– Oboje? Jedno nie wystarczy?
– Więc i tak któreś musiałoby tu sterczeć nie wiadomo jak długo.
– Z głodu nie umrze, to bydlę na pewno jakoś skom-binuje strawny prowiant…
– Znaczy, zgłaszasz się na ochotnika? – spytała, przechylając głowę.
– Jasne, dam sobie radę, w końcu fizycznie to dzieciak.
– Na ochotnika do czekania.
– Aha. Dziękuję pięknie. No to może lepiej on?
– Smaug? I co wtedy, oboje czekamy? Ostatecznie wskoczyli razem.
W przypadku tak samo silnej Strefy +T niepodobieństwem byłoby wejść do niej równocześnie; Zamoyski ujrzałby różnicę na własne oczy: zawieszoną za sobą w powietrzu Angelikę. Było jednak na odwrót: różnica w subiektywnych ułamkach sekund, o których decydował chociażby kąt, pod jakim podeszli do granicy * bąbla, wewnątrz się błyskawicznie zniwelowała. Lecz mimo wszystko ktoś musiał być pierwszy, i był to Adam.
Potworny żar buchnął mu w twarz, ściana ognia natarła z oślepiającym hukiem. Dopadł podnoszącego się z ziemi chłopca, schwycił go za ramiona, podźwignął. Dzieciak coś krzyczał, co Zamoyski poznawał jedynie po ruchu jego warg; płomienie były głośniejsze. Mały wił się i rzucał. Angelika złapała go za nogi. Popędzili z powrotem, byle dalej od ognia.
Znowu ten wstrząs fizjologiczny, gdy przekraczali granicę: martwica ciała, krew kipiąca w żyłach, omdlewająca lekkość głowy, nieposłuszne, drewniane kończyny. Przewrócili się. Dzieciak kopnął Angelikę w skroń, poderwał się na czworaki. Zamoyski przycisnął go do ziemi.
– Spokój!
Leżeli w wysokiej do pasa trawie, która teraz porastała całą okolicę z wyjątkiem tych kilkunastu metrów kwadratowych zastygłego w lśniące szkło ognia oraz ziemi, na której spoczywał nieruchomo Smaug. Na niebie szalała burza, wielkie fale przełamywały się pienistymi bałwanami,
toteż znacznie mniej światła przeciekało na sawannę. Trwał zmierzch bez słońca i bez widnokręgu.
Angelika szarpnięciem postawiła chłopca na nogi.
– Czekam na gromy – warknęła, – No? Zmiażdż nas!
Dzieciak spojrzał na nią ze wściekłością, ale nic nie powiedział; nie próbował się też wyrywać.
Podnosząc się, widział Zamoyski Angelikę z dołu, jak pochylała się nad chłopcem. Maniera ciała, maska twarzy, nawet intonacja głosu, z premedytacją szorstka – wszystko to było u niej niemal identyczne jak u Judasa; a Adam z TranxPolowych negocjacji i z wesela dobrze zapamiętał McPhersona. Trudno mu było przemóc wrażenie, że ogląda tu realizację tego samego algorytmu – tego samego algorytmu w innym hardware, w innej manifestacji, innym
ciele.
Spalona słońcem twarz Angeliki odbijała teraz myśli i uczucia zimnego despoty. Twarz mimo to młoda, piękna
– lecz kontrast z wypaloną w pamięci Zamoyskiego ikoną „Angeliki śpiącej" był porażający.
Liczba dusz nie dlatego jest skończona, że Bóg ich więcej nie wyprodukuje, lecz ponieważ skończona jest liczba dusz oryginalnych – potem powstają tylko kopie.
– A więc – Angelika pociągnęła małego dalej od Strefy.
– Kim jesteś? Phoebe?
Chłopak wzruszył ramionami.
Szarpnęła go za włosy, aż z wrzaskiem stanął na
palcach.
– Jakieś wątpliwości? – syknęła. – Wszyscyśmy tu odcięci.
– Avatar phoebe'u – jęknął dzieciak. – Sformatowany, sformatowany, nic nie wiem!
– Gdybyś nic nie wiedziało, nie mogłubyś być użyteczny, nie posłałubyś się tu. Wiesz tyle, by móc wypełnić swe zadanie. Jakie?
