– W niego – przyświadczyłam. – Tak zeznał. Od pierwszego słowa przyznał się do końskich machinacji i zaczął zwalać na wszystkich dookoła, na ciebie też. Wszyscy wszystko wiedzieli i brali w tym udział, a ty go w ogóle wzrokiem przymusiłeś do czegoś tam. Wpatrywałeś się w niego spojrzeniem groźby karalnej.
– Świnia.
– Jeszcze jaka! Tylko zbrodni wypiera się z uporem, ale nic mu to nie pomoże. Mało trupem nie padł, jak się dowiedział o tych dwóch włosach i o drążku i już zaczął majaczyć, jak to Zawiejczyk w domu sam się przewrócił i walnął głową w twardy mebel. Nie udzielił mu pomocy, bo myślał, że jest zwyczajnie pijany. Bredzi, krótko mówiąc, i może liczy na rezultaty krętactwa.
– A stajenny Kalarepy? – spytała Maria. – Wyrzucą go wreszcie?
– Już go wyrzucili. Kalarepa odżył, okazuje się, że bał się go panicznie, ze strachu udawał przyjaźń i teraz z przyjemnością na niego skarży. To on dostarczył te usypiające rzeczy dla koni i wywarł presję na chłopaczków, a Czerski go złapał osobiście koło konia z wiadrem wody. Bez Bazylego stajenny się nie liczy, jeszcze mu dowalą ukrywanie zabójcy, bo wszystko wskazuje, że o Derczyku wiedział. Za to nic nie zrobią ani mafii łomżyńskiej, ani bukmacherom, bo nie ma na nich paragrafu.
– W obliczu Bazylego – powiedział Miecio uroczyście – cała mafia łomżyńska i wszyscy bukmacherzy świata to są niewinne dziatki w białych sukieneczkach z falbankami. Zdrowie niewinnych dziatek!
– Zwariował, zdrowie łomżyńskich ćwoków będę piła! – oburzyła się Maria. – Mowy nie ma! Zdrowie koni mogę.
– Zdrowie koni! – zgodził się Miecio bez oporu. – Te Figa- ty i Harcapskie też może trochę przyschną. Mogę wam powiedzieć, co jeszcze wyjdzie na jaw. Nie ma trenera, któremu ten Bazyli nie zrobił koło nogi, teraz trochę odetchną. Co wam się zdaje, że taki Rybiński. Lipecki, Czerwiak, ślepi byli? Nie mówiąc już, na przykład, o Wróblewskim i Kapulasie, oni te kanty mają w najmniejszym paznokciu! Dużo mieli do gadania, jak Bazyli mógł im zrobić każde świństwo, o konie się bali najbardziej. A tak naprawdę, to też nie wiem, czy jeszcze by się to wszystko nie rozmyło, gdyby nie to, że oni się zbuntowali. Od Bolka wiem. Nie uwierzyli w żaden przypadek, zabijać nas ten skurwysyn nie będzie, tak postanowili i odmówili wszelkich usług. I w końcu zaczęli gadać, z tym, że po cichu. Teraz może zaczną gadać jawnie.
– Zaczną – zapewniłam go. – Już zaczęli.
– Nareszcie trochę zrozumiałam – powiedziała Honorata. – Ciekawi mnie jeszcze, jak ta policja doszła do rezultatów, bo wiem, że wszyscy milczeli tak samo strasznie, jak Miecio. Teraz może i mówią, ale co po drodze?
– Słyszysz przecież, że przemówiły kłaki Bazylego – przypomniała Maria.
– Po drodze im się wyrywało – rzekłam równocześnie.
– Wtyczki mieli – uzupełnił Miecio. – Od lat ci to mówię, kochano żono. Ze dwie sztuki od samego początku, a potem się te dwie sztuki rozmnożyły i tak mi się widzi, że tam każdy kombinator był obstawiony.
– A komisja techniczna co? – spytała nagle Maria.
– A w komisji technicznej był taki jeden – odparł Miecio beztrosko. – Jest, nie przestał być, ale możliwe, że przestał się bać. Też go Bazyli trzymał w ręku i nawet wiem czym. Obiecał mu mianowicie, że jego wnuczce zrobią krzywdę. Kto tych pozostałych trzyma w ręku i czym, pojęcia nie mam, ale jeden zyskał wolność.
