Литмир - Электронная Библиотека
A
A

W jego rodzinnym klasztorze nic podobnego nie mogłoby się zdarzyć. Sama myśl o tym, że demony miałyby służyć za podporę świętych murów napełniała skrybę dogłębną odrazą, choć wiedział, że nic takiego już się nie może przytrafić. Mnisi z Costa dei Gabbiani wiele lat wcześniej odkryli, że należy zakreślić świętymi olejami okrąg tam, gdzie w przyszłości miał powstać przybytek Najwyższego. Ograniczając tę drobną cząstkę świata, wydzierali ją zarazem spod zgubnej władzy demonów, które odtąd nie miały przystępu do świętego miejsca – jeśliby któryś z nich spróbował przekroczyć okrąg, jego materialne ciało i sama esencja, zakorzeniona głęboko w ponadksiężycowym świecie, stawała w płomieniu nie do ugaszenia. Podobnie zresztą działo się z potomstwem demonów, tymi wszystkimi monstrami, pokracznymi krzyżówkami człowieka i złego ducha. Jeśli nie naznaczono ich znamieniem demona, głową psa albo uszami, które ciągnęły się aż do ziemi, mogły żyć spokojnie pomiędzy ludźmi, całymi latami nieodkryte, z jednym wszelako wyjątkiem: żaden z nich nie mógł postawić stopy na poświęconym gruncie.

Plotka głosiła, że właśnie, dlatego Servio, przedostatni książę-mag Brionii i ojciec Luany, zgodził się, aby nową katedrę wzniesiono wedle rytuału mnichów z Costa dei Gabbiani. Nigdy nie krył się z pogardą dla brodatych, bosonogich misjonarzy, co przedkładali jałmużnę wieśniaków nad przepych książęcego dworu, otaczali go, bowiem mnisi starej reguły, spadkobiercy najdawniejszych zgromadzeń Półwyspu. Skoro jednak mógł pognębić tych, którzy upatrywali w nim potomka demona, nie bez satysfakcji skorzystał z okazji i kazał nakreślić świętym olejem okrąg, choć patriarcha mocno krzywił się na podobne zabobony.

Kiedy katedrę wzniesiono – a zajęło to wiele czasu, jako że żaden demon nie mógł był zaprzęgnięty do pracy przy jej budowie -książę nie opuścił ani jednej mszy w swej nowej świątyni. Rozpierał się tuż przed ołtarzem na tronie o podłokietnikach rzeźbionych w kształt lwów, z upodobaniem zmuszając posłów innych księstw do uczestniczenia w wielogodzinnych modłach. Jego najmłodsza córka, jasnowłosa dziewuszka o imieniu Luana, długo miała wspominać chłopców w bladozłotych szatach – ich śpiew zdawał się ulatywać prosto do nieba – woń kadzidła i migotliwe płomienie świec, które uginały się płynnie pod jej oddechem.

Jednakże pobożność nie ocaliła księcia, kiedy jego młodszy brat Rocco pchnął go sztyletem w krużganku świątyni.

Skryba zastanawiał się, czy córka Servia zapamiętała cokolwiek z tamtych czasów, gdy wraz z matką i braćmi zamknięto ją w klasztorze szarych mniszek. Przeoryszą była tam ciotka obu książąt i rychło miało wyjść na jaw, że hojne nadania Rocca nie pozostały bez odpłaty. Obaj synowie zabitego księcia dziwnym trafem nie doczekali wiosny. Więdli powoli, dręczeni uporczywym kaszlem i nawrotami gorączki. Ich matka, Adalgisa, wkrótce podążyła za nimi, przeklinając Rocca i przysięgając, że nawet po zgonie nie odejdzie i w podksiężycowym świecie będzie czekać, póki Najwyższy nie ześle na bratobójcę kary za jego niezliczone zbrodnie. Jednak żadne klątwy nie odstraszyły śmierci i z całej rodziny pozostała jedynie Luana o oczach ciemnobłękitnych jak dwa górskie stawy. Zanim zakwitły białe róże w ogrodach Palazzo Ducale, ogłoszono ją narzeczoną dziedzica Rocca.

Na dworach Półwyspu mówiono z przekąsem, że książę-mag nie mógł pozostawić bratanicy odłogiem, podobnie jak nie porzuciłby na zmarnowanie winnicy, która rodzi grona słodsze od innych, ani oliwnego sadu obsypanego owocem. Z każdym pokoleniem magia w żyłach potomków Severa i Arachne ulegała rozrzedzeniu, a sam Rocco nie wyróżniał się kunsztem spomiędzy innych czarodziejów. Nic, więc dziwnego, że pragnął, aby chociaż w jego wnuku odrodziła się dawna wspaniałość Brionii.

