widok Hakaty, słońca, które nie jest słońcem.
Ale Moetle musiał jednak po coś wejść na Plateau – Zamoyski przypuszczał, że to nawet nie była Moetle'a świadoma decyzja; może po prostu okresowa aktualizacja archiwizacji frenu.
W ten sposób – sześć – dowiaduje się Suzeren.
Dowiaduje się – ale o czym? co takiego zobaczył Moetle na Narwie? – i natychmiast Spływa na Plateau Deformantów, na Pola zarządzające ich Kłów. Gdyby mógł,
Spłynąłby na wszystkie; i tak są to wielkie liczby. (Ile Portów posiadają Deformanci? Ile Kłów stanowi organy ich ciał, jak Franciszku?) Porywa te Kły, zbiera wokół układu Dreyfussa i odkraftowuje go – z Moetlem w środku.
Siedem. Moetle wyautowany. Narwa w garści Suzerena.
Ale tego mu widać za mało, bo – osiem – odstawia ten numer z Ognistą Zabójczynią na weselu Beatrice.
Cel pierwszy: Judas McPherson, jego aktualny pustak oraz archiwizacje. Z archiwizacjami Suzerenowi nie powodzi się do końca. (Kolejny znak: nie jest wszechmocny, nie jest wszechmocny!). Na dodatek nie przewidział spisku Ho-ryzontalistów: gdyby nie jego przedwczesny atak, plan de la Roche'u et consortes naprawdę mógł się powieść. Tymczasem Suzeren spowodował tylko wprowadzenie nowych zabezpieczeń. Judas żyje – istnieje – nadal.
Cel drugi: ja. Dlaczego? Abym powtórnie nie przypomniał sobie o Narwie? Ale w czym ta Narwa zagraża Suzerenowi – tego nie wiem. (Sam zgruzowałem sobie pamięć). I nie mam zielonego pojęcia, dlaczego mu się ten zamach na mnie nie powiódł…!
Zamoyski zapisał sobie ów fragment nagrania z wesela pod makrem głosowym secundusa. Odpalenie powodowało zarazem pełne rozwinięcie perceptorium animy.
Potrafił już wytrzymać równoległe doświadczenia dwóch ciał: dwa pełne pakiety wrażeń fizjologicznych, dwa strumienie bodźców wizualnych, słuchowych. Jeszcze miał kłopoty z błędnikiem; jeszcze kręciło mu się w głowie (w głowach), gdy zarazem stał i siedział, szedł i biegł, stał i spadał, siedział i biegł… Ale i z tym było już lepiej: nie krzyczał, nie przewracał się, nie wymiotował. Przesunąłeś się wzwyż po Krzywej Progresu. (Czy ten proces da się w ogóle zatrzymać…?)
Tak więc – szczegół trzeci:
Stoi za swoimi plecami, gdy pierwsza z czarnych ol-brzymek dobiega do ławki, omija skamieniałą Angełikę (przedziwny jest wyraz twarzy dziewczyny) i, niczym jednorożec, uderza, pochylona, z rozpędu, błękitnym ostrzem ognia – w twarz Zamoyskiego. Który jest ślepy, nie widzi jej, nie wie, co się dzieje; chciał był zapytać Angełikę, ale nie zdążył.
Teraz Zagadka. Płomień wchodzi w Zamoyskiego, Murzynka wpada na niego, impet ciska ich na pień dębu, Zamoyski krzyczy, wymachuje niezbornie rękoma, próbuje odepchnąć olbrzymkę… pfch! Nanomancja wybucha mu w twarz wirem nanoware'owego pyłu: wiązania puściły, informacja o konfiguracji została utracona, entropia skacze wysoką krzywą – nie ma Murzynki. 0.42 k-sekundy później dezintegrują się pozostałe jej kopie.
Wszelako nic z tego nie było zasługą Cesarza. Wraz z nagraniem otrzymał Adam ścisły terminarz podejmowanych wówczas działań. Pomijając fakt, iż sam Cesarz przyznaje, że były one nieefektywne – żadne z nich nie koreluje się czasowo z demanifestacją Suzerena.
Czyżby Suzeren sam się wycofał? Czemu jednakże miałby to uczynić – w połowie misji, nie osiągnąwszy celu?