– Jeden to zawsze więcej niż zero – zaopiniowała z przekonaniem Honorata. – To teraz mogę wam dać deser…
* * *
– Dwójka wyróżnia się zdecydowanie – powiedziała Monika Gąsowska. – I ta czwórka jest w świetnej formie, wyjątkowo dobrze przygotowana. Reszta mniej więcej jednakowa, będę grała dwa cztery i nic poza tym.
Czwórka to była klacz Wągrowskiej, Czeremcha, i jechał na niej amator Kwiatkowski. Do awansu brakowało mu dwóch zwycięstw, powinien się pchać. Na dwójce Białas, że Goleniów najlepszy, wiadomo było powszechnie, ale już wszedł do pierwszej grupy. Wątpliwe, czy przez taki drobiazg, jak dwie zbrodnie, Białasowi się zmienił charakter, tę dwójkę chyba schowa. Zwyczajna grupowa gonitwa, nie opłaca mu się wygrywać murowanym faworytem, wygra nim w imiennej, jak już przestaną w niego wierzyć i przeistoczy się w fuksa. Właściwie należałoby ominąć Białasa i zagrać Czeremchę z pozostałymi końmi.
Wymyśliłam to wszystko, poszłam do kasy i zawahałam się.
Od Czeremchy miałam triple i kwintę, bo w trzeciej gonitwie szedł również koń Wągrowskiej, Fiszbin, na Szczudłowskim. Miał szansę i Wągrowska mogła sobie robić widły.” Grałam tę kombinację, zaniepokoiła mnie zatem myśl, że obgrywając Czeremchę zauroczę i ona nie przyjdzie. Ale Białasa też miałam…
Zirytowałam się nagle, dałam spokój myśleniu i zagrałam z Czeremchą wszystko, przypomniało mi się bowiem, że moje triplowe konie uwielbiają przychodzić drugie. Zastanowiłam się nad Wiśniakiem, mało grany, może pojedzie, dograłam go z Biała- sem, którego nie powinno być, zreflektowałam się, popukałam w głowę, odczepiłam od kasy i poszłam na górę.
– …a diabli wiedzą, kto tam rządzi – mówił Waldemar. – Eksport-import-handel-ministerstwo i nawet nie wiem, które…
– I stadniny – podsunął pułkownik. – Hodowla bierze wszystkie pieniądze, mogliby za to coś zrobić.
– Jak to, wszystkie pieniądze?
– No, z wyścigów. Podobno cały dochód idzie do stadnin…
– …i nic im nie zrobili. Już są, gablotę pod parkanem postawili i prosperują aż miło.
– Nie żartuj! Ta cała mafia? Nie siedzą?
– Skąd, tylko ten zbrodniarz siedzi…
– Ale panie, co pan gada, paru siedzi! Zbrodniarzy to w ogóle dwóch, jeden zabił Derczyka, a drugi to jakaś gruba ryba, co tu wszystkim trzęsła…
– Po zbrodni to już się chyba nie wywinie…?
– …jeden taki szczerbaty, pyskował strasznie, że kant, „panie” – mówię mu – „a pan grał Smagliczkę, jakby ta Smagliczka z tymi końmi wygrała, to według pana, toby nie był kant?” l wtedy zamknął gębę…
Jurek wrócił z dołu i zażądał ode mnie wyjaśnień w kwestii afery. Przekazałam mu w skrócie najważniejsze elementy i wyraziłam wątpliwość co do Białasa. Potwierdził ją w całej rozciągłości.
– Mam go, na wszelki wypadek, ale jakoś dziwnie go grają. Zależy, w której kasie…
– Daj otwieracz – zażądała Maria.
– Czy my musimy pić to piwo ciepłe? – zaprotestowałam, sięgając do torby. – W bufecie jest z lodówki!
– Ja nie mogę z lodówki, bo zaraz anginy dostanę. Gdyby był jakiś garnek, zrobiłabym grzane.
– Grzane owszem, konsekwentnie. Albo gorące, albo zimne, takie pośrednie najgorsze.
Pan Zdzisio znów przyleciał z kwiatami. Przyniósł je damom dla uczczenia rozwikłania zbrodniczej afery, bo o złapaniu Bazy- lego wiedziało już całe miasto.
