Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Dowódca odwrócił się i oddalił w kierunku grzbietu. Szedł lekko pochylony do przodu. Sprawnie przebywał ruchomy piarg. Skakał z jednej wanty na drugą.

„Stale ryzykuje”, pomyślał Adams. „Dwie tonowe wanty niewielkim przesunięciem odetną stopę jak gilotyna. Przecież nie potrafi przewidzieć, w którą stronę się wahną…”

Sykenu, zamiast wybrać mniej widoczną, ale bezpieczną ścieżkę wolał się popisywać.

Adams rozsiadł się wygodnie. Nie wziął kuszy, zresztą nie potrafił z niej celnie strzelać. Zwiadowi mógł być przydatny jedynie jako felczer. Lepiej, żeby nie musiał się przydawać.

„Z większej odległości nie można go odróżnić od Czarnego”. Sotnik zniknął wśród złomów skał.

– Co teraz? – Adams spytał korpuśnego.

– Za jakąś godzinę zrobi się cieplej. – Nehanu obojętnie zerknął na pochmurne niebo.

Adams zdążył żołnierskim zwyczajem się zdrzemnąć. Odkąd stało się nieco cieplej, legioniści przysypiali na przemian.

Wreszcie na grzbiecie pośród nastyrmanych want ujrzeli dwie zbliżające się sylwetki. Jedna, wyższa, szła kaczkowatym krokiem, druga, zwyczajnie, jak człowiek.

Sykenu wiódł za rękę sporą gaberę. Czarna co krok zerkała na niego, jakby lekko opierała się prowadzącemu. Sykenu wsunął jej więc ramię pod pachę, przycisnął barkiem. Czarna mocniej przywarła do niego, przestała się opierać. Wyglądała mało efektownie: jak dwunogie zwierzę. Ani dziwacznych narośli, naśladujących wyglądem i mimiką twarze na brzuchu czy cycach, ani łba szczeniaka wystającego ze sromu. Znane, choć niezwykłe stworzenie o bardzo szerokich biodrach, paradoksalnie zginających się nogach i połyskliwej, krótkiej, czarnej sierści. Gdzie jej tam było do powabnej Złotej Gabery.

Nehanu nakazał absolutną ciszę. Pretorianie mierzyli z kusz w nadchodzącą.

„Miejmy nadzieję, że nie pomylił przebiegu Linii”, pomyślał Adams.

Dwadzieścia metrów od okopu Sykenu zatrzymał prowadzoną. Zresztą sama dalej by nie poszła. Delikatnie przejechał jej dłonią po twarzy. Czarna odwzajemniła ten ruch, jakby podsuwając się pod jego dłoń. Delikatnie sięgnął pod jej brodę i zaczął rozsuwać kudły. Czarna wysunęła podbródek. Łapczywie reagowała na pieszczoty. Stała teraz w niemym oczekiwaniu. Sykenu przejechał dłonią po kudłatym brzuchu, wreszcie wsunął ją pod długaśny włochaty cyc.

– Mhru… Mhru… – gabera zacharczała gardłowo, unosząc wysoko głowę.

Sykenu ważył w dłoni cyc Czarnej, przesuwał dłoń wzdłuż jego długości, lekko uciskając. Wreszcie sięgnął do końca. Ujął palcami brodawkę i zaczął ją delikatnie przekręcać to w jedną, to w drugą stronę. Jednocześnie lekko pchał gabere w stronę Linii.

Teraz stanął za jej plecami i sięgnął po drugiego cyca. Lekko podrzucił oba w dłoniach.

– Trudno unieść – nieoczekiwanie odezwał się głośno.

Gabera mruczała rozanielona i unosząc głowę, starała się przytulić do niego swą twarz. Komicznie przewracała oczami i łypała przekrwionymi białkami.

– Co on? – szept Adamsa był jak tchnienie wiatru.

– Ona teraz już nic nie słyszy – powiedział cicho Nehanu. – Oprócz pieszczot Pachoma nic do niej nie dociera.

– Rzygać się chce – mruknął Caliel.

