Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Mimo zapału chirurga okazało się, że zbierane wyniki nie są jednoznaczne. Może i czas płynął szybciej na płaskowyżu, ale różnica nie wydawała się duża. Pomiary wykonane podczas zwiadu dalekiego mogłyby to wyjaśnić z większą dozą wiarygodności. Póki co, nikt nie planował takiego zwiadu.

Hjalmir zajął się również sprawianiem pochwyconych Czarnych. Był bardzo dobrym katrupem, ponadto za każdą robotę dostawał od właściciela skóry trzy sycele, Adams zaś musiałby to robić za darmo. Jak na złość dawały się schwytać urodziwe, młode losze, o niepokojąco ludzkim wyglądzie. Również i w środku były zbudowane podobnie do człowieka. Adams jednak nie mógł wprowadzić zakazu polowania na Czarne, chociaż niektórzy legioniści przebąkiwali, że bardziej nadają się one na żony niż na skóry. Złota unikała rozmowy o tym procederze; zapytana wyjaśniła niechętnie, że żadna z trzech złapanych nie jest Złotą Gaberą, a obcowanie z nimi to śmierć dla człowieka. Tę uwagę rzuciła pod adresem Bertucciego, który stał się zapamiętałym łowcą gaber, choć nie o zabijaniu schwytanych okazów myślał.

Ciemnowłosy, smagłolicy Bertucci pilnował kociołka z preparującą się od wczoraj głową, trzeciej już upolowanej przez niego gabery. Zaintrygowany Adams podszedł do gorliwego żołnierza, który dzisiaj po służbie zajął się nie tylko tym, czym zwykle. Oto Bertucci przyniósł sobie stolik z kantyny, rozłożył arkusz papieru rysunkowego i próbował ołówkiem oddać niezwykły kształt wydłużonej czaszki starej gabery. Rysował oszczędnie: w kącie kartki, by starczyła na więcej szkiców.

– Czysta już ta czaszka? – zagadnął Adams. – Zrobicie sobie z niej hełm?

– Hełm będzie z tamtej pierwszej, futro też jest na miarę, dowódco. Tę sprzedałem chirurgowi Hjalmirowi, bo taka dziwna. Crawhez weźmie jej skórę za wyprawienie poprzedniej.

– Sprawcie sobie koniecznie misiurę i kolcze nogawice, zanim zaczniecie zakładać futro Czarnej na zwiady, simpel.

– Tak jest.

– A co tu rysujecie?

– Chciałbym nauczyć się rysować, dowódco. Kupiłem pięć kartonów po ćwierć sycela.

– Dlaczego akurat zaciekawiło was rysowanie?

– Dobry katrup musi umieć sporządzać notatki. – Żołnierz błysnął spojrzeniem. – Do tego rysowanie jest niezbędne.

– Chcecie zostać katrupem, simpel?

– Tak jest. Starannie przyglądam się sekcjom wszystkich upolowanych Czarnych.

Adams pokiwał głową.

– Pokażcie te wasze szkice.

Rysunek miał wszystkie wady amatorszczyzny: ujęcie dokładnie z boku, przerysowane detale, nietrafione proporcje trzewio i mózgoczaszki. Pokazywał lewy profil, ale niezdarnie wydobywał się też prawy oczodół. Ale coś w tym rysunku było. Chłopak niewątpliwie miał talent: sugestywnie zaznaczył szwy kostne, dobrze odrobił staw żuchwy, spróbował nawet cieniowania, mimo że miał do dyspozycji tylko twardy ołówek. Adams westchnął i usiadł obok.

– Przed rysowaniem macie temat pomierzyć. Kciukiem albo ołówkiem. O, tak. – Adams wyprostował ramię, przymknął oko i kciukiem jako jednostką wyznaczył proporcję długości do szerokości. Przeniósł to na papier obok rysunku żołnierza. Szybko zaznaczył zasadnicze figury określające kształt bryły – w tym przypadku koło i trójkąt.

– Tak macie postępować zawsze: od ogólnej formy do szczegółu. I jeszcze jedno: rysujcie nie to, co czaszka ma, lecz tylko to, co widać. A tego oczodołu nie widać. – Wskazał palcem. – Jak macie wątpliwości, simpel, to przymknijcie jedno oko i tak obserwujcie.