Jednak owo zamierzone kazirodztwo, choć odrażające ponad wszelkie wyobrażenie i gorsze niż inne zbrodnie Rocca, okazało się w istocie zbawienne, doprowadziło, bowiem do ostatecznej zagłady domu książąt Brionii.

* * *

Dni płynęły jeden po drugim, a Diamante wciąż na darmo usiłował odnaleźć rudowłosą kobietę, która odwiedzała go w środku nocy. Czasami wydawało mu się, że widzi ją w ocienionej nawie katedry albo w mroku krużganku, kiedy dowódca straży, obchodzący o zmierzchu cytadelę, powracał do Rocca z kluczami do wszystkich bram twierdzy. Widział jej oczy w twarzach żon i córek magów, które przybyły na doroczne obchody zwycięstwa w Golfo delle Lacrime, w łagodnym pochyleniu głowy swojej matki, w lękliwym geście, jakim zbierała płaszcz nowa kurtyzana, kiedy sprowadzano ją z miasta przed oblicze księcia.

Z początku obawiał się ojca, ale nieoczekiwanie Rocco nie miał mu za złe zakradania się do kobiecej części cytadeli. Kiedy żołnierze przyprowadzili mu syna przydybanego przez pokojówki księżnej Orgentu w jej prywatnych komnatach, wybuchł jedynie tubalnym śmiechem, który niósł się rozgłośnie po l’Azzurro, Lazurze, najpiękniejszej z sal cytadeli, póki wreszcie nie zamarł pomiędzy kamiennymi gryfami, podtrzymującymi kapitele kolumn.

– Dobrze! – huknął, a kariatydy, przestraszone, wtuliły głowy w ramiona. – Przed jesienią wyprawimy w cytadeli weselisko. A wcześniej – zawiesił znacząco głos – wybierzemy się razem do miasta, jak syn z ojcem powinien, żebyś się, chłopcze, napatrzył na piękność kobiet i oswoił z ich czarem. Nie przystoi, aby syn księcia-maga Brionii wycierał kąty w alkowie tłustej księżnej Orgentu.

Diamante ściągnął wargi, nie ośmieliwszy się odezwać. Wiedział, że przeznaczono mu kuzynkę, bladowłose stworzenie, które czasami z rozkazu ojca strażnicy sprowadzali na uczty z klasztoru o dwa dni drogi na południe od Brionii. Prócz kilku słów tamtego dnia, gdy nakazano im wymienić pierścionki, nie rozmawiali ze sobą ani razu i letnie wesele jawiło mu się jak jakiś odległy sen, który wcale nie musi się spełnić. Na razie pragnął jedynie poznać tajemnicę rudowłosej kobiety, przeczuwał jednak, że w żadnym razie nie powinien się z tym zdradzić przed ojcem.

Rocco szturchnął go jeszcze pobłażliwie w plecy i kazał wyprowadzić. Zaprzątały go przygotowania do obchodów rocznicy zwycięstwa nad Arimaspi i prędko zapomniał o drobnej przewinie syna. Nie przebaczył mu jednak lenistwa w nauce zaklęć i w kilka dni po odjeździe gości przybyłych na uroczystość Diamante znów wepchnięto na noc do izby kar.

– Długo cię nie było.

Chłopiec poderwał głowę, obudzony gwałtownie.

– Mieliśmy święto – usprawiedliwił się, trąc oczy, wciąż piekące od snu. – Z całego Półwyspu zjechali książęta i magowie, aby pokłonić się przed grobem Severa.

Musiał długo spać, bo powietrze wyziębło i zamarło już granie cykad w pałacowych ogrodach. Nieznajoma stała w kącie izby. Jej bladoniebieska suknia nikła w mroku, a włosy wyglądały jak smuga popiołu.

– Niepotrzebnie – powiedziała bardzo cicho. – Ich tam nie ma. Żadnego z nich.

Nie zrozumiał.

– Kogo?

– Arachne i Severa. Nigdy nie odnaleziono ich ciał. Powinieneś o tym wiedzieć.

– Ale przecież… – zaprotestował, bo niejeden raz widział miejsce na dziedzińcu przed katedrą, gdzie pochowano maga wraz z jego ukochaną małżonką, złamawszy zarazem niejeden z książęcych i kościelnych zakazów, nie było bowiem zwyczaju, aby magów grzebać w poświęconej ziemi ani tym bardziej u boku kobiety.