– Auuuua! Wydrenować was!
– Oboje?
– Tak! Jego zwłaszcza.
– Można to zrobić z Plateau. Po co ta trwała manifestacja?
– Czas się liczył. Plan był, żeby podsłowińczyć wewnętrzny węzeł Saka i spuścić z was wszystkie informacje, zanim się jeszcze ktokolwiek zorientuje w porwaniu. Miałum reagować niezależnie. Zgrane w czasie ruchy po Plateau HS zwróciłyby uwagę Cesatza.
Wygadał się, pomyślał Zamoyski. Jest phoebe'um z Cywilizacji Człowieka.
– Taki plan. A realizacja? Przecież jednak nie wydre-nowałuś nas.
– Bo poszła przez Trakty wieść o ataku Deformantów i zyskaliście na wartości jako karta przetargowa.
– Oboje jesteśmy zarchiwizowani.
– Były robione modele frenu decydentów. Czynnik emocjonalny. Posiadacie wartość. Tym bardziej w kontekście wieści ze Studni.
– Kto robił? Te modele.
– To sobie wycięłum z pamięci.
– Kto robił?
– Nie wieeeem!
– Wrócimy do tego. Co za atak Deformantów?
– Siedemset tysięcy Kłów. Rozpruli Lara-Port, Tau-Port, Wolfe-Port, Syriusz-Port i kilkaset prywatnych.
Zamoyski zobaczył, że ta wiadomość zrobiła na An-gelice wrażenie. Nic w twarzy, nic w głosie – a jednak dostrzegł, że dziewczyna na krótki moment zwróciła spojrzenie do wewnątrz, cofnęła się o krok od samej siebie.
Powróciła jeszcze bardziej zdeterminowana.
– Dlaczego? Dlaczego, gadaj! Co ogłosili?
– Au! Działania odwetowe. Złamanie obyczaju.
– Co na to Loża?
– Odwlekali aż do porozumienia z innymi Cywilizacjami.
– Którzy to byli Deformanci?
– Trudno powiedzieć, ale chyba większość z otwartych struktur handlowych.
– Loża chciała przyzwolenia na wybicie ichnich od-szczepieńców.
– Nie. Aktywnego sojuszu.
– Mów.
– Deformanci zaatakowali jeszcze usza; o nich przynajmniej zdążyłem usłyszeć. Puść mnie już!
– Cicho. Karta przetargowa. Co na to Judas?
– Nie wiem. Naprawdę! Może nie dałum sobie znać, a może nie zdążyłum. Deformanci pożarli Soł-Port. Nie dali rady przełknąć, musieli cofnąć Kły. Za to zamykają wszystkie trojki wychodzące. Capnęli i nas.
– Zawinęli nas Deformanci?!
– Aha. Ale bezpośrednie zagrożenie dla Sol-Portu to już byl dla Loży stan krytyczny i otworzyła dwie Wojny. Więcej nic nie wiem, na pewno próbowały nas odbić – nie wiem, nie wiem, zablokowało Plateau.
– Zablokowało Plateau, powiadasz.
– Przecież sama widzisz.
– W jaki sposób Sak przemieszcza się w zewnętrznej przestrzeni?
– Zawsze jest zaczep węzła, ujście kraftunku. Hak. To może być nawet ziarnko piasku.
– I w jaki sposób to ziarnko piasku opuściło Sol-Port?
– W wynajętym trójzębowcu.
– Przez kogo wynajętym?
– Przeze mnie, chyba.
– Nie powiesz mi, iż wierzysz, że to była twoja ory-watna inicjatywa. Skąd miałuś cynk o nim? – wskazała Zamoyskiego.
– Wyciąfum, wyciąłum!
– Sama bym wycięła – mruknęła Angelika. – Kiedy tu się tak pokopało? Podczas ataku Deformantów, czy kontrataku Wojen?
– Wojen.
– Gdyby nie blokada Plateau, z pewnością byłubyś z sobą w kontakcie, chociażby po to, by przesyłać pliki z drenażu naszych pamięci. Znasz adresy. Jakie to Pola?
– Ja…
– Jakie to Pola?