Sykenu raz zarazem przesuwał dłońmi po cycach gabery, to unosząc je, to leciutko za nie ciągnąc. Z początku wykonywał wszystkie ruchy beznamiętnie, jak myśliwy wabiący zwierzynę. Później jego zachowanie się zmieniło, przestało być tylko taktyką wojownika. Jednakże nadal krok za krokiem popychał ją ku Linii.

– Sam się tym podnieca. Patrzeć, jak którą zwali.

– Trzyma ją w ramionach. Z daleka by odróżnił od baby, z bliska może pomylić – zauważył Nehanu.

– Ją wystarczy złapać za rękę, a już jej się głos zmienia – powiedział głośno Sykenu. – A ty wiele z nich łapałeś za ręce, Engilu. Pamiętasz jeszcze, jak wygodnie było wędrować w ciemności, trzymając w ręce dłoń gabery…?

Adams wzdrygnął się.

Sykenu znowu bawił się końcami cyców Czarnej.

– Ona szybko zapamiętuje się w pieszczotach. Ale im tego brakuje, ale brakuje… – powiedział Sykenu. Uwagi miały być instruktażem dla Adamsa, lecz jego głos nie brzmiał tonem zimnej, bezosobowej relacji. Wypowiedź przerywał dla nabrania oddechu.

Pomruk gabery rzeczywiście przypominał zniekształcone słowa Jeszcze, jeszcze”. Popychana przez Sykenu, przekroczyła Linię.

– Nehanu, przejmuję bezpośrednie dowództwo nad oddziałem – powiedział Sykenu.

– Tak jest – regulaminowo szepnął korpuśny.

Gabera unosiła ramiona do góry, żeby sięgnąć do kryjącego się za nią Sykenu. Chciała jakoś odwzajemnić doznawaną przyjemność. Już byli po Stronie Człowieka.

– Busierec łapie taką za rękę i zaraz bierze się do rzeczy, dlatego one tak silnie reagują na pieszczoty – Sykenu kontynuował dziwny instruktaż. Mówił, przerywając co zdanie. Nie przestawał pieścić cyców gabery i gładzić jej brzucha. Jedynie do sromu nie sięgał.

Odpowiadała mu rytmicznym mruczeniem, w kącikach jej paszczy zbierały się płatki piany.

– Engilu, czujesz jej zapach? Ona zaraz oszaleje w moich rękach! Ależ to są dziwaczne stwory – dodał dla stonowania zachwytu.

Nie przerywając swoich zabiegów, Sykenu jedną ręką delikatnie schwycił ramię gabery i przeciągnął je do tyłu. Ta i tym razem nie zaprotestowała. Trzymała rękę posłusznie za plecami.

To samo zrobił z drugim ramieniem, jednocześnie nie przestając intensywnie pieścić jej cyca.

„On ją skrępował”, zauważył ze zdumieniem Adams. „Ale to tylko cienkie rzemyki do wiązania ludzi…”

Czarna nie protestowała. Bez oporu poddawała się pieszczotom Sykenu, mrucząc i warcząc coraz głośniej. Co jakiś czas pojękiwała pod nosem albo cichutko wyła.

Kiedy sotnik nie miał już wątpliwości, że są po Stronie Człowieka, lekko rozgarnął jej kudły na szyi. Gabera ułatwiła mu to, odchylając głowę w przeciwną stronę. Kiedy wyczuł pod palcami pulsowanie tętna, sięgnął za pas po sztylet i jednym cięciem otworzył tętnicę. Czarna cicho zawyła, ale ciszej, niż można by się spodziewać. Odrzucony nóż stuknął o kamień.

Sykenu przechylił ją nieco do przodu, żeby sikająca krew nie pochlapała futra, i obiema rękami wrócił do pieszczot.

Adams zdumiony obserwował, jak słaniająca się coraz bardziej na nogach bestia nie przestaje sapać z uciechy i wyginać do tyłu, by mocniej przytulić się do Sykenu. Wreszcie jej czarne oblicze zmieniło się na ciemnopopielate, wytrzeszczone z zachwytu oczy uciekły gdzieś do tyłu, a postać bezwładnie zwisła w ramionach Sykenu.

Sotnik lekko opuścił ciało gabery na ziemię, uważając, żeby futro nie zmoczyło się w kałuży krwi.

