Zrozumiałam, że nadkomisarz Jarkowski zadziałał, a Józio Wolski poranną wizytę u ciotki Moniki potraktował poważnie. Pomyślałam, że nawet jeśli nie dziś wieczorem, to w każdym razie jutro rano coś usłyszę, a w środę od Moniki dowiem się szczegółów. Zeszłam na dół zagrać coś z tą piątką i nadkomisarz Jarkowski stanął za moimi plecami.
– Mają go – mruknął pod nosem.
– Którego?!
– Zabójcę Derczyka. Pani uważa, że tej szóstki nie będzie?
– W żadnym wypadku. Przedostatnia. I kto to jest?
– Jeden taki łup. Na dwa fronty zatrudniony, średni łomżyniak i Sylwuś.
– Jaki Sylwuś?
– A, prawda, pani nie zna nazwisk. Bukmacher taki. A jedynkę pani liczy?
– Jedynka może być. Głównie liczę piątkę, Monika ją wydłubała z paddocku.
– Ta Gąsowska? Ona dobra, będę grał do piątki, tylko co…?
– Jeden, dwa, cztery. Trójka i szóstka do bani. I co?
– Nic. Już go mieli, bo to on był u tej Jolki Szpulcowej. Pracodawcy go przeznaczyli na stracenie, bo po Derczyku już był nieprzydatny. Moim zdaniem, on tę robotę odwalił bez premedytacji, mam swoje poglądy.
Poglądy nadkomisarza Jarkowskiego zainteresowały mnie żywo.
– Ma pan chwilę czasu? Usiądźmy z drugiej strony i patrzmy w program. I niech pan powie, co pan myśli, bo pan jest, można powiedzieć, tutejszy.
– A dobrze, tylko najpierw zagram…
Nie siadaliśmy z drugiej strony, bo konie zeszły na tor i przed paddockiem zrobiło się pusto, można było spokojnie porozmawiać na byle której ławce. Otwarte programy w rękach stanowiły kamuflaż stuprocentowo pewny.
– Mnie się wydaje, że on miał tylko załatwić z nim transakcję i ewentualnie dać wycisk – powiedział nadkomisarz Jarkowski, pokazując palcem konia numer dwa w ósmej gonitwie, akurat wycofanego. – Ale to jest tępe i silne bydlę i mógł mu kark skręcić zwyczajnie z rozpędu. Szczególnie, że Derczyk filmu przy sobie nie miał… Pani to wszystko wie? – zaniepokoił się nagle.
Kiwnęłam głową.
– Wiem nawet, gdzie był i kiedy go ta Jolka Derczyka zabrała.
– Chwała Bogu, bo już się wystraszyłem, że tajemnice służbowe wyjawiam. Derczyk ryzykował cholernie tym usiłowaniem szantażu, ale pewne jest dla mnie, że to nie łomżyniaki go wyciszyły, bo oni to mają gdzieś. Bazylemu zagroził.
– Mam nadzieję, że garderoby nie zmienił? O ile wiem, dowody leżą w mikrośladach. Mnie tam wypatrzyli, chociaż się z nikim nie biłam, powinni tym bardziej wypatrzeć i jego?
– Co do tego, nie ma sprawy. I ta Jolka mu jeszcze dochodzi. Zdaje się, że on szybko pęknie…
Wróciłam na górę, pełna optymizmu. Łup i prymityw, ale nie zapomniał chyba, kto mu zlecił te wszystkie roboty i wyjawi mocodawcę. Może nawet zdenerwowany Bazyli zdąży jeszcze popełnić jakiś dodatkowy błąd…
– Byłaś kiedy w męskim wychodku na dole? – spytała mnie w zadumie Maria.
Zdziwiłam się nieco.
– Nie, ani razu. Bo co?
– Bo nie wiem, jak tam jest urządzone. Można się jakoś dyskretnie porozumieć?
– Przypuszczam, że w każdym wychodku można, z wyjątkiem radzieckich. Spytaj Miecia, jeśli też nie był, niech pójdzie i sprawdzi. A co…?
– Ten z kędziorkami, mówiłaś jak się nazywa, ale zapomniałam…
– Figat.
