Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Naciągnął na kikut skórę, wpychając jednak pod spód nieco szarpi, ale tak, by wystawały na zewnątrz. Adams podziwiał jego co prawda barbarzyński, ale niewątpliwy kunszt.

– Dreny powyrywasz po siedmiu, ośmiu dniach. Powinny wrosnąć, ale to nie szkodzi. Trzeba je rwać. Gdyby rana się ślimaczyła, zostaw je, póki nie zaschnie.

Nieprzytomny Eluwa nie dawał znaku życia. Hjalmir zaszył teraz skórę. Potem przycisnął do krwawiącego kikuta kłębek szarpi i wszystko owinął ciasnym opatrunkiem.

– Co dwa dni masz zmieniać opatrunek i sprawdzać, czy nie zagniło. Jeśli zagnije, powtórzysz moją robotę dziesięć centymetrów wyżej, niewolniku.

Zauważył, że Eluwa leży bezwładnie. Kazał Symmachsowi usunąć z ust chłopca kij, następnie lunął wodą z miednicy w twarz dziecka. Eluwa zadławił się, ale otworzył oczy i zaczął jęczeć. Równie mocno jak obcięte ramię bolały go krwawiące wargi rozgniecione kijem trzymanym w niedźwiedzim chwycie Symmachsa.

– Z każdą godziną będzie lepiej – powiedział do niego Hjalmir. – Musisz to wytrzymać. Będziesz żył, ale machał tylko jednym skrzydłem.

Wyniesiono go do matki. Adams miał nogi jak z waty. Napięcie, wywołane asystowaniem przy operacji, opadło.

Na szczęście niewielu chorych się zgłosiło, chociaż sława Hjalmira była duża. Uważano go za najlepszego chirurga legionowego. W praktyce zabiegowej żaden lekarz z miasta nie mógł mu dorównać.

Przyszedł niewolnik sąsiada z okazałym karbunkułem na karku. Chory nie mógł prosto trzymać głowy. Skóra na ropniu była sinofioletowa i napięta. Ten zabieg był prosty. Hjalmir nawet nie wymagał, aby chorego przytrzymać – zwyczajnie wbił koniec noża w guza, zręcznie usuwając się przed tryskającą strużką ropy. Przytrzymał nóż w ranie, rozszerzając otwór, aby cała treść ropna wyciekła.

– Wiesz, co to jest…? – Wskazał na spływające z ropą żółte nitkowate twory.

– Nie wiem, nie jestem chirurgiem.

– To też trzeba zlać nalewką? – Wskazał na opróżnioną kawernę.

– Lepiej starannie wypłukać gotowaną wodą. Hjalmir pokiwał głową.

– Myślę, że kiedyś byłeś chirurgiem, niewolniku – powiedział cicho.

Po przemyciu opróżnionej kawerny Hjalmir zawinął ranę pacjenta. Było jeszcze jedno dziecko z krzywo zrośniętym złamaniem ręki.

– Złóż jej rękę – powiedział:

– Nie potrafię, panie. Moja wiedza jest ułamkowa. Nigdy nie praktykowałem.

Hjalmir popatrzył na niego poważnie.

– To też jest możliwe.

Następnie krótkim, wprawnym uderzeniem kantu dłoni przełamał krzywo zrośniętą kość. Nie zważając na dziki wrzask małej pacjentki, naciągnął chudziutkie ramię i prawidłowo ułożył kość. Z pomocą Adamsa starannie przywiązał je do kija.

– Tak ma nosić przez pięć tygodni – przykazał ojcu dziewczynki. – Zły to chirurg, co nie nastawia złamań – skarcił Adamsa. – Należy ćwiczyć na zwierzętach, choćby na bezpańskich psach – dodał z przyganą.

Trzeba było teraz wysprzątać izbę zamienioną w salę operacyjną. Zetrzeć stół, zmyć krew z desek podłogi. Krzątali się przy tym Ingyar i Rokka. Adams znowu awansował. Rokka pochlipywała, aż Symmachs lekko ją szturchnął.

– Niech ona się cieszy, że mały będzie żył. Machając jedną gałęzią, też sobie poradzi – powtórzył cudzą myśl.