Ten jeden raz patriarcha Brionii postanowił się ugiąć przed władzą księcia-maga, który, oszalały z rozpaczy po stracie obojga rodziców, domagał się, aby ojca pochowano u wejścia do katedry, którą sam wystawił ku większej chwale miasta i Najwyższego. Czas nie sprzyjał jałowym targom, bo magowie i hierofanci, którzy powrócili cało z Golfo delle Lacrime, szeroko roznieśli wiedzę, czego naprawdę dokonał władca Brionii i do czego szykował się przez całe życie. Zresztą ludzie nie potrzebowali napomnień. Nawet w odległych wioskach morze jeszcze przez wiele dni rzucało rybakom pod nogi martwe ciała Arimaspi z grymasem przerażenia zastygłym na twarzach. Na długi czas ucichły wszelkie pogłoski o zbrodniach Severa i nawet w Centocchio, gdzie każdej wiosny rebelianci roili się jak dzikie pszczoły, zapanował krótkotrwały pokój. Stare spory nagle straciły znaczenie i cały Półwysep zastygł nieruchomo, w zdumieniu kontemplując własne ocalenie.

Ciało Severa wydobyto z dna urwiska i w wielkim pochodzie odprowadzono do Brionii. Żałobnicy zatrzymywali się w każdej wsi i w każdym miasteczku, a ludzie wędrowali z najdalszych stron, aby pokłonić się przed swym wybawcą i pożegnać go na ostatniej drodze. Dlatego patriarcha Brionii nie mógł doprawdy odmówić prośbie księcia i Severa pochowano tuż przed portykiem katedry w grobowcu z białego marmuru, pośród nimf, niobe i cyklopów opłakujących jego odejście. Pierworodny księcia własnoręcznie przygotował mauzoleum, a każda rzeźba była w istocie demonem uwięzionym w kamieniu i zaklętym w ludzkim kształcie: z ich oczu nieustannie płynęły łzy, o zmierzchu zaś zawodziły w żałobnym lamencie.

Grobowiec Severa nazwano później jednym z siedmiu cudów Półwyspu, choć złośliwi mówili, że jego stworzenie wyczerpało i tak poślednią moc najstarszego z synów księcia, który wkrótce potem zmarł bezpotomnie, powierzywszy w ostatniej woli tron bratu. Mauzoleum zaś spłonęło w wielkim pożarze wraz z innymi wspaniałościami katedry. Ale posągi przetrwały, ożywione mocą uwięzionych w kamieniu demonów. Poczerniałe od sadzy i nadpalone, nadal płakały nad śmiercią Severa, lecz ich głosy zmieniły się w przerażające jęki, których nie mógł znieść żaden człowiek. W końcu zniesiono je w czeluści pod cytadelą i pokryto gruzowiskiem w najdalszym lochu. Czasami w środku nocy w niskich korytarzach dawało się wychwycić dalekie echo ich szlochów.

Arachne pogrzebano nieopodal męża, tuż przy murze świątyni, co było i tak zaszczytniejsze od zwykłego losu małżonek magów, szczególnie pomawianych o czary. Patriarcha niechętnie przychylił się do próśb księcia i w tym względzie, nalegał jednak, aby księżnę pochowano cichaczem i w nieoznaczonym grobie. Nie zdało się to jednak na wiele. W siedem dni po pochówku ze świeżej jeszcze mogiły wyrósł krzak głogu o długich, giętkich pędach, które popełzły wzdłuż muru katedry aż na dziedziniec, gdzie owinęły się ciasno wokół konnego posągu Severa, wieńczącego mauzoleum. Dziwowano się wielce temu zdarzeniu, ale patriarcha rozkazał ściąć krzew i rzucić jego gałęzie w ogień. W siedem dni później wyrósł na nowo i znów przemierzył całą drogę do posągu księcia. Tym razem wykarczowano go wraz z korzeniami. Na darmo. Wreszcie stało się jasne, że ci, którzy byli złączeni za życia, pragną pozostać razem także po śmierci i książę-mag Brionii nakazał, aby Arachne spoczęła u boku swego małżonka, a patriarcha, chcąc nie chcąc, spełnił jego życzenie. Nie było w tym żadnej tajemnicy, choć obecny grobowiec książęcej pary nie dorównywał wspaniałości dawnego mauzoleum.

29
{"b":"89140","o":1}