– Dlaczego? Do czego mu to było?
– Primo, grali także w kasach i robili mu wypłatę, a secundo robił to dla bukmacherów, żeby ich utrzymać w zależności od siebie. Dobry układ z Bazylim dawał im zysk. I tak sobie fajnie prosperował, aż się potknął na Derczyku.
– No więc właśnie, po co oni tego Derczyka zabili?
– Nie po co, tylko dlaczego. Derczyk się czuł pokrzywdzony. Nie dostawał pieniędzy za wstrzymywane konie, nawet mafia łomżyńska nie chciała mu płacić, wiadomo było, jak jeździ, a do tego chyba nie miał szczęścia, przypomnijcie sobie, zapisywał Glebowski faworyta-monstre, konia z wyższej grupy i zawsze się znalazł ktoś, kto Derczyka przegonił. Jak wygrał trzy razy do roku, to już było wielkie święto. Więc nie dostawał pieniędzy, nie wygrywał i zdenerwowało go to, postanowił się zemścić. Wyśledził całą organizację i porobił zdjęcia, to umiał. Podwalski nawet na nich jest w poufnych konszachtach z Figatem i ze stajennym Kalarepy, wszystkie spotkania, kontakty i przekazywanie pieniędzy. Same zdjęcia by wystarczyły, żeby im zrobić coś złego, chociaż nie bardzo wiem co, bo paragrafu w kodeksie karnym na nich nie ma. Ale mógł im dyrektor zabrać wejściówki i pogonić z toru. A szantaż jest karalny. Derczyk zaś obiecał, że te zdjęcia roześle po świecie z komentarzem, jeśli mu nie zapłacą. Wysłali na pertraktacje tego ćwoka, z tym, że ćwok twierdzi, jakoby Bazyli przez telefon kazał mu Derczyka wyciszyć definitywnie. Zapiera się zadnimi łapami, że wcale nie chciał i tylko w nerwach tak jakoś tego Derczyka pchnął albo może przycisnął i Derczyk, nie wiadomo dlaczego, taki delikatny, życie stracił. Zdjęcia mu zabrał, ale filmu przy nim nie znalazł. Nie jest to urodzony morderca, tylko kretyn i wszystko mówi nadgorliwie.
– A Bazyli co?
– Wypiera się telefonu, oczywiście. Ćwoka w ogóle nie zna.
– I o nim naprawdę nikt nie wiedział?
– Tylko wąskie grono, bo konspirował się z całej siły. Nawet nie wiedzieli, gdzie on mieszka, bo interesy załatwiał w domu swojej siostry, Antczakowej. Tam mu dowozili pieniądze. Całe szczęście, że z tą drugą zbrodnią wygłupił się osobiście.
– O drugiej zbrodni Miecio nie mówił…?
– Bo druga zbrodnia leży po drugiej stronie księżyca, kochana żono! – usprawiedliwił się Miecio pośpiesznie.
Honorata popatrzyła na niego z tak głęboką naganą i ciężkim wyrzutem, że czym prędzej podjęłam wątek.
– Bazyli miał tyle rozumu, żeby końskie kontakty utrzymywać wszechstronnie, więc w stadninach też bywał i znał ludzi…
– Był doradcą od końskiego eksportu – przypomniał Miecio.
– I dzięki niemu sprzedaliśmy najlepsze konie? – zainteresowała się gwałtownie Maria.
– Między innymi…
– Mów, co dalej! Może się dowiem, że coś mu wreszcie zaszkodziło, bo to przecież szlag trafia…!