Bo Zagadka zamyka się w gruncie rzeczy następującym pytaniem: jakim cudem Zamoyski przeżył? Ogień buchający z czaszki olbrzymki posiadał temperaturę plazmy gwiazdowej, pięć milionów stopni (inf zmierzył). Płomień zmierzał prosto w twarz Zamoyskiego. Powinien był przepalić mu mózg na wylot.
Tymczasem ani blizny.
Jak to możliwe, zapytał Adam Cesarza. To niemożliwe, odparł Cesarz.
Nawet jednak pytania, jeśli poprawnie zadane, niosą w sobie informację. Dlaczego Suzeren próbował spalić mózg mojego pustaka? Odwróć akcenty.
Suzeren próbował spalić mózg mojego pustaka!
Nie zaatakował umieszczonych na Polach Gnosis archiwizacji Adama Zamoyskiego – a jedynie tę konkretną jego biologiczną realizację, tego pustaka, ten mózg, ten umysł w nim zaimplementowany.
Jaki w tym sens? Oczywista odpowiedź brzmi: zniszczenie informacji dodanej. Ucięcie linii frenu przed kolejną archiwizacją.
Ale nie w tym przypadku: Zamoyski miał w mózgu wszechfunkcyjną wszczepkę, SI siedziała na nim, nadzorując i backupując wszystkie funkcje mózgowe w czasie rzeczywistym. Zamoyski był archiwizowany w sposób ciągły. Zniszczona informacja dodana – byłby to jakiś przyzerowy, statystyczny biały szum na neuronach.
Lecz czy można to wyjaśnić inaczej?
Nie. Manifestacja to tylko manifestacja. Suzeren nic by na tym nie zyskał.
No ale w to Zamoyski jakoś nie potrafił uwierzyć.
Zagłębił się w ponowne analizy danych zebranych podczas zdarzenia. Na poziomie molekularnym większość danych pochodziła ze spontanicznie się konfigurujących triad diagnostycznych KTK27 , tak zwanych „lilii Borodino". (Uczył się już nazw slangowych poszczególnych nano-botów). Istniała tu pewna dwuplanckowa nieciągłość -
– Stahs.
Otworzył oczy, wyjął z ust cygaro, znieruchomiał nad zamrożonym w momencie dezintegracji ciałem Murzynki.
Stał przed nim wysoki, otyły mężczyzna w białym garniturze. Uśmiechając się, gładził potężną dłonią łysą czaszkę. Teraz ukłonił się lekko i podał Zamoyskiemu wizytówkę.
Adam wstał, sięgnął do lewego rękawa, podał swoją – po europejsku, jednorącz. Wizytówki były podczepione do publicznych Pól cesarskich, tak nakazywał savoir-vivre Cywilizacji.
Wizytówka łysego (kogo on mi przypomina…?) głosiła:
prahbe Michał Ogień
Ambasador Pełnomocny
Trzeciej Cywilizacji Progresu RKI
Wizytówka plateau'owa była bez porównania bogatsza. //Adam wstąpił zza ławki w nieskończone galerie danych, otwierały się tam co krok salony audiowizualnych konstruk-tów edukacyjnych, prezentujących cywilizowane (to znaczy: dopuszczone przez cenzurę Gnosis Inc.) wersje pakietów informacyjnych na temat fizjologii rahabów, kulturowych i kognitywnych podstaw ich Progresu, poszczególnych raha-bowych Cywilizacji, ich lokalizacji na Krzywej, wzajemnych stosunków i stosunków z innymi Progresami/Cywilizacjami, tudzież Deformantami, aktualnego położenia frontu ich inkluzji otwartych na drodze ku Ul…
Wskazał rahabowu fotel obok. Usiedli.
– Czym mogę służyć, prahbe?
– Ach, to ja pragnęłubym zaoferować ci, stahs, swoje usługi.
– Jako ambasador?
– Nie oficjalnie, nie w imieniu mojej Cywilizacji, jeśli o to pytasz, stahs. Niemniej jestem jej ambasadorem.
To nanomatyczna manifestacja, skonstatował Zamoyski, przesuwając się tą myślą znowu bardziej ku swemu secundusowi. Nanomat, żaden pustak biologiczny. Czy ra-habowie posiadają płeć? Z drugiej strony, jakież to ma znaczenie? To prahbe, Post-Rabab Being. Jest rahabum w tym stopniu, w jakim phoebe jest człowiekiem.