– Tak jest. – Sapiąc z wysiłku, Bertucci zaczął mierzyć proporcje do nowego rysunku. Pomagał sobie językiem.

– Macie zapał do tej pracy.

– Chciałbym do czegoś w życiu dojść. – Żołnierz zaczerwienił się, gdyż podeszła do nich Złota Pięknooka i przez ramię przyglądała się ich pracy.

Adams uśmiechnął się przyjaźnie i zebrał się z miejsca.

– Nieudane szkice możecie ścierać chlebem, kartonów starczy na dłużej. Potem ten chleb możecie zjeść, nie zmarnuje się.

– Tak jest.

Adams położył dłoń na ramieniu Złotej.

– Chodź, spiszemy akt twojego uwolnienia – powiedział.

W archiwum Wentzla było nieco wzorów, chociaż żaden dla gabery. Urbanyj już wypalił stosowny simbolon Adamsa i przełamał go na połowy. Kiedy Złota dowiedziała się o planie swojego uwolnienia, zasugerowała coś przeciwnego: Niech Adams pozostanie jej właścicielem, dając tym samym rękojmię jej bezpieczeństwa. Przecież w takim przypadku nikt inny nie uczyni jej swoją niewolnicą.

– Dobrze – powiedział Adams. – Zostaniesz więc na służbie legionu. Nie chcesz siedzieć z nami, to wyślę cię na zwiad. Będziesz naszym zwiadowcą po Stronie Trupa. Będziesz wykonywać pomiary czasu i zdawać relacje z tego, co się tam dzieje. Hjalmirowi zaświeciły się oczy.

– A jeśli ci się kiedyś odwidzi, możesz wrócić do Wentzla i dalej zarabiać kładzeniem rąk. To rzeczywiście jakoś zabezpiecza naszych przed atakiem busierca. Zbyt długo nikt nie odniósł żadnych obrażeń, by mogło być inaczej. Gdy mnie tu już nie będzie, będziesz bezpośrednio podlegać Hjalmirowi.

W spojrzeniu Złotej Gabery zakręciła się łza.

– Będzie twoim zwierzchnikiem wojskowym, ja jestem twoim właścicielem, ale ty pozostaniesz panią swojego łona. Sama też zadecydujesz, czy urodzisz na płaskowyżu, czy u nas, czy w Krum. Potem możesz zamieszkać, gdzie wybierzesz, chociaż ja nie mogę zapewnić ci domu.

Dał jej swój simbolon. Umieściła go w maleńkim skórzanym mieszku na pasie.

– Ciężko będzie wcisnąć do tego mieszka cały pergamin – zauważył, wręczając jej kopię aktu uwolnienia łona, swoje postanowienia odnośnie jej przyszłości oraz nominację na zwiadowcę legionowego. Adams wymyślił tę rangę wojskową.

– Lepiej było zaczekać z tym na potwierdzenie sotnika - zauważył chirurg.

– To mogłem zrobić… – Adams wzruszył ramionami. – Ja jestem jej panem. Moje decyzje dotyczące legionu mogą zawsze zostać zmienione przez dowódcę.

– Ty chcesz już odejść? – Hjalmir zwrócił się do Złotej.

– Tak będzie chyba najlepiej. Może wrócę z dzieckiem, bo na płaskowyżu będzie mu jeszcze gorzej niż tutaj.

145.

Właściwie nie musiał wstawać na odprawy codziennych zwiadów. Sotnik zwykle tego nie robił. Żołnierze bardziej oczekiwali kładzenia rąk przez Złotą niż jego obecności. Jednak poczucie obowiązku codziennie wyganiało go z posłania. Zawsze też wracało natrętne pytanie: Kiedy usłyszy w wieczornym raporcie o śmierci pierwszego żołnierza? Jednakże zwiadowcy zaopatrzeni dotknięciem Złotej Gabery nie odnosili obrażeń. W końcu, jak można wytłumaczyć całkowity brak strat? Adams był już zmęczony dowodzeniem fortem. Kiedyż sotnik ukróci wreszcie niesubordynację macajbabów i przejmie dowodzenie Wentzlem?