– W czwartej Etiuda i to będzie wybuch! – oznajmił z zapałem.
– To chyba że pan wybuchnie – zaprzeczył natychmiast Waldemar. – Cały tor ją gra!
– Cały tor, proszę państwa, gra Desperata…!
– Pan myli te rzeczy – zwrócił uwagę pułkownik łagodnym głosem. – Nie tor gra Desperata, tylko tu wszystko grają desperaci…
– …tę Kryśkę mają puścić, bo ją Sarnowski proteguje – usłyszałam za barierką. – Starszego ucznia przed końcem jeszcze będzie robiła…
– Uczeń Majer to chłopak czy dziewczyna? – spytała pani Ada, ale odpowiedzi nie uzyskała, bo nikt tego nie wiedział.
– Spóźniają się – stwierdził pan Rysio. – Już sześć minut.
– No, już jestem – powiedział Miecio, siadając za Marią. – Wszystko zdążyłem zagrać. Może ta bomba wyjść.
Bomba, jakby tylko na niego czekała, zaczęła wyłazić do góry. Głośnik zawył. Konie na przeciwległej prostej zawróciły ku maszynie. Pojawił się pan Edzio.
– Kalarepę już puścili i podobno dzisiaj wszystkimi końmi wygrywa! – ogłosił powszechnie.
– Jak ten Białas może tu przegrać? – powiedziała Maria. – Ten koń jest o grupę lepszy.
Stawka weszła do maszyny po krótkich oporach. Głośnik oznajmił, że ruszyły, i w chwilę potem Białas zaprezentował sztukę wielkiej klasy. Nawet nie stracił startu, tyle że jakoś znalazł się na zewnątrz, wszedł w zakręt po wielkim kole, po czym zaczął się pchać do bandy. W tym celu musiał nieco przyzostać, co uczynił bez trudu, do bandy się dopchał, ale ku przodowi wyjść nie zdołał, bo uczynił to niedostatecznie ciasno. Na prostą wyszedł zamknięty szczelnie, zamarkował próbę przebicia się, było to niemożliwe, znów zatem cofnął konia i od tyłu wyszedł na duże pole. Do pierwszego konia miał już w tym momencie straty co najmniej dwadzieścia pięć długości.
– Patrz, co ten łobuz robi! – zdenerwowała się Maria.
– Patrzę z podziwem – zapewniłam ją. – Nie wiedziałaś, jak on tu może przegrać, właśnie ci pokazuje. To jest utalentowany dżokej.
– Słuszne byłoby może, żeby patrzyła komisja techniczna – zauważył kąśliwie pan Rysio.
– Dawaj, Bolek – zaproponował Miecio bez przekonania.
– Mieciu, Bolek w tej gonitwie nie jedzie…
– A może ja już mówię o drugiej…?
– Teraz finiszuje, skurczybyk…! – wrzasnął z ciężkim rozgoryczeniem pan Edzio.
– Rychło w czas, teraz to może finiszować…
– Patrz, jak idzie! Patrz, jaka świnia…!
Białas na Goleniowie ocenił odległość od celownika i ruszył z imponującym przyśpieszeniem. Przeszedł przez całą stawkę i osiągnął trzecie miejsce, przed nim była tylko Czeremcha i Wiś- niak na Bukwicy.
– No i już, macie swoją pierwszą grę – powiedział z satysfakcją pułkownik. – Byłem pewien, że on nie przyjdzie i grałem tylko te cztery pięć.
– Czeremcha, proszę państwa! – odzyskał mowę pan Zdzisio. – Mówiłem, że będą wybuchy…!
– Czeremcha to druga gra – skorygował pan Rysio. – Widziałem w życiu większe wybuchy. To jest taki wyjątkowy fuks, którego wszyscy mają.
– Ale zapłacą za nią! Z Goleniowa spadło!
– Zaraz się dowiemy, co spadło…
– Pojechał potwornie – powiedziała za mną Monika Gąsowska, ciężko zgorszona. – Niemożliwe, żeby doświadczony dżokej popełniał takie błędy. Finiszować zaczął za późno, koń miał olbrzymi zapas siły, mógł w ogóle przyjść z miejsca do miejsca. Czy ten Białas nie jest przypadkiem pijany?