Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Może im nie wolno? Bałaś się ludzi, a jednak zbliżałaś do Linii?

– Kryłam się tam przed Czarnymi, które mnie nienawidzą, a przy Linii jest ich mniej. Kilka razy busierce chciały mnie zgwałcić, ale nigdy się to nie zdarzyło blisko Linii. Na dodatek tam ludzka część mojej natury była silniejsza. Nie wiem, czy rozumiesz, co mam na myśli…?

– Akurat to rozumiem bardzo dobrze.

Chwilę notował. Zaostrzonym patyczkiem szło to wolno.

– Często zdarzają się na Drodze Trupa osoby odziane?

– Nigdy. – Spojrzała zdziwiona. – Oni wszyscy muszą być tam dostępni. Zresztą dla nich to żadna różnica, bo przecież i wcześniej chcieli być dostępni.

– Ja spotkałem tam dziewczynę w brązowym kubraczku. Wchodziła za Płomieniste Wrota, wracała stamtąd. Opowiadała mi, co tam w środku jest. Nazywała się Grieta.

Pokręciła głową.

– To nie jest możliwe. Tam są tylko Golcy. Ja jej nigdy nie widziałam. Może ona jest tylko dla ciebie?

– Tylko dla mnie?

– Może to było twoje wyobrażenie, jakieś wspomnienie?

– Golcy też ją widzieli. Atakowali ją.

– To może było wasze wspólne wyobrażenie. Kobieta, która grabi przed Płomienistymi Wrotami? To niemożliwe… – Złota pokiwała głową.

Istotnie, historia opowiedziana przez Grietę opisywała życie za Wrotami anachronicznie, bardziej odzwierciedlała myśli samego Adamsa. Czy i zachowanie Griety było wyrazem pragnień samotnego zwiadowcy…? Tych pytań Złotej nie zadał, ale skrzętnie je zanotował. Zdołał zapisać stronę w całości. Wśród czystych arkuszy znalazł gruby karton gąbczastego, czerpanego papieru. Specjalnie przeznaczonego do rysowania.

– Suchych też nie ma? Idą sami Golcy?

– Trupistworów jest tam wszędzie bardzo dużo. Całe ich tłumy czekają pod Skałą. Siedzą albo kucają, a kiedy Skała nie powstrzyma następnych idących, zbierają się z grupką nowo przybyłych albo czekają na jeszcze następnych. Czasem same snują się po płaskowyżu. Nieprzyjemnie wpaść na takiego, bo się można poobijać. Czy wolno mi wypić drugi kieliszek?

Adams podniósł na nią wzrok. Złota spoczywała w wyjątkowo pięknej pozie. Siedziała z ramionami pod głową, a powieki opadały jej do połowy. Wspaniała, leniwa drzemka. Drugi raz w życiu piła alkohol i mocno odczuwała jego działanie.

– Może nie – powiedział. – Nie pij jeszcze. Siedź chwilę spokojnie. Nie zmieniaj pozycji. Spróbuję cię naszkicować.

Wziął się do pracy. Mierzył, zaznaczał ołówkiem cienkie linie pomocnicze. Umiał dobrze rysować, jeszcze zanim został historykiem cywilizacji. Potem było mniej czasu na rozwijanie tej umiejętności, chociaż w szybkim szkicowaniu zdołał się wydoskonalić.

Gdy uchwycił już jej proporcje, zaczął rysować. Unikał nadmiernego podkreślania konturów. Rysował ją dokładnie tak, jak usiadła: na wprost niego z nogami uciekającymi na boki. Oddał więc wszystkie szczegóły jej korpusu, łono też. Ponieważ nie miała dłuższych włosów częściowo kryjących te szczegóły anatomii u kobiety, a całą skórę porosłą równomiernie króciuteńkim futrem, widać było więcej niż na zwyczajnym akcie – tak jakby rysownik celowo eksponował jej łono. Mimo pewnej dosłowności powstawał piękny akt na całą stronę.

Złota czekała cierpliwie, leciutko się uśmiechając. Śledziła wzrokiem ruch gałek ocznych Adamsa.

– Rysuj mnie jak najczęściej – powiedziała. – To wspaniała rzecz. Twoje spojrzenie pieści najdrobniejszy szczegół mojego ciała. Myślę wtedy, że jestem tego warta.

