Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie liczysz jej?

– Nie liczę. Napust na Glebowskiego…

Bomba poszła w górę, wszyscy gapili się na przeciwległą stronę toru, gdzie młode araby wchodziły do start-maszyny. Dwa nie chciały wejść, jeden uciekł do tyłu i gonił go chłopak stajenny. Ci bez lornetek nagabywali tych z lornetkami.

– Który to, panowie? Co tam uciekło?

– Czwórka, Florian…

– A skąd czwórka, czwórka jest czerwona! Fioletowe uciekło!

– Strzegom!

– Nie Strzegom, tylko Dwójnicki!

– Ale tam jeszcze drugi nie chce wejść! Też czerwony. Co tam jest czerwone?

– To Widzów, jedynka. Jedynka i siódemka, Trzaska już weszła!

– Który to koń, Trzaska? – usłyszałam za sobą rozpaczliwy, niespokojny szept.

Obejrzałam się. Na fotelu za mną siedziała bardzo ładna dziewczyna, obca zupełnie, widocznie była tu pierwszy raz. Obok niej tkwił jeden z graczy, zagapiony w start tak, że nie usłyszał pytania.

– Trzaska, to nie koń – wyjaśniłam miłosiernie. – To trenerka.

– Zameczek znów uciekł! – krzyknął któryś z lornetką.

– O Boże, nic nie rozumiem – powiedziała bezradnie dziewczyna z tyłu. – Zameczek…?

Dopóki konie nie weszły, mogłam jej udzielać wyjaśnień.

– Zameczek to też nie koń. To dżokej. Koń to Mimoza. I nie siedzi na nim wcale Zameczek, tylko amator Bryś.

– To dlaczego oni tak…?

– Rozpoznają po kolorach. Każda stajnia ma swój kolor, dżokeje są w to ubrani. Do Zameczka na Dwójnickim są przyzwyczajeni, a mówią wszystko naraz, nazwiska trenerów, nazwiska dżokejów, nazwy stajni, numery, najrzadziej imiona koni. Nie wiem dlaczego. Ma pani to wszystko napisane w programie.

– Ale że Derczyk tak ładnie wszedł? – zdziwił się Waldemar.

– Jaki Derczyk, Gomorek! Gomorek jedzie!

– Jak to…? O cholera, zmiana jazdy! Nie zauważyłem…

– Derczyk i Gomorek to dżokeje? – upewniła się nerwowo dziewczyna.

Przyświadczyłam. Jej towarzysz nie zwracał na nią żadnej uwagi, interesowały go wyłącznie konie. Bryś zawrócił Mimozę, chłopak stajenny przyprowadził Saronga, Celia zrezygnowała z oporu i pozwoliła się wepchnąć do boksu. Przestałam słuchać pytań dziewczyny.

– Poszły! – zawołał Jurek.

– Ruszyły – zakomunikował głośnik beznamiętnym, damskim głosem. – Prowadzi Celia, na drugim miejscu Florian, trzecia Szprotka. Na trzecie miejsce przechodzi Sarong. Celia, Florian, Sarong…

– Celia to już wisi! – oznajmił gromko pan Edzio.

– Co on…? – zaniepokoił się pan Marian. – Z miejsca do miejsca chce…?

– Florian odpadnie – przepowiedział stanowczo pułkownik. Wszyscy gadali równocześnie. Nie powiedziałam, co myślę o pułkowniku, bo nie wypadało mi się wyrażać. Florian to był mój osobisty faworyt, koń po Derczyku. Grałam go z trzema i miałam wielkie nadzieje, a odpaść powinna Celia.

Na fotel koło mnie padła w zdyszanym pośpiechu Maria, moja przyjaciółka, wychyliła się, patrząc w szybę. – Co przyszło w pierwszej? – spytała w napięciu. – Ekstaza! – warknęłam pod nosem.

– Nie mów? Poważnie? Co tam idzie?

– Celia z Florianem.

– Wygra Sarong – wyprorokował bezapelacyjnie Jurek.

– Ale co pan, jaki tam Sarong! – zaprotestował gwałtownie pan Edzio. – Celia lekko idzie!

– Przed wyjściem na prostą do przodu przechodzi Florian – mówił głośnik nad moją głową. – Na prostą wyprowadza Florian…

– I ucieka! – wrzasnął ktoś ze zgrozą.

Florian rzeczywiście wyrwał do przodu i oddalił się o kilka długości. Szedł jak maszyna. Za nim leciała Celia z Sarongiem.

– Dawaj Celia! – wrzasnął rozpaczliwie pan Edzio.

