Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A skąd pan wiesz, co to będzie to uczciwe, skoro do tej pory wszystko chowali…

– Jak Glebowski te konie zapisywał, to jeszcze nic nie było wiadomo – zwróciła mi uwagę Maria. – Zobacz, co zapisał. Grasz triple Glebowskiego?

– Gram dwie triple Glebowskiego.

– Jakie dwie?

– Jak to jakie? Czterema końmi idzie po kolei! Trzecia, czwarta, piąta i szósta. Czy ja jestem duch święty, żeby wiedzieć, którymi chce przyjść?

– O cholera! Poważnie? A ja to przeoczyłam… Czekaj, w trzeciej? Teraz? Co to jest?

– Symfonia, trójka, na paddocku się wyróżnia pozytywnie.

– Był dzwonek…?!!!

– Był, już przepadło. Nie masz jej?

– Nie, mówię ci, że przeoczyłam. Kończę nią jedną triple, tę omyłkową, ale nic dalej, ani nie przechodzę, ani nie zaczynam! Zaczynam Glebowskim dopiero w czwartej!

– I masz trzech Glebowskich?

– Tak, ale nie samych. Zapomniałam, że to ma być Glebowski i zagrałam w zbiorowej, więc mu podokładałam i mam mieszaninę. A Miecio Glebowskiego w ogóle wyrzucił…

– Jaki Glebowski, w czwartej przychodzi Prażynka – wtrącił się Miecio stanowczo. – Dawaj, Prażynka!

– Mieciu, masz pomieszanie zmysłów? Prażynka najbliżej była piąta!

– Dzisiaj będzie pierwsza. Dawaj, Prażynka!

– Prażynka, cha, cha! – powiedział drwiąco Waldemar.

– Oj, oj! – skorygował ostrzegawczo pan Rysio. – A ja tę Prażynkę podejrzewam…

– …siedemnaście procent na niego głosowało! Siedemnaście procent społeczeństwa! Te siedemnaście procent to akurat mogą być sami karani…

– Tylko niech oni nie zaczynają o polityce! – zażądała gwałtownie Maria.

– Internowanych pan też liczy?

– Dawaj, Prażynka…!

Głośnik na szczęście zawył i zagłuszył gadanie. Sztuki, jakie cała stawka zaczęła wyczyniać przed maszyną, usunęły w cień inne tematy, dwulatki, wśród nich jeden debiut. Nie było widać dokładnie, bo drzewo zasłaniało start na 1200 metrów i z migających wśród listowia kolorów można było wyciągać rozmaite wnioski. Coś czerwonego, co pałętało się w niejakim oddaleniu i budziło niepokoje, okazało się chłopakiem stajennym. Ruszyły w końcu, bardzo nierówno, debiutująca jedynka ostatnia, co najmniej o sześć długości w tyle.

– Trzeba ją zapamiętać – powiedziałam, kiedy już Symfonia z Katarem osiągnęły celownik. – Trzecia, widziałaś ten finisz? Gdyby nie straciła, mogła wygrać.

– Nie mogła, Symfonię trzymał z całej siły. Ale druga owszem. No i to jest właśnie to, skończyć, skończyłam, ale na tym koniec. Dlaczego ja się tak wygłupiłam z tym Glebowskim, jak ja go mogłam nie zauważyć w trzeciej?!

– A co tu grałaś?

– Katara. I tę kretyńską Gawroszkę, przez Miecia, zdążył mi zrobić kółko, słuchaj, ja go naprawdę zabiję…

– Nie masz czego żałować, ja to gram, więc pewnie nie przyjdzie.

– Nie, niech przyjdzie! Będę miała szansę na dalszy ciąg. Tripla Glebowskiego przyszła, czemu trudno było się dziwić, bo udało mu się do każdej gonitwy wepchnąć najlepszego konia. Zdumiewająca okazała się wysokość wypłaty, 150 tysięcy, tym razem widocznie zmyliły graczy te cztery kolejne konie. Więcej grano drugą triplę, tymczasem ta druga już nie przyszła, w szóstej gonitwie Kujawski nie popuścił, pojechał genialnie i wygrał na koniu zdecydowanie gorszym.