Miało się pod wieczór. Zwiadowcy wrócili z płaskowyżu; Hjalmir zaczynał sprawianie złapanych Czarnych. Dziś Stronę Trupa penetrowały dwa korpusy. Życie Wentzla toczyło się zwykłym rytmem.

Adams przyglądał się tym scenom z blanków. Nim się ściemni, trzeba jeszcze wydać rozkazy na jutro…

Po schodach wspięła się do niego Złota, opatulona szczelnie w szkarłatny płaszcz.

– Idę – powiedziała. Zabrzmiało to ni jak stwierdzenie, ni jak pytanie.

Spojrzał na nią nieobecnym wzrokiem.

– Chcę już odejść na płaskowyż. Odprowadzisz mnie? – W jej głosie jakby dźwięczała nadzieja, że Adams jej tego zabroni.

– Tak.

Odwróciła się i ruszyła w dół.

– Wzięłaś z sobą wszystko?

Skinęła głową.

On też właściwie był gotowy, wpadł tylko do siebie po petrynał. Zajrzał jeszcze do głównej izby. Decymus siedział tam z kubkiem wina.

– Wychodzę na krótki patrol – powiedział Adams. – Przejmijcie na ten czas dowodzenie, Hugge.

Za bramą Wentzla na kamieniu do sekcji legioniści już rozkrzyżowali pierwszą z Czarnych, starą samicę o brązowym futrze i jasnej skórze. Jej cyce wyglądały jak lwie głowy, trzymające w ustach brodawki. Na plecach pyszniła się peleryna przypominająca płową lwią grzywę. Na podbrzuszu miała trzecią twarz paradoksalną, też w kształcie lwiego łba. Spomiędzy zębów wystawało ciało zdeformowanego i martwego szczeniaka; jakby kły paradoksalne ciągłym naciskiem stopniowo zniekształciły jego rozwój, a wreszcie odebrały mu resztę życia. Złota odwróciła wzrok.

– To znowu Bertucci? – spytała Hjalmira.

– Tym razem Scholz i Sinyj.

Chirurg ostrzył nóż sekcyjny o cholewkę buta. Druga Czarna leżała opodal, zawinięta siecią w ciasny tłumok, czekając na swoją kolej. W tej pozycji wyglądała jak zwykła dziewczyna o kędzierzawych, kasztanowatych włosach i czekoladowej skórze.

Wąską ścieżką wspinali się pod górę. Złota szła pierwsza, Adams jej śladem. Wkrótce osiągnęli grań, tym razem jednak nie poszli – jak zwykle – w stronę masztu ze znakiem legionowym, lecz w górę, ostrzem grani, ku Mrocznej Przełęczy. Ostatni odcinek drogi wiódł przepaścistą ścieżką, obchodzącą uskoki grani. Było jeszcze dość jasno, droga nieźle widoczna, chociaż pokryte szutrem, nachylone do przepaści półki jak zwykle nieprzyjemne. Ścieżka wyprowadziła do żlebu poniżej przełęczy. Trzeba było podejść na siodło. Wreszcie przed nimi otwarł się płaskowyż. Wiał chłodny, niezbyt mocny wiatr. Na środku Mrocznej Przełęczy obok kilku kopczyków tkwiła tyczka ze złocistą szarfą. Adams polecił również tutaj umieścić swój znak.

Przysiedli na pozostawionej tam kiedyś belce. Chwilę wpatrywał się w mroczny przestwór po Stronie Trupa. Nie wiedział, co jej powiedzieć na pożegnanie. O pierwszym spotkaniu? O ucieczce z Krum? O rysunkach, które tak lubiła?

– Mógłbyś nadać imię mojemu dziecku? – przerwała jego rozmyślania.

Wzdrygnął się.

– Sama nie potrafisz nazywać?

– Ech, ty znowu… – Machnęła ręką. – Oczywiście, że potrafię, ale ucieszyłoby mnie, gdybyś mi doradził. Tyle dla mnie zrobiłeś.

Adams zaczął się zastanawiać nad dobrze dźwięczącymi imionami.

– Dla syna wybrałam Hemfriu, jak ty – zaproponowała sama. – Ale jeśli będzie miał jeden róg na środku czoła nazwę go Tubal-Hemfriu, dobrze…?

102
{"b":"89139","o":1}