– Złapie go! – wołał pułkownik. – Jeden cztery będzie! Złapie go!

– Ale co złapie, jakie złapie, oddala się przecież! – zirytował się Jurek.

– Jeszcze ją dwójka przegoni – wywróżył ponuro pan Marian.

Sarong rzeczywiście wyprzedził Celię. Wysunął się do przodu o pół długości, był drugi. Florian wygrał z największą łatwością wśród dzikich ryków tłumu. Przyszło 4- 2, grałam to, zgadłam Floriana, idiotka, zgadłam także Ekstazę, gdybym ją grała, gdybym wcześniej wiedziała o Derczyku, kończyłabym teraz fuksową triplę, kwinta by mi szła… Maria obok mnie gorączkowo grzebała w stosie papierów.

W komentarzach dźwięczał ton potężnego rozgoryczenia. Celia nawaliła okropnie, połamała wszystkim wszystko, przyszły fuksy.

– Kto grał Floriana? – dziwił się pan Marian. – Ostatni, przedostatni… Nijak nie wychodził! Kto to grał?

– Ja grałem – oznajmił zwycięsko Jurek. – Zacząłem triplę.

– Ja też grałam – powiedziałam z satysfakcją.

– Floriana…? Skąd go pani wzięła?!

– Zmiana jazdy. Jedyna okazja dla konia…

– Prawda, przecież to Derczyk! Jeżeli Derczyk nie jedzie…

– A co, to nie Derczyk? – zainteresowała się Maria wręcz zachłannie. – Słuchaj, ja to mam przez pomyłkę!

Nagle przypomniałam sobie o Derczyku. Ciągle wisiał nade mną w charakterze niezałatwionego problemu. Już otworzyłam usta, żeby jej o nim powiedzieć, ale zamknęłam je czym prędzej. Była doktorem medycyny. Iekarzem z powołania, co prawda naukowcem, a nie praktykiem, ale na wszelkie sprawy zdrowotne reagowała w sposób nieopanowany, jeszcze by poleciała do tego Derczyka nie wiadomo po co. Zdenerwowałaby się tylko niepotrzebnie. Obejrzałam się na dyrektorską lożę i ujrzałam wchodzącego właśnie dyrektora. Zerwałam się z fotela.

– Derczyk dzisiaj nie jeździ – powiedziałam pośpiesznie, półgłosem. – Jak zdążysz, to zagraj triplę na konie po Derczyku, możemy do spółki, ja muszę załatwić jedno takie z dyrektorem, pilne. Od czwartej, potem był w szóstej, w środku ściana.

– Jesteś pewna?

– Absolutnie!

– To daj pieniędzy, bo ja już wszystko wydałam… Wepchnęłam jej w ręce dwieście tysięcy złotych i wybiegłam.

– Nie chcę się przesadnie wtrącać – powiedziałam ostrożnie zaraz po przywitaniu, wykorzystując fakt, że dyrektor akurat był sam. – Ale nie wiem, czy pan wie, że w berberysie za fontanną leży Derczyk. Możliwe, że należałoby coś z nim zrobić, bo sam z siebie nie wstanie.

Dyrektor był człowiekiem spokojnym i opanowanym. Nie okazał żadnego zdziwienia.

– Derczyk leży w berberysie? – powtórzył z namysłem. – Jest pani pewna?

– Widziałam na własne oczy. Poznałam te włoski i trochę nawet piegi. Wygląda jakby był nieżywy.

– I myśli pani, że leży tam do tej pory?

– Raczej tak. Nikomu nie mówiłam, czekałam na pana. I nie było słychać okrzyków, więc chyba go nie znaleźli.

– W którym to jest miejscu?

– Za fontanną, w zaroślach niżej, pod tym wielkim krzakiem berberysu. Możliwe, że jest tylko strasznie pijany, ale osobiście przypuszczam, że gorzej. Mówię panu o tym na wszelki wypadek.

– Dziękuję bardzo – powiedział dyrektor i opuścił swoją lożę.

Więcej zajęta byłam grą, końmi i możliwościami, jakie stwarzała nagła zmiana, niż samym Derczykiem, ale spoglądałam co jakiś czas w stronę fontanny. Zobaczyłam kierownika mitingu, pana Krzysia, jak wchodził na schodki i majestatycznym krokiem ruszał przez łąkę, widocznie dyrektor wydelegował go w podejrzane rejony dla sprawdzenia mojego komunikatu. Ciekawa byłam, co będzie jak wróci i miałam szczery zamiar nie przeoczyć tego momentu, ale namiętność okazała się silniejsza.

