Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Właśnie w tym miejscu syn Soave spędził trzydzieści lat.

* * *

– Mistrzu… – Oblat zatrzymał się przy drzwiach, wyraźnie przestraszony, że nakazano mu zakłócić spokój Nina w krótkiej godzinie przed wschodem słońca, kiedy zwykł komponować hymny.

Syn Soave zdjął dłonie z harfy. Nie odwrócił się jednak. Nie chciał przerażać dziecka widokiem wyszarpanych źrenic.

– Czyż nie prosiłem cię, abyś mnie tak nie nazywał? – zapytał, sięgając po przepaskę.

Chłopiec zaszurał nogami po kamiennej posadzce.

– Wybaczcie, mistrzu.

Nino ukrył uśmiech. Teraz przypomniał sobie imię małego. Tertio, po prostu trzeci w rodzinie. Kilka miesięcy temu ojciec, wędrowny pasterz, zostawił go w klasztorze na wychowanie i chwałę Pana. W tych stronach zdarzało się to często, szczególnie w rok nieurodzaju. Nie mogąc wyżywić dzieci, górale oddawali najmłodszych synów do przybytku świętego Sirona. Mnisi zaś nie odpędzali nikogo, a wiele spośród tych ofiarowanych malców po latach przyjmowało śluby i zostawało w klasztorze na zawsze.

– Z czym cię przysłano, dziecko? – napomniał go łagodnie Nino, bo chłopiec, pochłonięty oględzinami celi, zupełnie zapomniał o swojej misji.

W istocie pomieszczenie było zupełnie zwyczajne, pozbawione wszelkich znamion bogactwa i niemal we wszystkim podobne do cel innych braci. Jedynie harfa przypominała, że mieszka w nim najsłynniejszy spośród mnichów klasztoru świętego Sirona.

– Przybyła wasza siostra, mistrzu.

Jedynie wieloletni nawyk opanowania sprawił, że Nino nie pokazał po sobie zdumienia. Od dawna nie miał żadnych wiadomości o siostrze. Igino czasami przesyłał mu suche listy, lecz Nino żadnego z nich nie mógł przeczytać i podejrzewał, że tym sposobem mag przypomina mu o swoim zwycięstwie. Ostatni nadszedł pięć lat temu z krótką, oficjalną notą o narodzinach syna Fiametty i dziedzica Valle delle Fiamme, którą teraz nazywano Valle della Fredezza, Doliną Chłodów. Czasami Nino zastanawiał się, dlaczego mag zwlekał tak długo ze spłodzeniem potomka i czarodziejską sztuką przedłużył młodość żony, co z pewnością kosztowało go wiele wysiłku, a magowie niechętnie szafowali swoją mocą dla korzyści bliźnich. Być może wcześniej nie pragnął dzieci. A może po prostu dotąd nie potrafił jej zaufać.

Sama Fiametta nigdy nie napisała do brata, lecz mimochodem łowił od pątników wieści o Cigno Nero dal Valle delle Fiamme, Czarnym Łabędziu, jak ją nazywano z powodu jej kruczoczarnych włosów. Mężczyźni często mówili, że jest najpiękniejszą kobietą swoich czasów, lecz równie często krzywiono się na wspomnienie jej wyniosłości i dumy. Podobno nie opuszczała pałacowych komnat i rzadko, kto mógł się poszczycić, że zamienił z nią słowo na osobności. A teraz przybyła do klasztoru świętego Sirona.

Nie wiedzieć, czemu, myśl ta napełniła Nina niepokojem. Świat, który kiedyś porzucił – czy też raczej odebrano mu go wśród bólu i przerażenia – postanowił się o niego upomnieć. I nie umiał wykrzesać z siebie ni krzty radości.

– Opat kazał zapytać, czy mamy ją wpuścić.