Chłopczyk machał rękoma, z oczu płynęły mu łzy. Angelika podnosiła go za włosy. Może znajdowali się w lekkiej Strefie -G, a może dziewczyna była tak silna. Zamoyski widział jej zaciśnięte wargi, ściągnięte brwi i rozumiał, że jest tu świadkiem formatowania się osobowości McPherson bodaj czy nie ostrzejszego niż to, któremu swą manifestację poddał był ten ich porywacz.
Kiedyś Adam żywił przekonanie, iż nie podobna pokierować świadomie ewolucją własnego umysłu, nakazać sobie myśleć bądź nie myśleć o danej rzeczy lub w dany sposób; że to żywioł, że człowiek jest wypadkową biologicznych determinant i wpływów środowiska, a co więcej – to sprzężenia zwrotne, w większości zresztą gaszące, których końcowego efektu nie można przewidzieć. Kiedyś dałby sobie za to rękę uciąć. Doktor Durenne wyleczył go z tej wiary.
Czy jednak Angelika miała świadomość, co czyni? Przesłuchiwała dziecięcą manifestację, zadając jej swobodnie ból i strasząc większym, bardzo naturalna w swym okrucieństwie. Sprawiało to Adamowi wielką przykrość, ale nie mógł oderwać wzroku; nie chciał oderwać wzroku.
– Samu jednu? – kontynuowała.
– Tak.
– A te nanomaty?
– Dla gości.
– Jakieś wygody dla oprawcy?
– Po co? Na te parę godzin?
– Widziałam elementy sztucznych konstrukcji, one nie pochodzą z Afryki, wkręcone w ten labirynt. Dno basenu. Korytarze z mikromaterialowych spoin.
– Nie moje. Pewnie Deformantów. Albo tego trójzęba.
– Akurat! Wojny by nas tak nie skraftowaly, Port i Port, w każdym razie nie przeżylibyśmy tego.
– Skąd ja mam wiedzieć? – poskarżył się płaczliwie mały. – Odcięto mnie od Plateau, nie wiem nawet, gdzie jesteśmy.
– Koło Sol-Portu.
– Tam byliśmy przed atakiem Wojen. Ale teraz? Bez zegara a-czasu nie znam nawet prawdopodobnego promienia przesunięcia. Bo kiedy przyszło ostrzeżenie -
– Jakie ostrzeżenie?
– O blokadzie Plateau. Ze na kilkudziesięciu latach świetlnych jedna z Wojen w ten sposób odetnie Deformantów od ich Plateau.
– Z tego przynajmniej wynika, że nie opuściliśmy jeszcze owego obszaru…
– No? Już? – Miodowy chłopiec podskakiwał na palcach nóg. – Co ci mam więcej powiedzieć?
– Zapomniałuś? Adresy Pól transferowych,
I powaliła chłopca na kolana, przydepnęła mu stopy, z kieszeni spodni wyjęła chustę, po czym związała mu nią ręce. Rzucał się jak pstrąg na brzegu.
– Smaug! – krzyknęła. Smok uniósł łeb.
– Ogień, stałe źródło – zarządziła. – I jakieś, mhm… dyby.
Smok uderzył ogonem znad grzbietu, niczym skorpion, wybijając w ziemi dziurę o średnicy dwóch stóp. Rzygnęło stamtąd wulkanicznym żarem.
Co zaś do dyb, to wyrwał je sobie z boku: parę żelaznych obejm o regularnym obwodzie. Cisnął je Angelice tylną łapą.
Gdy zakuwała manifestacji nogi, Zamoyski podszedł i spytał cicho:
– Co ty robisz?
– Muszę wydostać z niego te namiary – odmruknęła, nie przerywając.
– Co ty robisz? – powtórzył tępo.
– Jest zamknięty w ciele i chyba nie ma blokad neuronowych. Krótkie przypalanko powinno wystarczyć. Prawda, mały? Wystarczy, wystarczy.
Chłopak przestał się już wyrywać. Patrzył w morze nad sobą, oczy miał wielkie, niebieskie, zaszklone łzami. Zamoyski odciągnął Angelikę za Strefę.
– Po co ci one właściwie? -Mhm?