Maria wdzierała się w tłum przy tripli, popatrzyłam na konie na paddocku. Trzylatki, folbluty, Trojanka wyraźnie naparzona, w pląsach, Krzemień lezie i powłóczy za sobą nogami, Krzemień to koń Lipeckiego, gdyby to była imienna gonitwa, grałabym go za wszystkie pieniądze świata, jeżeli w imiennej gonitwie koń Lipeckiego wygląda jakby już zdechł, mur beton wygrywa, ale tu leci druga grupa. Diabli wiedzą, co z nim zrobi ten piekielnik, Sarnowski, jak on go do tej pory nie chował, to ja jestem szach perski. Balbina się nie liczy, Diodor, Teorban, Sitwa, no owszem, wyglądają całkiem nieźle… Jesień się zaczyna, powinny przyjść klacze. Nasturcja spieniona, albo się zdenerwowała, albo jej dali glukozę, jeszcze Gwardia i Heronik. Nie grywam koni na samo H, to jest jakaś gorsza linia, przychodzą najwyżej raz do roku…

Zdecydowałam się na Trojankę, Krzemienia i Nasturcję, dołożyłam im jeszcze Sitwę, bez sensu, Trojanka pierwsza gra. Wróciłam na górę, Maria przyszła po dłuższej chwili.

– Sarnowski mi kończy – powiedziała filozoficznie. – Popatrz, gram to przez pomyłkę, pomieszały mi się gonitwy, to miało być od drugiej, a ja zagrałam, tu patrz, od pierwszej. Ekstaza, Florian i Krzemień, to miało być Mimoza, Trojanka i Sarniak.

– Mimoza nie przyszła, więc nie masz czego żałować.

– Nie mam. Jak ten Krzemień, bo nie zdążyłam zobaczyć?

– Bardzo dobrze. Nikt go nie gra, powinien przyjść.

– Nie grają?

– Wcale.

– No to ma szansę. Ale to już byłoby za dużo szczęścia.

– Wcale nie wiem. Przypomnij sobie, jak nieboszczyk pan Artur wygrywał w sobotę straszne fuksy, a potem okazało się, że grał z niedzielnego programu. Zdążyłaś z tą triplą?

– Zdążyłam. Derczyk, ściana i Derczyk, kto jedzie w szóstej?

– Nie wiem, nie spojrzałam.

Wrócił skądś Miecio i od razu objawił się szatańskim chichotem. Powiadomił nas, że przychodzi Balbina.

– Mieciu, czyś zwariował? – spytałam ze zgrozą. – Najgorszy koń w kupie!

– Nie szkodzi. Dawaj, Balbina!

– A co zrobi Trojanka? – spytała Maria z irytacją. – Co zrobi Krzemień? Co zrobi Diodor i Sitwa? Nogi połamią? Mieciu, przestań!

– Dawaj, Balbina!

– Marysiu, walnij go w moim imieniu – poprosiłam. – Masz bliżej.

– Walnę, słowo daję – obiecała Maria. – Mieciu, przestań mnie denerwować, ja tu gram przez pomyłkę triplę za miliony, a ty mi ględzisz! Uspokój się!

– Dawaj Balbina – powtórzył Miecio z rozpędu i zainteresował się omyłkową triplą Marii.

Zaczęli przeglądać całe zwoje papieru. W kwestii tripli było mi wszystko jedno, pierwsza i druga przepadły, miałam wprawdzie szansę na zaczęcie trzeciej, ale i tak w nią nie wierzyłam, bo w czwartej gonitwie nie jadący Derczyk znów mi wchodził w paradę.

Połową ucha słuchałam gadania obok. Pan Edzio dobrodusznie informował, że dostał Diodora, oraz poufny komunikat, że Trojanki ma nie być, ale na wszelki wypadek gra jedno i drugie. Pan Sobiesław dziwił się ogromnie, że Waldemar nie gra Kujawskiego, zawsze go przecież grywa, dlaczego teraz nie, zirytowany Waldemar odpowiedział, że Bolka nie będzie, sam siebie nie liczy, w ogóle w dniu dzisiejszym liczy się może w ostatniej gonitwie, wcześniej wcale, trzecie miejsce, to góra. Pułkownik jadowicie powiadomił wszystkich, ze Kujawski jedzie w czwartej dodatkowo, zamiast Derczyka, jest zmiana jazdy i już wywiesili, Waldemar się zdenerwował. Pan Marian wyznał, że jemu dali Nasturcję, ale wcale w nią nie wierzy. Iało się z kobyły już na paddocku…

2
{"b":"89190","o":1}