– Ten Glebowski jest chyba nienormalny – powiedział pan Rysio. – Popatrzcie, kogo on sadza na swoich koniach, jak już nie ma Derczyka, wydłubuje jakieś Lejby, ten Lejba to też wielki talent, czy on w ogóle wygrał kiedykolwiek?

– Nie. Najbliżej był trzeci.

– Glebowskiego żona mówi, że on zgłupiał na starość.

– I chyba ma rację. Lejbę posadzić na najlepszym koniu…!

– Drugi był. Sukces życiowy.

– …ale trzecia była o nos! Mogła wygrać? Mogła! – kłócił się Miecio o Prażynkę.

– Nie mogła!!!

– No to wygra następnym razem.

– Mieciu, przestań! Wyjechany koń w następnej gonitwie nie wygrywa!

– A Prażynka wygra! Ona jest z późno dojrzewających! Wcale nie była wyjechana!

– Nie była – powiedziała cichutko Monika Gąsowska za moimi plecami. – Ja na tę Prażynkę zwróciłam uwagę. Ledwo ją puścił i wcale się nie wysilała. Zależy z kim pójdzie, ale powinno się ją zapamiętać…

– No dobrze – zgodziła się Maria. – To na razie jeszcze go nie zabiję. Mieciu, zamknij się teraz, ja chcę zagrać, ostatnia gonitwa!

– Nie gram w ostatniej i w ogóle odjeżdżam z jednym takim.

To do jutra, panienki, o szóstej jesteście oczekiwane…

* * *

– Malinowski się nie załamał, bo jego trudno załamać, ale jest wściekły – mówił Miecio nazajutrz nad baraniną w śmietanie. – Proponuję zdrowie Malinowskiego!

Spełniłyśmy toast chętnie. Nie lubię baraniny, ale musiałam przyznać, że wyszła Honoracie genialnie, prawie była lepsza, niż w knajpie na Krymie. Klopsiki z grzybkami stanowiły arcydzieło i w obliczu takich produktów można było zdradzić wszystkie tajemnice świata.

– Ja ciągle nic z tego nie rozumiem – powiedziała Honorata. – To znaczy, może nawet trochę rozumiem, ale nie mam ciągłości. Oderwane kawałki mi z tego wychodzą i jedno przeczy drugiemu. Niech mi to ktoś powie jakoś porządnie.

– Cały czas ci mówię porządnie, kochana żono moja, ale możliwe, że posiadam obraz tylko jednej strony. To one mają tę drugą połowę księżyca, Joanna głównie.

– Joanna, może ty powiesz to jakoś po kolei…? Za protestowałam.

– Po kolei wykluczone, nie znam początków. Zakończenie owszem, ale początki zna Miecio.

– Właśnie nie znam, były przede mną ukryte!

– Mogę wam powiedzieć, bo o początkach akurat wiem – wtrąciła Maria. – Ale wcale nie wiedziałam, że to ma dalszy ciąg.

– Nie rozumiem jeszcze bardziej – oznajmiła stanowczo Honorata. – Udzielcie sobie głosu w porządku chronologicznym. Ty naprawdę wiesz, jak ta afera powstała?

– Okazuje się, że wiem, ale nic nie wiedziałam, że wiem. Nie przyszło mi to do głowy. Zaraz, zjem jeszcze kawałek i dopiero wtedy powiem.

Potrawy Honoraty miały to do siebie, że nie można było przestać ich jeść. Jak długo znajdowały się na stole, tak długo wszelka konwersacja potykała się i kulała. Na całe szczęście część baraniny Miecio pożarł wczoraj i zostało jej już najwyżej dla sześciorga gości. W wykańczaniu klopsików wzięłam żywy udział, bo chciałam usłyszeć o tym początku.

– Znałam jedną taką – powiedziała wreszcie Maria. – Wszyscy ją znaliście, taka czarna. Lalka jej było na imię, jej mąż był synem dostojnika, najgorzej mu życzę, jak tylko mogę. Jeden z tych wyjątkowych łobuzów. I ten mąż się włączył. Konieczny jeszcze wtedy jeździł, Glebowski był dżokejem, Kusznieruk już się starzał, on miał szalone chody w MSW…

– Ten mąż, nie Kusznieruk? – upewniła się Honorata.