– Figat. Poszedł tam z jakimś. Niby nic, ale chciałam sprawdzić, co zagra, z ciekawości i dlatego go przez chwilę pilnowałam, popatrzył na tego jakiegoś, potarł nos i poszedł to toalety.
A ten jakiś natychmiast za nim. Coś w tym było takiego, że przyszła mi myśl o tym porozumieniu.
– Dziwiłabym się, gdyby nie poszedł – rzekłam kąśliwie. – Mam nic nie mówić, bo to tajemnice śledztwa, ale dopadli zabójcę Derczyka, a jak Figat w tym nie siedzi, to ja jestem arcybiskup Canterbury. Policja milczy strasznie, ale co z tego, niech pęknę, jeśli się nie rozejdzie między nimi jeszcze przed dziewiątą gonitwą. Chociaż może się nie rozejdzie, bo nie z toru go zabrali… Rozejdzie, stajenny Kalarepy zgadł.
– Coś się stało – powiedział Miecio, siadając na swoim fotelu i pochylając się ku nam. – Nie wiem dlaczego, ale wszystkie informacje w tej aferze pochodzą dla mnie z urządzeń sanitarnych…
– Dopadł w wychodku Figata! – ucieszyłam się.
– Figat to był? Możliwe, głosu nie rozpoznałem. Powiadomił kogoś, że chyba mają Szymka. Nie wiem, kto to jest Szymek. Bardzo był niezadowolony, stosował groźby karalne i wygłosił komunikat że za nikogo oczami świecił nie będzie, więc ratuj się kto może. Ale nie miał pewności, ile wiedzą.
– No proszę! – zdumiała się Maria. – Dobrze zgadłam!
– Mówiłam, że się rozejdzie! Muszę to powiedzieć Jarkowskiemu, bo siedział ze mną przed paddockiem i sceny nie widział. Cholera, ile razy ja mam latać po tych schodach…?!
Ostatnia tripla nieco wzrosła, bo w dziewiątej gonitwie wygrał Sarnowski na koniu dotychczas uporczywie chowanym. Nikt go nie grał, porządek wyniósł 37 tysięcy, a tripla 156. Grono przyjaciół Kapulasa urżnęło się ostatecznie, a sam Kapulas zleciał ze schodów. Krótko leciał, bo dawna sprawność dżokejska pozwoliła mu opanować sytuację, zatrzymał się na podeście i na dół dotarł zdrowy i cały, aczkolwiek strasznie pijany. W drzwi wyjściowe trafił z trudem. Figat z zimną krwią odebrał trzy miliony siedemset, bo grał za dwieście tysięcy i spokojnym krokiem znikł z horyzontu. Dyrektor głosem jak pieprz poprosił do siebie na rozmowę Kalarepę, wyjątkowo nieskazitelnie trzeźwego. Usłyszałam to przypadkiem. Wróciłam do domu, pełna wielkich nadziei, że dowiem się o zakończeniu imprezy.
* * *
– Honorata powiedziała, że też chce wiedzieć, więc macie przyjść i złożyć potrójną relację – zakomunikował Miecio w środę. – Najlepiej zaraz jutro.
– Mnie się zdaje, że jest nas dwie – zauważyła Maria. – Nie bardzo umiem liczyć, ale do tylu jeszcze potrafię. Więc skąd potrójna?
– A ja to pies?
– Jak to? Jeszcze jej nic nie powiedziałeś?
– Powiedziałem wszystko, ale ona twierdzi, że niewyraźnie. Takie specjalne klopsiki mają być w grzybowym sosie i baranina w śmietanie z jagnięcia, palce lizać, rajska potrawa, mówię wam, ambrozja! Na nektar za gęste.
Tor grzmiał sensacją. Wszyscy już wiedzieli, że złapano zabójcę Derczyka oraz aresztowano tajemniczego Bazylego. Z bukmacherów prosperował tylko jeden, Kalarepa był zawieszony, po łomżyńskiej mafii nie pozostał żaden ślad, dwóch dotychczasowych pośredników prezentowało dezorientację absolutną i bezradność nie do pojęcia. Pałętali się bez przydziału i nawet zagrać nie potrafili, co było o tyle dziwne, że do tej pory ich znajomość koni znacznie przewyższała możliwości pracodawców. Niewykluczone jednak, że po prostu nie przywykli do gry za własne pieniądze.
