Jako obiekt badań pozostał jedynie Krawiec, ale jego przemiana na razie nie nabierała tempa ani wyrazistości. Na dodatek coraz więcej wskazywało na to, że skóra Czarnej nie przyjęła się na nim i obumiera.
Adams gapił się bezmyślnie w zasnuty mgiełką horyzont. Wydawało mu się, że powierzchnia wody nie tworzy równej linii. Starał się siłą woli zmusić oczy, by przestały go oszukiwać, jednak nie dało się pokonać gorączki. Z prawego boku ciekła limfa. Skóra złuszczała się warstwami. Czarna sierść liniała. Zakutany w pled, na chłodzie wieczornym beznadziejnie szczękał zębami.
„Kiedy wreszcie temperatura opadnie?”, kołatało w głowie.
Rano był tak rozpalony, aż przestraszył się, że umrze od hipertermii. Hjalmir zaordynował mu kąpiel w beczce zimnej wody. Mimo gorączki Adams przemarzł niemal na kość. Teraz czuł, że się przeziębił i przyplącze się zapalenie płuc.
Hjalmir usiadł obok niego.
– Myślałem, że prędzej zastanę żywego Pachoma niż ciebie, Krawiec – powiedział. – Skoro przeżyłeś te trzy dni, to wyjdziesz z tego. Tak czuję.
– Cienko ze mną. Roi mi się, że horyzont się pokrzywił.
– W istocie nie stanowi on już linii prostej. Stąd z obozu odkształcenie jest wyraźne.
– Odkształcenie…?
– Wzrok cię nie myli, Krawiec. Nasz władca znowu nadpływa. Przywiezie nam z powrotem Drubbaala.
Adams zmartwiał.
– Strach pomyśleć, jak będzie wyglądał sotnik - powiedział Hjalmir. – Zostawili go przecież na Wietrze Noży.
– Drubbaal wróci?
– Tak uważają macajbaby. Nie chciałbym być wtedy w twojej skórze ani w skórze Reutela. Moja skóra też nie będzie zbyt ciekawym pomieszczeniem… – Wzruszył ramionami i zniknął w pretorium.
Zaraz potem pretorianin wezwał tam Adamsa. Słaby, rozgorączkowany, wspierając się na kiju, podreptał za powiewającym szkarłatnym płaszczem dziarskiego żołnierza.
Reutel polecił mu usiąść w kącie sali i przysłuchiwać się naradzie. Poważał Adamsa dla jego wiedzy.
Oprócz sotnika i chirurga w sali zgromadzili się Croyn, Hugge, Nehanu i nestor Quirinu.
– Obermacajbaba nawet nie przyjął do wiadomości śmierci Drubbaala – relacjonował Hjalmir. W twierdzy nadal uważano, że to on jest dowódcą. Pachom mógł co najwyżej pełnić jego obowiązki. Uznano, że Drubbaal wróci i ponownie obejmie dowodzenie. Dopiero wizyta Pana z Morza i jego stosowna decyzja mogła to zmienić. Według Izabbaala dowodem było to, że Pachom nie nosił imienia. Drubbaal musiał przejść swoją drogę, by wrócić jakby na następną kadencję.
– Tłumaczenie mu, jak zginął Drubbaal, nie ma obecnie sensu – zauważył Quirinu. – Nie da wiary.
– Sądzę, że on sam zamierza przejąć funkcję sotnika.
– Macajbaba sotnikiem? - prychnął Croyn. – Sotnik zawsze dowodzi na Linii. Izabbaal nie ma żadnego doświadczenia.
– Ma imię. Poza tym żadne prawo nie nakazuje sotnikowi dowodzić na Linii. To zwyczaj, a zwyczaje ulegają zmianie… – zauważył Reutel.
– Izabbaal ani jego decymy nigdy nie walczyli. Nie utrzymają Linii – nie ustępował Croyn.
– Nasze sukcesy w ostatnim czasie pokazały, że Czarne nie stanowią groźby. Może przeciw nim dowodzić nawet kwatermistrz z tyłów – powiedział Hjalmir. – Izabbaal wyciągnął właściwy wniosek z dostępnej informacji.