– Ten mąż. Lalka się z nim rozeszła i nie oszczędzała go i od niej wiem, że szantażował kogo popadło. Zaczęli to całe świństwo ze wstrzymywaniem koni, ale nikt za to nie płacił, tylko szantażem działali. Kalarepa był głównym zarządcą, jeździł jeszcze wtedy, trzymał w ręku całą organizację. Potem ten mąż wyjechał na zawsze, a jego ojciec zdechł, bo nie zgadzam się mówić, że umarł, więc myślałam, że się skończyło. Okazuje się, że nie.

– Wcale nie, bo został Bazyli – podchwycił Miecio. – Bazyli jest z tych samych sfer. Gdybym wiedział, że Gienio Podwalski ma na drugie imię Bazyli, wiedziałbym wszystko. Podwalski to jest taka cicha pluskwa, ukradkiem przejął pałeczkę.

– A co ma do tego Malinowski?

– Jak to co, Malinowski siedzi w koniach od początku do końca! I wyobraźcie sobie, razem z Podwalskim omawiał całą końską politykę, Malinowski jest koniarz stuprocentowy! Bazyli miał od niego całą końską wiedzę, pochodzenie, szansę, forma, jazdy, trenerzy, hodowcy, Malinowski ma to w małym palcu! Od niego Bazyli wiedział, na kogo może liczyć, na kogo nie, jakość koni miał porównawczo, Malinowski przecież wie, co tam jest na długie dystanse, co na krótkie, co na błoto, co na twardy tor, reproduktory zna lepiej, niż siebie samego i tak na bazie tej wiedzy Bazyli mógł rządzić jak chcąc! Jak to wyszło na jaw, mówię wam, Malinowskiego o mało szlag nie trafił, bo do głowy mu przedtem nie przyszło, że Bazyli to Podwalski!

– I co? Zorganizował to sobie?

– Zaraz… Kto sobie…?

– Podwalski!

– Zorganizował bardzo ładnie – włączyłam się, bo te informacje posiadałam już od dwóch dni. – Dwustronnie, miał haka na bukmacherów i podporządkował sobie mafię łomżyńską, bo mafia łomżyńska też nie święta. Wiedział strasznie dużo i o nich i o Kalarepie, a tego stajennego sam mu wtrynił. Kalarepa ze swoim stajennym czym prędzej się zaprzyjaźnił, tyle miał rozumu, żeby wiedzieć, że lepsza dla niego współpraca, niż wojna.

– Trochę się dziwię, że mu się tak jakoś łatwo udało. Bo łatwo chyba, nie?

– Pewnie, że łatwo. Wykorzystał kretyństwa. W pierwszej kolejności tę idiotyczną wysokość nagród, nawet jeden milion to jest więcej niż dwieście tysięcy, a co mówić trzy, cztery czy dziewięć. Wiesz chyba, że oni mają tylko procent? Wiesz, to dobrze, trenerzy pięć, jeźdźcy dwa i pół, dwa i pół procent od piętnastu milionów na przykład, policz sobie, ile to jest…

– Trzysta siedemdziesiąt pięć tysięcy – powiedziała od razu Honorata.

– A Bazyli proponował dziesięć razy tyle. Nie on płacił, tylko łomżyniacy, więc co mu szkodziło. On układał gonitwy in plus, rozumiesz, wiedział, kogo nie będzie i z pozostałych umiał wybrać wygrywające. Dziwiłam się, skąd mu się bierze ten talent, ale teraz słyszę, że od Malinowskiego, więc się przestaję dziwić. Niegłupi, chociaż pluskwa. Sam się nie pokazywał, działał przez Figata, przez stajennego Kalarepy i jeszcze przez takiego jednego, który dalej miał swoich pośredników. A stajenny Kalarepy z kolei pilnował pośredników mafii łomżyńskiej. Cała książka telefoniczna u tej policji leży albo zgoła spis ludności, ja ich nazwisk nie zapamiętałam, bo na co mi to, ale rozszyfrowani są dokładnie. Sam dbał o to, znaczy nakazywał, żeby tym łomżyniakom dawać idiotyczne konie…

44
{"b":"89190","o":1}