Hjalmir odbierał umówioną zapłatę. Rokka odliczyła osiem syceli, ponadto miała wyprać i pocerować ubranie chirurga. Ojciec dziewczynki ze złamaną ręką odstąpił Hjalmirowi na godzinę jedną ze swoich niewolnic. Chirurg najpierw narzekał, że za stara i za chuda, ale w końcu się zgodził. Za przecięcie karbunkułu dostał dzbanek samogonu i pół sycela.

69.

Świeżo wyszorowana izba pachniała mokrym drewnem, w powietrzu jeszcze unosiła się para wodna. Hjalmir wrócił już po odebraniu zapłaty. Niewolnicy stali po kątach, wolni siedzieli na ławach, a przy stole obok Hjalmira zasiadł sam gospodarz. Usługujący Adams zajął miejsce pod ścianą. Inni też wracali do izby; wspomnienie makabrycznych popisów Hjalmira traciło na wyrazistości, a głód dawał o sobie znać. Adala przycupnęła na ławie, opróżniając miskę ze strawy. Obok niej usiadł Symmachs; dalej Illation starał się, aby zupa nie ściekała mu z ust. Niemal wszyscy domownicy zgromadzili się w izbie biesiadnej. Co jakiś czas rzucali na gościa ukradkowe spojrzenia: wyłuskiwali z półmroku świeże plamy krwi na jego tunice; przyglądali się sękatym ramionom, masywnym dłoniom, którymi właśnie wyłamywał kurze udko. Hjalmir milczał, świadom wrażenia, jakie wywiera.

Przyszła Renata. Na Adamsa jej obecność wywierała materialny wręcz wpływ. Zerkał w jej kierunku, jakby na sali oprócz niego istniała tylko ona. Nie przeszkadzało mu, że chowała się gdzieś w cieniu, z dala od okna. Doskonale potrafił wyobrazić sobie jej opuszczone powieki i długie, gęste rzęsy.

Hjalmir wolno obrócił masywną głowę. Był bystrzejszym obserwatorem niż inni.

– Mam jeszcze jedno zadanie do wykonania w tym domu – powiedział głośno. – Zlecił je mój dowódca, sotnik Drubbaal.

Renata zadrżała, Adams też. Symmachs rozdziawił gębę.

– Dobrze, że tu jesteś, Pięknooka.

– Nic mi nie dolega.

– To się jeszcze okaże… Mój dowódca chce, abym zbadał, czy jesteś nadal dziewicą, Pięknooka. Taki mi dał rozkaz.

– Co!? – żachnęła się. – Jak zbadać…?

– Zwyczajnie: dwoma palcami. – Zadudnił rubasznym śmiechem. – Ułóż się na stole i rozluźnij swoje szatki. Adala przyniesie lampę oliwną, żeby było jaśniej.

Adams poczuł, jak krew uderza mu do głowy.

– Skoro pan Drubbaal tak rozkazał… – wmieszał się Hrabban. Nie mógł jej mieć, ale mógł się za to zemścić. – Należysz do niego.

Bokserowaty zasłonił sobą drzwi, żeby Renata nie uciekła. Obejrzenie tak pięknej dziewczyny było nie lada gratką. Illation zebrał się z ławy i zajął miejsce przy oknie.

„Z pewnością nie ma na sobie stroju. Zakłada go w domu dopiero na wieczór…”, pomyślał Adams. W bezsilnej wściekłości rozglądał się za jakimś drągiem. Nie miał szans. Hjalmir był przy pałaszu, a przecież Adams miałby przeciw sobie także innych.

Popchnięta do przodu, Renata znalazła się na środku izby. Jeden jej ruch i obaj synowie Hrabbana rzuciliby się, aby zedrzeć z niej odzienie. Niedostępna, a na dodatek dumna i pewna siebie kobieta była wreszcie w ich zasięgu.

– Dobrze – powiedziała Renata. Spojrzeli na nią jakby zdziwieni.

– Ale dwie rzeczy: bez mężczyzn, świadkami będą tylko Raachill, Adala i Rokka; i druga rzecz: okaż simbolon na dowód, że to rozkaz Drubbaala, któremu muszę się podporządkować.

– Jaki simbolon…?