Nino zmarszczył czoło. Do klasztoru świętego Sirona przybywali książęta i żebracy, minstrele i ladacznice, złoczyńcy i świątobliwi mnisi. Ale za pamięci Nina nadejście żadnego z nich nie napełniło opata takim niepokojem, aby zastanawiał się, czy nie odprawić go precz. Wedle zwyczaju starego jak klasztor każdy pielgrzym, zanim postawił stopę na moście, musiał otrzymać pozwolenie zwierzchnika zgromadzenia. Był to jednak tylko rytuał pochodzący z czasów, nim jeszcze przetrzebiono potomków demonów, którzy gnieździli się w wysokich górach i czasami zapędzali aż w tę okolicę. Obecnie nie traktowano go nazbyt dosłownie. Owszem, pątnicy prosili mnicha przy furcie po drugiej stronie przepaści o zgodę. Ale nikomu nie wzbraniano wejścia na most, a jedynym mytem były drobne kamyki rzucane przez przybywających w głąb szczeliny; powiadano, że pewnego dnia zapełnią ją całkowicie i będzie to znak ostatecznego wyzwolenia ludzi spod władzy demonów i czarnoksiężników.

– Święty Siro nikomu nie wzbraniał przystępu – rzekł wreszcie. -Zatem i nam nie godzi się postąpić inaczej. Choć opat nie bezpodstawnie się lęka, że trudno nam będzie wyżywić i pomieścić eskortę księżnej – dodał, bo wiedział, że chłopiec z pewnością pochwali się dzisiejszą misją przed innymi oblatami i chciał usprawiedliwić w jego oczach postępowanie opata, który wyrzekł się przywileju decyzji na rzecz jednego ze współbraci.

– Nie, mistrzu – wyjaśnił prostodusznie chłopiec, dla którego całe to wydarzenie było znacznie mniej zdumiewające niż dla dorosłych. – Księżna przybyła z jednym tylko pachołkiem i synem.

* * *

– Och, najdroższy! Tak bardzo za tobą tęskniłam! – usłyszał od drzwi rozmównicy.

Być może sprawiło to jego kalectwo, a może odosobnienie klasztoru, przez większość roku odciętego przez śniegi od reszty świata, lecz nie miał doświadczenie z kobietami. Owszem, niektóre z nich, minstrelki, pątniczki, a nawet mniszki przybywały do klasztoru, by zobaczyć człowieka, którego na całym Półwyspie nazywano Harfą Najwyższego. Nie zaprzątały jednak jego uwagi. Były zaledwie głosami w ciemności, które pobrzmiewały w murach opactwa od późnej wiosny aż do pierwszych przymrozków.

Głos tej kobiety, głęboki i matowy, nie pasował do jego wspomnień. Poderwała się z ławy przy oknie, jej trzewiki zastukały niecierpliwie po kamiennych płytach, a w chwilę później owionął go zapach zetlałych róż i wanilii. Zarzuciła mu ramiona na szyję. Przez moment przytrzymał ją w uścisku i odsunął. Była miękka, niewiarygodnie młoda i bardzo niebezpieczna – przybysz z nie-znanego, odległego świata, do którego od dawna przestał tęsknić. Wyciągnęła dłoń ku jego twarzy.

– Twoje oczy…

– Nie – odepchnął ją łagodnie. – Nie trzeba. Co cię sprowadza, pani?

Ze świstem wciągnęła powietrze i wyczuł, że ten oficjalny zwrot sprawił jej przykrość. Nie miał jej jednak nic do ofiarowania i nie mógł pozwolić, aby ta rozmowa zmieniła się w coś, czym nie była. Wiele lat wcześniej Igino bezpowrotnie odmienił los pewnej dziewczynki oraz pewnego chłopca, i – jakkolwiek nieszczęśliwie i niesprawiedliwie ułożyło się życie jego siostry – Nino nie pragnął odmiany własnego.

– Nie miałam, dokąd pójść. Igino próbował zabić mojego syna, a nikt inny nie zechce nas ochronić.

Właściwie powinien być jej wdzięczny, bo nie próbowała nawet udawać, że to jedynie spotkanie rodzeństwa, że sprowadziła ją troska o dawno nieoglądanego brata, ciekawość, czym też okazało się jego życie w tym miejscu, jakże odległym od baśniowej cytadeli, w której się urodzili. Fiametta przemierzyła długą drogę i u jej kresu nie zamierzała tracić czasu na zbyteczną łagodność ani też przepraszać za niepokój i zamęt, które podążały tuż za nią. Była jak ptak, który spada z wysokiego nieba i porywa owcę ze środka stada – równie drapieżna, równie zachłanna. Córka i żona czarodzieja. I matka, napomniał się w myślach. Jej syn miał dokładnie pięć lat i Nino wystarczająco dobrze pamiętał błyskotliwą inteligencję swojej siostry, by wiedzieć, że nieprzypadkowo sprowadziła go właśnie teraz.

