Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Spojrzał za nią i też wypił parę łyków. Okazja była ważna. Wino pite wprost z dzbana śmierdziało drożdżami mocniej niż z kubka.

– Wodogłów! – dobiegł krzyk Hrabbana. Adams posłusznie wrócił do izby.

– Dolej.

Wina jeszcze starczyło.

– To jest twój nowy pan. – Hrabban wskazał ręką chirurga. – Pójdziesz za nim i będziesz słuchał wszystkich jego poleceń. Jesteś wart sześćdziesiąt syceli.

– Myślę, że nie przepłaciłem – powiedział Hjalmir.

– A kto będzie pielęgnował Eluwę? – Adams zasiał przygotowaną wątpliwość. – Przecież to mnie pouczyłeś, panie, jak to robić.

– Nie bądź krnąbrny, niewolniku. Eluwa i tak umrze. Sam widziałeś szarą tkankę w kikucie. Zresztą Pięknooka potrafi zmieniać szarpie. Już to nieraz robiła.

– Symmachs! – wezwał syna. – Przypilnuj, żeby Wodogłów spakował swoje rzeczy. I żeby nie spakował czego innego.

Symmachs nie okazał zdziwienia. Wieść o sprzedaniu Adamsa zdążyła się rozejść.

– Kiedy wyrusza?

– Zaraz.

– Zbieraj się. – Symmachs popchnął Adamsa kułakiem. – No, już.

Rzeczy Adamsa zebrało się na tłumok. Ot, wypłowiałe łachy, chociaż starannie pocerowane. Celowała w tej robocie Adala. Gotówki Adams nie uskładał żadnej, bo i jak?

Symmachs znów chciał go szturchnąć, ale Adams nie pozostał mu dłużny: mocne pchnięcie i Bokserowaty runął jak długi.

– Będziesz tarmosił legionowego niewolnika?! – Adams zacisnął pięści. Znał swoje prawa, a poza wszystkim miał ochotę przyłożyć Symmachsowi. Mimo że tamten silniejszy, Adams był wyższy, miał dłuższe ramiona, a od dawna nie był w tak dobrej formie fizycznej.

Symmachs jednak zawiódł. Zbyt często go bito, aby zachował sztywny kark. Podniósł się z podłogi i tylko łypnął krzywo.

– Tyle twojego – rzucił, pogardliwie wykrzywiając usta. – Już żadna panna nie będzie cerować twoich łachów. Na Linii kobiet nie ma, chyba że Czarne… No, już. Zbieraj swoje łachy, śmieciu!

– Też trafisz na Linię.

– Ale wcześniej Czarne ciebie zeżrą i wysrają.

Nie można było awanturować się bez końca. Hjalmir chciał wyruszyć, a przecież nie wolno było rozzłościć właściciela. Adams pobiegł po schodach.

– Jasne. Biegiem na talerz do Czarnego! – krzyknął za nim Bokserowaty.

– Dużo rzeczy jak na wiejskiego niewolnika – ocenił Hjalmir. – Jak to weźmiesz?

– Tak. – Adams zawiązał worek sznurem, którego końce przywiązał do rogów wora, tworząc prymitywny plecak.

– To legionowy sposób. Skąd go znasz?

– Nie służyłem w legionach, panie. Zawsze tak nosiłem bagaże – skłamał Adams. Nie pamiętał nawet, skąd znał ten sposób robienia prowizorycznego plecaka. Może gdzieś o tym czytał.

Hjalmir skrzywił się na słowo „legiony”, jednak dalej nie dociekał. Dołożył Adamsowi swój bagaż, a sobie zatrzymał bukłak i torbę z jedzeniem. Adams starał się ułożyć bagaż w zgrabny pakunek, którego ostre krawędzie nie dotykają pleców. Weszła Adala.

– Ojciec chciałby pana widzieć – powiedziała. Hjalmir bez pośpiechu zebrał się od stołu.

– Jemu też coś dolega? – Wykrzywił gębę w uśmiechu. Przerażona Adala nie odpowiedziała uśmiechem, więc tylko prychnął coś niemiłego pod nosem. Poszedł łyknąć strzemiennego z gospodarzem.

Korzystając z okazji, przybiegła Renata. Adams złapał ją w ramiona.

– Nie. – Wymknęła mu się. – Ktoś może zobaczyć. Sięgnęła za pazuchę.

– Masz skorupę. - Podała mu mocno wykrojone slipy ze zmyślnie uformowanym obłym pojemnikiem z przodu.

Postukał w niego palcem: blacha obszyta płótnem.

– Wszędzie jest wszyty łańcuch, jak zaciśniesz w pasie, nie da się zedrzeć – powiedziała. – Noś na przepaskę i nie zdejmuj nigdy…

– Za co ją kupiłaś?

– Miałam zaoszczędzone. Adala pożyczyła mi resztę.

– A simbolon? Ja chcę mieć twój simbolon.

Spojrzała na niego spłoszona. Przysiągłby, że w jej oczach zakręciły się łzy.

– Kiedy miałam go zrobić? Czasu zabrakło, a przecież nawet nie byłam pewna, czy chciałbyś…

– Tak, tak i tak.

Popatrzyła na niego przeciągle. Znowu go urzekła.

– Masz przecież mój simbolon. Trwalszy niż gliniany, bo nie można go zgubić. – Patrzyła mu w oczy. – Tylko ty nie zapomnij mnie, ja zaczekam.

– Wrócę.

Rzuciła mu szybkie spojrzenie i pociągnęła ku sobie. Jeden, dwa pocałunki, i zaraz musiała uciec, bo ktoś nadchodził. Jeszcze miał w oczach jej spojrzenie.

– Idziemy – zabrzmiało jak komenda wojskowa. Powlókł się za Hjalmirem.

48
{"b":"89139","o":1}