– Sotnik Drubbaal podzielił dla mnie simbolon. Tylko posiadacz drugiej połowy może przynieść mi jego rozkaz. – Nerwowym ruchem wyszarpnęła zza pazuchy kawałek ceramiki. – Innych poleceń, nawet mojego pana, mogę nie wykonywać, a jeśli mnie zmusisz, to on się za to zemści na tobie…! – Jej dłoń dzierżąca połowę simbolonu drżała nerwowo.

Hjalmir milczał.

– No, pokaż drugą połowę, i wtedy niech oni wyjdą albo zapomnę o tym, co powiedziałeś!

– Pokaż tę tabliczkę. Tu, do światła.

– Jest na niej imię Drubbaala. – Adala nachyliła się z lampką. – To jest simbolon Drubbaala.

Hjalmir nic nie powiedział, umiał przecież czytać.

– Jednak sotnik powiedział wyraźnie. Nalegał, żebym cię zbadał. Widać zapomniał o tabliczce…

– Gdyby rozkazał, miałbyś simbolon ze sobą. To nie jest rozkaz, a jeśli zrobisz to przemocą, chirurgu, to ja nigdy nie zapomnę tego upokorzenia. Wszystko zrobię, żebyś trafił do linii, do pierwszej linii, i zginął.

– Możesz tego nie mówić. Stale jestem na Linii. Nie podniosę ręki przeciw żonie mojego dowódcy. Sam utnę taką rękę. – Ostatnie stwierdzenie zabrzmiało bardzo wiarygodnie. Adams odetchnął głęboko. Wiedział, że gdyby Renata sama się nie obroniła, on nie zdołałby jej pomóc.

Cisza przedłużała się. Zapanowała nieprzyjemna, ciężka atmosfera. Nikt nie chciał wywołać gniewu Hjalmira, wielkiego chirurga i żołnierza, właśnie upokorzonego przez nie lubianą nietykalską.

– Nalej nam! – powiedział Hrabban, przerywając wreszcie milczenie.

Adams skwapliwie wypełnił oba cynowe pucharki.

– Chciałem jeszcze z tobą porozmawiać – Hjalmir zwrócił się do gospodarza – na osobności.

Wszyscy chętnie opuścili izbę. Jedynie Adams pozostał w gotowości z dzbanem wina. Próbował złowić spojrzenie wychodzącej Renaty, ale ona uparcie gapiła się w ziemię.

– Dolej gospodarzowi i też wyjdź. – Chirurg wzmocnił rozkaz stanowczym gestem dłoni. – Zaczekasz w sieni.

Rozmowa w cztery oczy przeciągała się. Zza kotary dolatywały tylko pojedyncze słowa. Liczby i kwoty. Inni domownicy gdzieś się pochowali, może w oczekiwaniu burzy.

Adala nadeszła cicho jak kot i lekko dotknęła jego ramienia.

– Wiesz, o czym mówią? – szepnęła. Adams przecząco pokręcił głową.

– A ja wiem.

– Nie daj się prosić. Powiedz.

– Dla mnie to nic dobrego. – Podsunęła kubek. – Więcej roboty w gospodarstwie. Hjalmir kupuje niewolnika.

Adams spojrzał na nią pytająco.

– Tak, tak, ciebie. – Sączyła wino, zerkając na niego.

– Jak to?!

– Zwyczajnie. Zgodzili się na sześćdziesiąt syceli. Myślę, że jesteś więcej wart. Ale ojciec nie chce mu odmówić.

Adams zadrżał. Wypiła wino do dna.

– Dolej mi jeszcze.

Hrabban nie pozwalał pić domownikom. Zobowiązał Adamsa do pilnowania dzbana. Nie widziana przez innych, Adala korzystała więc z okazji. Adams popatrzył znacząco na dzbanek.

– Przecież to z powodu twego odejścia.

– Odejścia?

– Jeszcze nie rozumiesz? Pójdziesz z Hjalmirem.

– Gdzie Renata? Muszę z nią porozmawiać.

– Renata i Renata. – Oczy Adali nabrały soczystej niebieskozielonej barwy. – To ja będę miała kłopot, a nie ona.

Adams napełnił jej kubek.

– Pamiętaj, że chirurg nie powinien zażądać więcej niż dziewięćdziesiąt syceli wykupnego – powiedziała. – Zbierz te pieniądze jak najprędzej – rzuciła. Opróżniła kubek i szybko odeszła.

47
{"b":"89139","o":1}