– Gdyby znał prawdę…
Macajbabom nie ujawniono na razie przemiany Sykenu. Nie wiadomo przecież, jak garnizon twierdzy przyjąłby informację, że dowódcą legionu nie był człowiek.
– Obawiam się, że mogą nas zbrojnie ściągnąć za kark z Linii. Jeśli nie podporządkujemy się decyzjom Izabbaala.
– Kto ściągnie? Macajbaby? - roześmiał się Croyn.
– Jest ich trzy razy więcej niż nas. Przynajmniej siedemdziesięciu dwóch ludzi – powiedział dowódca. – Pamiętaj, że stanowią nasze uzupełnienia. Każdy z nas wywodzi się z ich oddziału. To nie są źli żołnierze.
– Dlaczego w takim razie dotąd rządziły Szczury…? – włączył się Adams. Jeśli jego rady miały być cokolwiek warte, powinien orientować się w sytuacji.
Wszyscy spojrzeli na niego. Choć był nadal rozpalony gorączką, nie wyglądał już na umierającego.
– Bo mieliśmy broń palną. – Reutel pokiwał głową. – Cały zapas broni palnej posiadają oddziały liniowe. Zawsze mogliśmy macajbabom narzucić nasze decyzje.
– Nadal ją mamy.
– Tak i nie. Zostało wszystkiego po dwa, po trzy naboje na simpla. W razie buntu Izabbaala nie sprostamy garnizonowi… – Reutel zamilkł na chwilę. – Poza tym to on, nie ja, jest naznaczony imieniem.
– Przypadek – burknął Quirinu. – Pachom też nie był naznaczony.
– Przyniósł nowe imię ze zwiadu. Ja wcześniej zacząłem dowodzić, nim nadano mi odpowiednie imię.
– Izabbaal nie wie, że skończyła się nam amunicja – zauważył Adams.
– Zachowuje się, jakby sporo wiedział – odezwał się Hjalmir. – Jest hardy. Musi mieć powody. Albo dotarły do niego szczegółowe relacje ze sposobu walki Sykenu, albo w tajemnicy wykonano w Krum samopały dla jego żołnierzy, albo jedno i drugie.
– Może trzecie? – Quirinu poprawił się wygodniej na ławie.
– Niby co? – Chirurg spojrzał pytająco.
– Przeglądałeś archiwa Krum. Czy znalazłeś tam coś, co mogłoby go naprowadzić na takie przypuszczenia? Jakąś przepowiednię? Raporty, które mówiłyby o sytuacji podobnej do obecnej?
– Nic.
– Obermacajbaba nie umie czytać – zauważył Nehanu.
– W Krum jest trzech felczerów, wszyscy decymusi też czytają, podobnie z ośmiu legionistów. Poza tym uczą każdego, który idzie na Linię.
– Uczą pisać imiona. Tyle, żeby podpisać zgodę na dwadzieścia pięć lat służby. Za mało, żeby tę zgodę przeczytać, tym bardziej za mało, żeby przeczytać przepowiednię.
Gdy doszło do rad, dyskusja zrobiła się zgiełkliwa. Młodzi legioniści nawzajem zagrzewali się do walki z garnizonem. Lekceważyli wartość bojową żołnierzy zaplecza.
Adams uważał, że bratobójcza walka oznaczać będzie wyrok dla Dolnego Miasta. Ktokolwiek zwycięży, będzie zbyt słaby, żeby powstrzymać napór Czarnych na Linię. Ludzie znów dostaną się do niewoli nieludzkich bestii.
Jego opinii wysłuchano – nawet zapadło milczenie, kiedy mówił – jednak nie zrobiła wrażenia na rozgorączkowanych młodych dowódcach. Croyn rozłożył szary arkusz mapy, zaczęli rozważać możliwe kierunki ataku Izabbaala, planować środki obrony i przeciwuderzenia.
Kiedy przeszli do dat i zaczęli rozważać możliwość prewencyjnego ataku w trakcie wizyty Pana z Morza, Quirinu nie wytrzymał i walnął pustym pucharem w ławę. Rozgorączkowani dyskutanci umilkli. Osłabły, blady, pożerany chorobą nestor nadal miał autorytet. – Przeprowadzona wojna czasem może być zwycięska, może przynieść pożytki. Dobrze przygotowana, ale uniknięta wojna przyniesie korzyści zawsze.