– Odczucie rozkoszy czy tylko przyjemności jest u niej mocniejsze niż uczucie bólu – wyjaśnił Sykenu już w okopie. – Nawet wykrwawiając się, czuje słabszy ból niż przyjemność, którą sprawiają jej moje dłonie.

– W sumie, lekka śmierć – zauważył Adams.

– Właśnie. Widzisz, one nie zaznają w życiu zbyt wiele frajdy. Nawet jak pokrywa je busierec, to bije po mordzie, czasem przy tym wybije oko. Skoro tak mało mają w życiu przyjemności, to muszą być na te jej resztki szczególnie wrażliwe. Żeby w ogóle chciała zbliżyć się do samca. Dlatego łatwo dają się podejść.

Adams spojrzał na leżące ciało Czarnej. Do tej pory miała w kącikach ust płatki piany, a na pysku stężał wyraz błogości.

– Znieść ją poniżej grani – rzucił Sykenu. – Później losujemy, kto dostanie skórę i czaszkę. To jeszcze nie koniec na dzisiaj. Nie wybrudziła mi futra, więc spróbujemy jeszcze raz. Przykryć tę kałużę płaskówami.

Nehanu skinął głową i wydał rozkazy simplom.

Sykenu zaczekał, aż ciało zostanie usunięte, a kałuża zakryta. Potem wyruszył na drugą stronę Linii.

Legioniści znowu rozdzielili między siebie chwile drzemki. Tym razem czekali długo, aż wreszcie pomiędzy wantami kończącymi płaśń po Stronie Trupa pojawił się sotnik, wiodąc za rękę kolejną gaberę.

Wybrał podobną do poprzedniej: bez szczeniaka, bez ozdób, futro gładkie, aż lśniące. Jedynie aureole sutkowe miała uformowane w kształt małych twarzyczek, które nieustannie stroiły dziwaczne grymasy. Każda z nich jakby trzymała w zaznaczonych zmarszczką ustach cylindryczną brodawkę Czarnej. I ta gabera poddawała się zabiegom Sykenu. Nieustannie międląc jej cyce, wolno, metodycznie popychał ją ku Linii. Uciskane jego dłońmi, obie twarzyczki krzywiły się na przemian to niechętnie, to zaciekawione; czasami traciły formę, nadmiernie rozciągane twardą dłonią.

W pobliżu stanowiska strzeleckiego gabera zaczęła się niepokoić. Nerwowo rozglądała się, otwierała paszczę. Próbowała sięgnąć za siebie łokciami, żeby wydobyć się z uścisku Sykenu.

Przewleczona na Stronę Człowieka, zaczęła rzucać głową na prawo i lewo, zerkając z ogromnym przerażeniem. Wyglądające spod dłoni sotnika twarzyczki na jej cycach powtarzały te grymasy. Wreszcie nagłym ruchem spróbowała wyrwać się z objęć Sykenu. Ten ściągnął jej długie cyce do tyłu i dzierżył ją za nie, jak za rękawy kaftana bezpieczeństwa. Gabera próbowała machnięciami szablastych pazurów sięgnąć przeciwnika. Nie okazywała śladów podniecenia.

Sykenu został trafiony raz i drugi ostrzem pazura.

– Nehanu, wal w nią! Celuj obok mostka! – krzyknął.

Bełt wbił się pomiędzy jej żebra z odgłosem przypominającym uderzenie drewnianego młota. Drugi trafił ją w przedramię, kiedy próbowała się osłonić.

Legioniści natychmiast zakręcili korbami kusz.

Zraniona gabera zaryczała wściekle. Nie bacząc na ból rozciąganego cyca, próbowała się obrócić.

Raz za razem uderzała za siebie ramieniem.

Dwa kolejne bełty głęboko utkwiły w jej klatce piersiowej. Samica oddychała chrapliwie, na jej pysku rosły bąble różowej piany. To ryczała, to charczała, aż w gardle jej bulgotało. Sykenu spróbował zadać parę ciosów nożem, ale ledwie kąsał nim pokrytą sfilcowanym futrem grubą skórę. Był w złym położeniu, bestia lada chwila mogła uwolnić się z jego podstępnego chwytu.

84
{"b":"89139","o":1}