Adams pokiwał głową. Rozrobił wodą nieco tuszu, żeby dodać lawowanie i zrobić też modelunek jej ciała. Subtelna gra świateł na jej futrze i tak zginie w tej technice.

Cały czas obserwowała go ciepłym, łagodnym spojrzeniem.

Ta praca obudziła dawnego Adamsa, profesora historii cywilizacji. Dobrego rysownika, choć gorszego malarza, jednak bystrego obserwatora, badacza. Chłodno oceniał jakość powstającego rysunku, poprawiał drobne błędy. Zauważył, że udany rysunek nieoczekiwanie wyeksponował nieludzkie cechy Złotej. Wyglądała niezwykle pięknie, choć dziwnie.

„W co ja się wplątuję”, pomyślał. „Co ja bym zrobił, gdyby Renata znalazła się w takiej sytuacji. Przecież ona tam czeka na mnie w Krum, a ta dziwna piękność nie drapnęła mnie za Wrota, to teraz wchodzi mi do łóżka. Przecież Złota faktycznie leży naga z rozrzuconymi nogami, splecionymi z moimi”.

Złota spojrzała na niego poważnie, jej twarz skrzywił wyraz cierpienia, ale tylko na mgnienie oka; zaraz wróciła pogodna zaduma.

„To niewolnica, wszystko ci z nią wolno”, przyszła inna myśl. „To twoja własność, a traktujesz ją stokroć lepiej niż inni”. „Kim ty się stałeś? Niewolnice kupujesz, chociaż sam przecierpiałeś niewolnictwo?”, pomyślał znowu. „Przecież ona zasługuje na wolność”.

Wtedy powtórzyła się sytuacja z kwatery w Krum. „Przecież to ja jestem Renatą”, powiedziała Złota i rozpięła zameczek błyskawiczny. Tym razem stroju ściągać nie musiała. Pod tym złocistym kombinezonikiem była zupełnie naga. Adams nawet nie próbował się bronić. Wyfrunął w powietrze, chwilę unosił się pod sufitem, jak urzeczony patrząc na nią, a wreszcie wpadł w jej ramiona. Renata tuliła się do niego z jakąś dziwną zapamiętałością, czuł jej gorący oddech, to znów znajdował chłodniejsze miejsca na jej skórze. Czekał na to niezwykłe uczucie, którego doznał w Krum. Wreszcie przyszedł od nieskończoności znajomy, przenikający powiew. Znów można się było zapomnieć. Jednak czegoś tu brakowało. Było wspaniale, ale zwyczajniej. Tamto niezwykłe uczucie unoszenia się ponad swoje ciało nie wróciło. Renacie z kącika oka spłynęła pojedyncza łza. „Córki Ziemi nie robią tego wiele razy, dlatego za każdym następnym razem jest już coraz bardziej zwyczajnie – powiedziała. – Musisz się do tego przyzwyczaić. Miałeś zbyt wiele kobiet, żeby nie zauważyć różnicy”.

138.

Rano Złota zbudziła go przed świtem. To stało się już ich zwyczajem. Skorupa mu się we śnie poprzesuwała, musiał wszystko poprawić, zanim się pozbierał z posłania. Złota zwijała swój barłóg sprzed progu jego kwatery. Zrolowaną skórę wrzuciła w kąt pokoju, potem złożyła jego posłanie w kostkę. Przy nikłym ognisku zwiad zbierał się do wymarszu.

– Ona nosi się jak purpurowi – zauważył Bertucci, widząc nadchodzącą parę. – Tej nocy jęczała pod Spalonym od zmierzchu do świtu.

– Pośpieszcie się, simpel - rzucił Hugge. Jemu też nie odpowiadały nowe zwyczaje w Wentzlu, ale na głos ich nie krytykował. – Na płaskowyżu znajdziecie swoją Czarną, to będzie pod wami jęczała.

– Dużo jest Złotych? – spytał Scholz, idący na swój pierwszy w życiu patrol. Przybył z ostatnich uzupełnień.

– To jedyna, jaką w życiu widziałem – powiedział decymus. - Spalony znalazł ją sobie pod Płomienistymi Wrotami, potem gdzieś pogubił, a teraz odkupił w Krum.