– Tutaj również nie znajdziesz schronienia – powiedział łagodnie. – To klasztor, a mnisi rzadko bywają dobrymi wojownikami.

Roześmiała się, a potem zaczęła mówić – znów otwarcie, bez żadnych uników czy siostrzanych czułości, które mogłyby złagodzić jej słowa.

– Nie wiesz zbyt wiele o sprawach czarnoksiężników, bracie, i nie bez powodu utrzymywano cię w niewiedzy. Moc Igina się kurczy. Nie ma dość siły ani rozumu, by odnaleźć nowe demony. Z roku na rok coraz trudniej przychodzi mu zachowanie władzy. Przetrwał sześć najazdów, lecz zeszłego roku wrogowie pierwszy raz wdarli się do wnętrza doliny. Rozpaczliwie potrzebuje czegoś, co wzmocni jego siły, zanim inni magowie rozszarpią go wraz z Valle.

– Dlaczego więc przybywasz do mnie, skoro tak wielu innych czyha na jego zgubę? – zapytał i od razu wiedział, że popełnił błąd, bo właśnie tego pytania oczekiwała.

– Może nie powinnaś, pani. Jestem tylko mnichem.

Było to jednak tak, jakby gołymi rękoma usiłował powstrzymać lawinę, która ruszyła na długo przed tym, nim Fiametta stanęła z synem pod murami klasztoru.

– Bez względu, co ci uczyniono i w co nauczyłeś się wierzyć, nigdy nie będziesz tylko mnichem. – Pochyliła się ku niemu i znów czuł na ramieniu ciepło jej ciała. – Igino wciąż nie przestał się lękać twojego powrotu…

– Po co miałbym powrócić? – przerwał oschle, bo strach o życie syna nie usprawiedliwiał tego, co zamierzała zniweczyć, sprowadzając na drugą stronę Pilastri del Cielo wojnę i zniszczenie. – Oślepiono mnie. Choćbym istotnie spróbował wyrzec się całego mojego życia, ten jeden prosty fakt przekreśla wszystko, czego mógłbym dokonać na przeklętej ścieżce czarodziejów. Ślepiec nigdy nie opanuje arkanów magii.

– Lecz arkana magii mogą opanować ślepca.

Z wysiłkiem zdusił gniew. Nie miała prawa żądać podobnej rzeczy.

– Jeśli sądzisz, że zdołasz mnie do tego namówić, strach zaślepia cię bardziej niż mnie moje okaleczenie.

– Namówić?

Poderwała się i nerwowo zaczęła przechadzać po komnacie. Kiedy odezwała się na nowo, bez trudu wyobraził ją sobie na dworze księcia-maga, obcą, wyniosłą i pozbawioną wszelkiej litości.

– Głupcze, przybyłam cię ostrzec. Igino postępuje tuż za mną. Najdalej za parę dni przestąpi Pilastri del Cielo. Nie masz już odwrotu. Żadne z nas nie ma.

– Dlatego przybyłaś? Żeby pozbawić mnie wyboru?

– Tak sądzisz, bracie? – zadrwiła. – Czyż wy, mnisi, nie nauczacie, że wyboru nie można nikomu odebrać?

– Sądzę – podniósł się z ławy – że próbujesz mnie wykorzystać w walce, której nie rozumiem i nie chcę poznać. Co gorsza, chcesz zniszczyć miejsce, które cenię najbardziej na całej ziemi. Być może nie zdołam cię w tym powstrzymać. Nie oczekuj jednak, że będę ci w tym towarzyszył.

– Nie kłóćmy się. – Pochwyciła go za rękę. – Nie przywykłam błagać o pomoc i nie przychodzi mi to łatwo. Lecz spróbuj, chociaż mnie wysłuchać, a jeśli postanowisz pozostawić sprawy swojemu biegowi, nie będę cię winić. Podaruj mi tylko to popołudnie. Nie poproszę o nic więcej.

44
{"b":"89140","o":1}