– Mówię przecież. Gąsowskiego znał i jego córkę Monikę. I ciotkę znał. Przy jakiejś okazji zetknął się z nim ten zamordowany Zawiejczyk, a Zawiejczyk miał nosa do interesów i Bazylego wywęszył od pierwszego kopa. Nie wiedział, co on naprawdę robi, i postanowił dojść, tak twierdzi Karczak. Pętał się za nim można powiedzieć, szczególnie w końskiej dziedzinie, bo to był maniak wyścigowy, aż dotarł do jego pomocników, od Figata zaczynając, a na rozmaitych prymitywach kończąc, wreszcie rozszyfrował Harcapskiego. Coś mu się udało podsłuchać, ale co, nikt nie wie i już się nie dowie, w każdym razie w efekcie zagrał te dwie pierwsze triple na konie po Derczyku. Ciągle tylko nie wiedział, kto to jest Bazyli, a koniecznie chciał z nim nawiązać bezpośredni kontakt. Dopadł go wreszcie, czatował pod domem Antczaków, Harcapski się połapał, zawiadomił Bazylego, ale nie wiedział, co będzie dalej. Miga się teraz, na kolanach przysięga, że wierzył w porozumienie, Bazyli mu kazał odezwać się do Zawiejczyka i powiedzieć, że ma czekać na Argentyńskiej w dalszym ciągu. Myślał, że pójdzie na tę spółkę i wciągnie go do interesów i tak dalej, o zbrodniczych zamiarach, broń Boże, nie miał pojęcia. Możliwe. Bazyli przylazł na Saską Kępę, wsiadł do samochodu Zawiejczyka tak, że go prawie nikt nie widział, Zawiejczyk frajer, świeć Panie nad jego duszą, nawet się ucieszył, po czym nastąpiło zabójstwo. Bazyli otumanił go gazem, pewnie się w tym celu gdzieś zatrzymali, potem go dowiózł do domu, sam prowadził okręcony tym kocem Moniki Gąsowskiej, żeby żadnych śladów nie zostawić, dowlókł go do mieszkania, sąsiad myślał, że Zawiejczyk jest pijany, a temu drugiemu, co go prowadził, nie przyjrzał się wcale, bo już było ciemno. W mieszkaniu raz go trzasnął i po krzyku. Drzwi zatrzasnął, poszedł sobie precz i potem go o mało szlag nie trafił, jak się dowiedział, że u ciotki znalazł się notes Zawiejczyka…
– Skąd wiedział?
– Ciotka osobiście zawiadomiła wszystkich znajomych, bo ona nie z tych, co swoje przeżycia głęboko ukrywają, i ktoś z tych znajomych powiedział o tym Bazylemu. Ale przez posły wyszło trochę niedokładnie, więc Bazyli przyleciał od razu rano, gotów zabić tę Monikę, żeby znów śladu po sobie nie zostawić. To znaczy, nie chodziło mu o Monikę, myślał, że trafi na ciotkę. I pewnie by mu się udało, żeby nie hydraulik, tego ciecia mam na myśli, który do kranu przyszedł.
– Po pierwszej mokrej robocie takiego upodobania nabrał, że zaraz zaczął pchać się do drugiej – zauważył pouczająco Miecio.
Honorata zażądała szczegółów sceny, przekazałam wszystkie. Zgodnie uznaliśmy, że nad Moniką Gąsowską czuwała Opatrzność, bo mógł się ten cięć spóźnić jedną minutę i już by jej nie było na świecie. Honorata z lekkim powątpiewaniem popatrzyła na swój amarylis, również kwitnący.
– Jednak uważam, że zgłupiał – zaopiniowała stanowczo.
– Możliwe, że ze zdenerwowania trochę go odbiegł zdrowy rozsądek – zgodziłam się. – Możliwe, że naprawdę Derczyk miał tylko dostać wycisk, pobity też by nie jechał, a jak się okazało, że trup, Bazyli wpadł w panikę.
– W nic nie wpadł – zaprzeczył Miecio energicznie. – Osobiście co prawda do tej pory fizycznej pracy nie odwalał, ale względów nie okazywał nikomu. Parę osób mu się naraziło i wszystkim zrobił coś złego, jeden taki, na przykład, dostał mocno po mordzie, obrabowali go nieznani sprawcy i dowiedział się, że słowo powie i będzie gorzej, Bazyli go ostrzega. Daję wam słowo, że nikt nie wiedział, kto to jest!
– Zawiejczyk podejrzewał. Trzy osoby tam sobie wytypował w tym notesie prywatnym szyfrem, który odczytali, w tym Podwalskiego. Z trzech osób wybrać już nie tak trudno.
Honorata kręciła głową.
– Nie do pojęcia mi się wydaje, że tak się umiał uchować w sekrecie…
– Bo on głupi nie był – wyjaśnił Miecio. – Pluskwa owszem, ale umysłowo rozwinięta. Malinowskiego, na przykład, poznał dobrze, Malinowski trochę stracił serce do Podwalskiego, bez racjonalnych powodów, taki instynkt się w nim zalągł i zaraz miał telefon od Bazylego. Bazyli mu zabronił rozmawiać z Podwalskim o koniach, no to co Malinowski zrobił? Od następnego dnia o niczym innym z nim nie gadał, nie patrzył nawet, czy Podwalski słucha, pchał w niego te konie na siłę. I czekał, co mu spróbują zrobić złego, a tu nic. On był jedyny, który tego Bazylego trochę lekceważył, inni bali się go cholernie, bo stosował wszystkie możliwe chwyty, od mordobicia po donosy z dowodami.