– Pomaga, jak ona położy ręce na czole – zauważył Bertucci. – Jeszcze żadne Czarne nas nie zaatakowały. Następnym razem poproszę ją, żeby mnie dotknęła gołą piersią. Dam jej za to całe pół sycela. To pomoże jeszcze bardziej.

– Wam już nic, simpel, nie pomoże. Słońce wschodzi, zaraz zaczną się transporty, a wam baby w głowie. Ze zwiadu wracasz, kiedy i przed zwiadem, i na zwiadzie myślisz tylko o zwiadzie – dowódca powtórzył znaną maksymę. – Ruszcie dupsko, simpel.

Po wyjściu zwiadu pozostało jeszcze nieco czasu do rannego posiłku. Reutel zgodził się, by przyjąć Złotą na stan legionu. Uznał, że jej zabiegi mogą poprawić maskowanie zwiadowców, chociaż groziły ich większą nonszalancją. Może unosili z sobą ślady zapachu Czarnego…? Praktycznym skutkiem było, że Złota miała obecnie status zbliżony do niewolnika legionowego, czyli bez żołdu, ale żywionego przez wojsko.

Inni żołnierze dosypiali jeszcze ostatnie minuty, nikt nie prosił o porady, można było, stojąc na blankach, oglądać, jak robi się coraz jaśniej, chociaż odbita od fal oceanu tarcza słoneczna pojawiała się dopiero koło południa, i to przy najlepszej pogodzie, kiedy niebo spowijały te najpiękniejsze, najniezwyklejsze chmury, Pieczęć Sylwestra.

Złota nie potrafiła czytać w myślach, a obraz duszy Adamsa rysował się jej w sposób trudny do nazwania. Choć nie do wysłowienia, niósł często zrozumiałe przesłanie. Dotąd widziała jego rosnące uczucie do niej, co dawało jej nadzieję, do której – zdawała sobie przecież sprawę – nie mogła mieć prawa, teraz jednak nastąpiła zmiana i obraz ten mówił co innego. Rozumiała też, że uczyniła wiele poza wiedzą Adamsa i ujawnienie całej prawdy jej nie pomoże. Z drugiej strony, nie mogła przecież przeskoczyć swojej natury i postąpić inaczej. Zerkając na profil felczera wpatrzonego w daleki ocean, postanowiła, że powie mu o wszystkim. No, chyba że znowu znajdzie się we władaniu tych stad i sytuacja wymknie się jej spod kontroli. Teraz była nieźle zabezpieczona; miała dwie warstwy odzieży i swą naturalną osłonę.

– Zimno z rana – powiedział Adams. Staranniej zakutał się w skórę Czarnej narzuconą na tunikę.

– Jak komu, mnie futro grzeje. Lubię te poranki w forcie. Czy oni będą mnie zabierać na patrole…?

– Jeśli wyuczysz się fachu, może im się przydasz. Mogą też cię brać z sobą jako maskowanie oddziału. Skoro twój dotyk ich zabezpiecza, to obecność powinna jeszcze lepiej działać.

– Nie wierzę w to. Reutel dał sobie wmówić żołnierskie przesądy.

– Jaką ma duszę? Szary lis nie łaknie krwi – powiedziała po namyśle. Straciła odwagę do wyznań. Powie mu innym razem.

Adams pokiwał głową. „Dobra charakterystyka”, pomyślał. „Pod Reutelem jest wyjątkowo mało strat, chyba że się porwą na zdobywanie twierdzy”.

Z Krum przywędrował Crawhez. Dla Złotej miał wąski, skórzany pas, na którym mogła nosić sztylet otrzymany od Adamsa. Miał też szkarłatny płaszcz w innym odcieniu niż barwa pretorii. Złota zapłaciła trzy sycele, a resztę – dwa i pół – bez słowa dołożył Adams.

– Czy teraz masz już biodra przepasane?

– Tak, to wystarczy. – Skinęła głową. – Chciałabym jeszcze dostać pas, aby się zabezpieczyć przed przeciwnikiem zawsze widzialnym… – Uśmiechnęła się. – Najlepiej taki, żeby trudno go było zauważyć: pewny, a niezbyt zabudowany. Pełny strój dziewicy jest wykluczony.

97
{"b":"89139","o":1}