– Właśnie. Ponadto niektórzy autorzy raportów uważali, że czerwie powstają z segmentowanych węży.
– Czerwie?
– Tak. Towarzyszące wizytom Pana z Morza. To ciąg dalszy służby dla Pana, jaką jest całe ich życie.
Adamsa zaskoczyła dziwaczność przeobrażeń Czarnego.
– Co cię niepokoi w tych przemianach…? – rzucił Hjalmir, zupełnie jakby wyczytał to w myślach Adamsa. W Górnym Mieście zdarzało się to częściej, tutaj było rzadkością. – Człowiek też ulega przemianom. Zmienia zęby… Na jakiś czas staje się płodny, potem znowu przestaje takim być.
– Zdumiewa skala tych przemian, ich zupełność.
– Już zwierzęta niższe ulegają przemianom daleko poważniejszym: jajko, larwa, poczwarka… Te wszystkie formy są do siebie zupełnie niepodobne.
– Ale to owady.
– Właśnie. Skoro już tak proste stworzenia to potrafią, aż dziwi, dlaczego człowiek nie korzysta z tej możliwości, dlaczego nie wykorzystuje takich przemian dla swojego rozwoju. Fizycznego, umysłowego czy jakiego tam jeszcze… Może to właśnie Czarny pokazuje pełen zakres możliwości?
– Człowiek nie wykorzystuje swoich potencjalnych możliwości?
– A właśnie! Bo to jeszcze nie wszystko… – Hjalmir uśmiechnął się. – Przemiana Czarnego może zajść z pominięciem fazy rozumnej, a nawet fazy Stwora Ciemności. Szczeniak może od razu przeistoczyć się w węża, prawdopodobnie też od razu w czerwia. Taki skrócony czy uproszczony rozwój…
– Z pominięciem niepotrzebnego balastu myśli?
– Właśnie.
– Czy możliwe, że forma rozumna jest wynikiem krzyżowania z ludźmi? – Adams spojrzał podejrzliwie. – A kiedy ludzkiej krwi coraz mniej – uniknął niezrozumiałego dla Hjalmira słowa „geny” – to Czarny wraca do swej podstawowej przemiany?
– Wpadłem na to samo – powiedział Hjalmir. – Przepatrywałem archiwa właśnie pod tym kątem. Skoro istnieją Złote Gabery, skoro młode losze często wyglądają bardzo człekopodobnie, taka myśl była oczywista. Może właśnie dlatego gabery tak lgnęły do Sykenu. Nadzieja na ludzką krew, na rozumne potomstwo.
– To dlaczego mnie ignorują?
– Może straciły nadzieję, że się skusisz na którą…? A może w przemianie już zwyciężyła ludzka część twojego organizmu i one przestały w tobie rozpoznawać bliską sobie istotę…?
– Masz na to zwycięstwo jakieś dowody?
– Żadnych.
Reutel starał się podnieść dyscyplinę oddziałów. Codziennie wysyłał na zwiad dwa korpusy. Jeden penetrował grań, drugi zapuszczał się na płaskowyż. Sotnik nie zabronił gry w astragale, ale zatrudnił bezczynnych żołnierzy do prac inżynieryjnych. Otaczano Wentzel suchą fosą, podwyższano wewnętrzną linię murów o metr. Adams rozrysował plany machikułów, z których można by razić Czarne strugami wrzątku, ale z powodu niedostatku wody nie zyskało to uznania dowódcy. Przy okazji kopania fosy Hjalmir zaprojektował tajne podziemne wyjście z Wentzla, którego spory fragment wykonano. Prace szły powoli, aby ludzi nie przemęczać, ale prowadzono je codziennie. Fort wyludniał się co dnia, a na wieczór zmęczeni legioniści nie byli skorzy do bójek.
Reutel skłonił Huggego do rozpoczęcia budowy drugiego wentzla na Nocnej Grani. Roboty szły tam w ślimaczym tempie, lecz i tak głównie miały chronić przed bezczynnością. Na razie wznoszono tylko jedną linię umocnień. Drugi fort miał charakter umocnionego obozu, nie małej twierdzy, w której można by się trzymać przez długi czas. Oddziały na Mrocznej Grani ubezpieczały Tibium, wliczaną w obręb Dolnego Miasta nadmorską osadę, znacznie mniejszą od Krum.
Stopniowo rosła karność oddziałów. Mijało rozprzężenie z ostatniego okresu dowodzenia Sykenu, kiedy wszyscy zachowywali się dziwacznie: i ludzie, i ich przeciwnicy.
Śmierci Sykenu nie sposób było w nieskończoność ukrywać przed garnizonem Krum. Inną sprawą było, że mieszkańcom Dolnego Miasta dotąd nie ogłoszono śmierci Drubbaala. Decydował o tym kwatermistrz, który uznał, że należy z tym zaczekać, póki nowy dowódca nie schwyci spraw równie mocną ręką, jak poprzedni. Tymczasem nowy dowódca wprowadził dziwne (choć bardzo skuteczne) metody walki i miast odpędzić, raczej przyciągnął Czarne w pobliże Linii, dopuścił do bezprzykładnego spadku dyscypliny wśród Szczurów, a wreszcie zmarł w męczarniach. Postępowanie Izabbaala mogło być częścią jego gry o przejęcie władzy. Musiał też brać pod uwagę możliwość, że Drubbaal wróci z Drogi Trupa wraz z najbliższą wizytą Pana z Morza.