– Pójdzie siedzieć?
– Jeśli dowiodą mu Zawiejczyka, to owszem.
– Dowiodą – zapewniłam wszystkich. – Już o tym wiem. Kocem Moniki okręcił się przezornie, ale nie wiedział, że linieje.
– Koc…?
– Nie, Bazyli. Kłak mu ze łba wyleciał i na oparciu został, mówiłam, że te zagłówki to kretyństwo! Ręczę wam, że teraz Bazyli mnie poprze.
– Duży kłak? – zaciekawiła się Maria.
– Nie, dwa włosy, ściśle biorąc. Mieli je zabezpieczone, porównali i proszę bardzo, niech teraz Bazyli wyjaśnia, z jakiej okazji poniewierał się po zagłówku kierowcy w samochodzie Zawiejczyka.
– Może twierdzić, że Zawiejczyk zasłabł, a on go dowiózł do domu. I zostawił żywego.
– Twierdzić może, ale dużej korzyści nie zyska. Bo, po pierwsze, po jaką cholerę zawiózł ten jego samochód na dworzec Centralny, a po drugie znaleziono narzędzie.
– Jakie?!
– Ten drążek z kulą na końcu. Rzeczywiście miał coś takiego…
Ze szczerą satysfakcją wyjaśniłam, że zdenerwowany Bazyli opuścił dom ciotki i narzędzie zbrodni ulokował w samochodzie pod siedzeniem. Prawdopodobnie zamierzał gdzieś je ukryć, względnie wyrzucić, ale zgubiła go własna przebiegłość. Nie przyjechał tam swoim samochodem, tylko szwagra, Antczaka, swój zostawił pod ich willą, brakowało mu czasu na inne machinacje. Wrócił i bał się przenosić drążek z jednego pojazdu do drugiego, bo wszędzie pętali się ludzie. Była niedziela, piękna pogoda, wszyscy wylegli albo do ogródków, albo na spacery z pieskami. Drążek został u Antczaka i tam go znaleziono, odciski palców na nim były jak byk, Bazyli nie mógł przecież w trakcie pogawędki z Moniką ubierać się w rękawiczki. Notes Zawiejczyka padł mu na umysł i w rezultacie wygłupił się rekordowo, a w dodatku koc Moniki znajdował się u jego siostry. Też się przypuszcza, że zamierzał go zniszczyć, ale nie zdążył.
– Skąd to wszystko wiesz? – spytała Maria z zainteresowaniem.
– Od policji. Wyjątkowo w całej sprawie nie byłam podejrzana, a za to uzyskiwałam z boku bezcenne wiadomości. Mówili mi różne rzeczy z wdzięczności, a wczoraj wieczorem powiedzieli resztę. Najważniejsza okazała się ta wizyta u Moniki, doniosłam o niej odpowiednio wcześnie, dodali gazu i wszystko zdążyli. Gdyby się zwłóczyło, Bazyli poniszczyłby te przecudowne ślady.
– I dlaczego ty, Mieciu, tak strasznie na ten temat milczałeś? – wytknęła z wyrzutem Honorata. – Nic mi nie mówiłeś i ja się niepotrzebnie musiałam denerwować!
– Niepotrzebnie…! – prychnął Miecio z irytacją. – No dobrze, teraz wam już mogę powiedzieć. Mnie też kiedyś przyłożyli brzytwę do gardła, goryle jakieś, okropnie zamaskowane, kazali mi się odczepić od Bazylego, bo możliwe, że z początku trochę powęszyłem. A potem chyba miałem pecha albo co, bo uporczywie się nadziewałem na te jego konszachty. Już sam nie wiedziałem, gdzie oczy i uszy podziać, jeszcze ze dwa razy mnie ostrzegał przez posły, a ten ostatni incydent miał mnie zapewne usunąć z tego padołu. Miałem mówić, żeby jeszcze i was narażać! A który Bazyli, naprawdę nie wiedziałem i do tej pory nie wiem, czy to nie w niego tak się wpatrywałem na tym przyjęciu!