Monika Gąsowska przyszła dopiero na trzecią gonitwę i uzupełniła moją wiedzę pod każdym względem.
– Widziałam paddock i zdążyłam zagrać – oznajmiła, siadając na fotelu za mną. – Nie rozumiem, co ci ludzie robią, bo tu się liczą tylko dwa konie. Symfonia i Katar, trzy dwa. Żaden inny nie ma prawa nawet się do nich przybliżyć. Mam nadzieję, że gra pani Symfonię z Katarem?
– Gram. I co było z tym Podwalskim-Jerczykiem?
– Jednak to był Podwalski. Okazuje się, że on zabił Zawiejczyka, słyszała już pani o tym? Nie powiedzieli mi tego wyraźnie, ale tak wywnioskowałam, zdumiona jestem i nic z tego nie rozumiem. W każdym razie zamknęli go i siedzi. Dlaczego on to zrobił?
– Bo go Zawiejczyk wyśledził.
– To co z tego? Chciał z nim robić interesy. Oszalał chyba. Lepiej przecież robić interesy, niż zostać mordercą? Po co mu to było?
– Może nie lubił wspólników. Nie wiem, jeszcze nie znam jego zeznań…
– …bo Kalarepa rządził i tego swojego stajennego tak chronił i proszę, co mu z tego przyszło! – głosił pan Edzio. – Ale nic mu nie zrobią, bo skąd wezmą trenerów…
– Trenerów to jeszcze, ale dżokejów skąd wezmą! – martwił się Waldemar. – Podobno chcieli zatrzymać połowę personelu, dyrektor ich wybronił chociaż na dziś, bo chyba gracze musieliby pojechać…
– To jest myśl! – zainteresował się pan Rysio. – I każdy jedzie z obowiązkiem grania na siebie!
– A waga? – zaprotestował pułkownik. – Wszystkie gonitwy musieliby robić starymi arabami.
– …nic podobnego, wcale nie Kalarepa, łomżyńską mafię zamknęli i wszystkich bukmacherów – mówił ktoś za barierką. – Derczyk im siedział jak drzazga w oku!
– Jaka tam mafia, nie żadna mafia, tylko wiceminister z handlu zagranicznego! Okazuje się, że trzymał ich za mordę, to jest afera na szczeblu…
– Z rolnictwa, a nie z handlu zagranicznego! Dawny dyrektor siedzi…
– Wcale nie siedzi, przeciwnie, za głównego świadka staje…!
– A tam, zawracanie Wisły kijem, łapówy brali od tych łomżyniaków i tyle, od bukmacherów też i wcale nie w ministerstwie, tylko w MSW…
– Już nie ma MSW!
– Coś tam jest, jak zwał, tak zwał, ale władza wykonawcza została, nie?
– …owszem, była mafia, proszę państwa, ale to była dawna mafia, ta milicyjna i partyjna, cicho siedzieli i tylko tutaj rządzili…
– … komisja techniczna, ja wam to mówię! Jakie tam grali, na co im było granie, szmal doili prosto od tamtych…
– To dlaczego nie siedzą?
– Opłacili się…
– No i same rozumiecie, dlaczego Honorata życzy sobie informacji bezpośrednich, dobrych czy złych, ale zawsze prawdziwych. W jej ministerstwie aż się trzęsie i nikt nic nie wie…
Pomyślałam, że do jutra wyjaśni się cała reszta i dałam się nakłonić do przyjęcia zaproszenia. W dodatku niektóre kwestie Miecio znał lepiej, niż cała policja razem wzięta, i mogłam odnieść z tego osobistą korzyść. Maria wyznała, że o paru drobnostkach usłyszała od Waldemara, który usłyszał je od Kujawskiego, który policji tego wcale nie powiedział. Nie będzie omawiać sprawy teraz, bo jest zajęta, znów jej idzie omyłkowa tripla, ale jutro proszę bardzo.
– Możliwe, że jeszcze dzisiaj pojadą uczciwie – wysunął przypuszczenie pułkownik. – Przepłoszeni są wszyscy, więc nic nie wykombinują, ale od soboty już nie wiadomo. Korzystajmy z okazji.