Reutel uznał, że informację o śmierci Sykenu może macajbabom przekazać Hjalmir. Uznanemu chirurgowi nie powinno wiele grozić, nawet ze strony nieżyczliwie nastawionego kwatermistrza.
Wezwany przez adiutanta do pretorium, Hjalmir pomysł Reutela przyjął bez entuzjazmu.
– Właściwie powinienem tam zejść raz jeszcze – niechętnie przyznał. – Obermacajbaba paskudnie zakaził ranę. Płytkie zranienie goleni, ale zabagnione. Kość jest zagrożona, jeśli ropień rozwinie się dalej. Obejrzałem to, spuściłem ropę i przykazałem, co powinni z tym dalej robić, ale dobrze by było zobaczyć samemu…
– Czego sam nie mówiłeś wcześniej?
– Trzy godziny marszu w dół, potem pięć godzin znowu na górę. Za stary jestem, żeby często tak biegać.
– Nie potrzeba forsy?
– Na razie zebrało się jej dość. – Zerknął spode łba na dowódcę.
– Trzy dni starczyły?
– Tak wyszło… – Trudno było coś wyciągnąć z chirurga, jeśli sam nie chciał powiedzieć.
– Będziesz chciał obstawę na dół?
Hjalmir stęknął ciężko; opór nie miał sensu. Reutel zbyt nalegał, choć nie wydał rozkazu wprost.
– Po co mi obstawa? Od razu poczują pismo nosem.
– Wiedzą, że masz tu posłuch. Mogą cię cichcem ukatrupić, żeby pozbawić mnie doradcy.
– Wiedzą, że jestem najlepszy. Że nogi, które Jorge-Grizius obciąłby bez wahania, ja potrafię zachować dla właściciela.
– Na przykład nogę Izabbaala?
– Nogę Izabbaala na ten przykład…
Reutel uśmiechnął się do niego samymi oczyma. A twarz Croyna, który przysłuchiwał się ich rozmowie, rozjechała się w drapieżny wyraz.
Hjalmir rzucił po nich spłoszonym spojrzeniem.
– Nie, tylko nie to… – powiedział szybko. – Ucięta noga Izabbaala to byłby wyrok śmierci na mnie.
Reutel spoważniał.
– Nie daj się zabić, Hjalmirze. Jesteś potrzebny na Linii.
– Tak jest.
Następnie Reutel wezwał Adamsa. Dzierżył w ręku plik papierów. Rzucił Adamsowi surowe spojrzenie i nie bawiąc się we wstępy, od razu przeszedł do rzeczy.
– Przeżyjesz swoją przypadłość, Krawiec. Hjalmir nie ma już wątpliwości.
– Mnie tego nie powiedział.
Reutel uśmiechnął się. Usiadł, rzucił przed siebie zapisane stronice.
– Widać nie miał sił na przydługą dysputę.
Adams zmilczał. Złościło go, że przyczepiono mu opinię kłótnika.
– Wkrótce całkiem wrócisz do zdrowia. Co zamierzasz dalej robić, Krawiec?
– Ja…? A co ja mam do zamierzania? – odpalił Adams. – Ot, służba niewolnika legionowego…
– O tym właśnie chciałem porozmawiać. Adams spojrzał zdziwiony.
Reutel kazał mu spocząć. Sam przechadzał się po sali. Słabo umocowane, ruszające się płyty podłogi odpowiadały głuchym stukiem.
– Dla mnie nie do pomyślenia jest, żebyś nadal był niewolnikiem. – Widząc niepewne spojrzenie Adamsa, dorzucił: – Zbyt wiele dla służby poświęciłeś. Wykonałeś zadanie, zdawałoby się, nie do wykonania. Nie godzi się, byś do kogoś należał. Nawet do tak zacnego chirurga jak Hjalmir.
– Nie mam dość pieniędzy na wykup. Po powrocie nie zarobiłem jeszcze wiele.
– Legion wykupi cię do reszty. Kasa pusta, ale dziewięćdziesiąt syceli jeszcze się znajdzie. To znaczy, zostaniesz spłacony w czterech piątych.
– Co z pozostałą częścią?
Reutel uśmiechnął się pod nosem.
– Resztę, znaczy dwadzieścia syceli, sam spłacisz. Teraz masz zejść z Hjalmirem do Krum. Chirurg przekaże macajbabom wieść o moim mianowaniu na sotnika. Masz być jego obstawą.
– Ja? Obstawą? – Adams prawie parsknął śmiechem. – Toż ja ledwie stoję. Każdy simpel z Linii będzie tu lepszy.
– Już nie jest z tobą tak źle. Zresztą żaden simpel iść z nim nie może, a felczer tak. Moim zdaniem przyniesiesz więcej pożytku swoją obecnością niż szkody. – Sotnik rzucił mu bystre spojrzenie. – Twój miecz dźwigasz na szyi, pod hełmem.
– Jeśli tak… – Blado uśmiechnął się Adams.
– Zrobisz nie tylko to – rzucił Reutel.
Adams aż spojrzał na niego, zdziwiony zmianą tonu.
– Jeśli macajbaby zabiją katrupa, wrócisz i przyniesiesz nam informację. To rozkaz.
– Tak jest.
– Jeszcze jedno. Adams nadstawił uszu.
– Nasza rozmowa nie wyjdzie poza ściany pretorium.
– Tak jest.