Quirinu wymienił spojrzenie z Reutelem.
– Jak uniknąć walki? – spytał Croyn.
– Izabbaal ma trzykrotną przewagę liczebną. Jednak zobowiązany jest przesyłać uzupełnienia na Linię. Pora, żeby podesłał nam żołnierzy… – przerwał. – Powiedzmy: ośmiu ludzi. Trzech na Nocną Grań, pięciu do nas.
– Tylko pięciu? – mruknął Adams.
– Dla mniejszej armii każdy nowy stanowi istotne wzmocnienie.
– Można będzie na nich polegać? – Adams nie był przekonany.
– O, tak. Na Linii każdy natychmiast staje się jednym z nas, Skalnym Szczurem. Za nic nie zostanie na powrót macajbabą.
– To cały plan? – rzucił Croyn. – To ledwie niewielka zmiana proporcji między naszymi i ich siłami.
– Tak. Ale każdy dzień pracuje dla nas. Dostawy prochu zaczną spływać lada dzień. Od śmierci Sykenu zużycie prochu spadło do zera, Czarne przestały przekraczać Linię.
Adams odniósł wrażenie, że rady Quirinu nie są wystarczające. Słabnący z każdym dniem decymus nie stworzył spójnego planu rozgrywki z garnizonem, rzucił jedynie kilka wskazówek. Słusznych i pożytecznych, ale czy to wystarczy?
Adams odżywiany był przez kuchnię sotnika. Reutel chciał, żeby rekonwalescent jak najszybciej wrócił do formy.
Quirinu udzielił Adamsowi kilku lekcji podstawowych technik obrony i ataku. Słabujący nestor zaprzestał służby patrolowej; do prostego szkolenia jeszcze się nadawał. Reutel nie ryzykował oddania mało rozgarniętego ucznia w ręce młodych, zapalczywych decymusów czy podoficerów, szkolenie bowiem przebiegało z użyciem normalnych bojowych pałaszy.
Nieoczekiwanie dla Adamsa, Izabbaal nie odmówił uzupełnień. Przysłał pięciu żołnierzy. Trzech dalszych zasiliło obóz na Nocnej Grani. Z Krum dostarczono nieco prochu, niewiele, bo produkcja szła wolno. Skoro Izabbaal nie śpieszył się do starcia, to i Szczurom pozostało spokojnie wyczekiwać. Czas pracował na korzyść Linii. Może uda się przeciągnąć sprawę do wizyty Pana z Morza i wtedy załatwić właściwe imię dla Reutela?
Wznowiono patrole. Golców w obozie było jeszcze dość, więc ograniczano się do penetracji płaskowyżu; prób zdobywania nowych brańców jeszcze nie podejmowano.
Tajemnicze pielgrzymowanie Czarnych pod Wentzel skończyło się z ostateczną przemianą Sykenu. Adams nie interesował ich zupełnie, nawet jeśli był już hybrydą dwóch organizmów.
Hjalmir uzupełniał swoje notatki.
– Wygląda, że obaj z Pachomem mieliście rację – powiedział niechętnie.
Adams spojrzał na niego pytająco.
– Znalazłem kilka raportów o Złotych Gaberach. Chociaż same stare. Z czasów, kiedy jeszcze pamiętano rządy Czarnych.
– Ile było tych przypadków?
– Siedem.
Adams pokiwał głową. Nie zamierzał przygważdżać chirurga złośliwościami.
– A przemiany Czarnych? Co o nich zebrano?
– Właściwie dla nas niewiele nowego. – Hjalmir wyciągnął zza pazuchy zrolowany papier. – Latający szczeniak; potem Stwór Ciemności; potem dorosły, rozumny Czarny, który przez jakiś czas może się rozmnażać, póki nie porośnie twarzami paradoksalnymi, pseudoskrzydełkami czy łuskami, skóra mu nie wyłysieje albo nie dostanie przebarwień; wreszcie segmentowany wąż.
– Sykenu próbował więc odbyć normalną przemianę.