Złota stała opodal, w swojej białej tunice i zawinięta w szkarłatny płaszcz. Poważnym spojrzeniem ogarniała scenę.
Czarna jakby domyśliła się jej obecności. Ciężko uniosła powieki i spojrzała Pięknookiej prosto w oczy.
– Ty, zdrajczyni – powiedziała i opuściła wzrok. Złota zadrżała.
Niedługo przestała ściekać krew z żyły Czarnej, jej oczy uciekły, pulsu na szyi nie dało się wyczuć. Adams kazał ją odwiązać i odwrócić na plecy. Wcześniej Bertucci musiał wyłupać z jej sromu embriona i odciąć mu głowę. Adams nie zamierzał robić sekcji, chciał oszczędzić Złotej chociaż tego widoku. Przeciął skórę na plecach Czarnej od ogona aż do potylicy. Drewnianą łopatką oddzielał ją od tkanki. Kiedy skóra zsunęła się z całej szyi, Bertucci musiał odpiłować głowę. Miał potem wypreparować z tego czaszkę. Ściągając skórę z twarzy gabery, Adams uważał, aby Złota nie widziała przerażających grymasów. Ściąganą skórę trzeba było rozciąć na tyle, żeby dała się przeciągnąć ponad rogami gabery. Po oskórowaniu głowy poszło już łatwiej. Cyce dały się tak czysto wynicować, że Bertucci będzie musiał czyścić je z ciała tylko w pobliżu brodawek, dłoni i twarzy paradoksalnych. Ogon odciął u nasady. Właściciel sam to oczyści.
– Gotowe – Adams odetchnął z ulgą, gdy po raz pierwszy w życiu samodzielnie sprawił Czarną. – Teraz odnieść ciało daleko pod grań, bo zaraz będzie cuchnęło. Jeśli ściągniecie nam tu w nocy atak busierców, legion wstrzyma wam żołd. Kupcie dość wody i wygotujcie czaszkę do białego. To będzie ładny okaz. Zrobicie sobie z tego hełm, simpel.
– Tak jest.
– Muszę się po tym umyć – powiedział do Złotej.
Skinęła głową, jednak wzroku na niego nie podniosła. Ostrożny Bertucci wyniósł ciało Czarnej prawie na Mroczną Przełęcz.
Popołudniem dotarł do obozu transport wody pitnej i chrustu. Hugge wycenił kilkudniową porcję na jeden i ćwierć sycela. Adams odliczył ćwierćsycelówki z kasy legionu.
Korpus Oalbertusa wrócił znacznie później, już pod wieczór. Szkice Scholza nie wyglądały wiele lepiej od wczorajszych Urbanyja. Zastanawiały te same błędy w notatkach obu obserwatorów. Rzeźba terenu tam się zmienia czy co…? W porównaniu do pomiaru w Wentzlu, wskazania klepsydr pokazały różnicę kilkunastu minut dla korpusu wracającego z płaskowyżu. Niczego podobnego nie zmierzyli penetrujący ścieżkę ku Nocnej Grani. Adams uznał jednak, że niewielka rozbieżność wskazań mogła wyniknąć z niedbalstwa albo choćby zaaferowania Urbanyja walką z gaberą. Rachubiec zarzekał się, że za każdym razem przestawiał klepsydrę bez straty czasu, jednak nie dało się tego sprawdzić. By to wyjaśnić, pomiary trzeba było kontynuować.
Złota unikała go przez cały wieczór. Nie podtrzymywała rozmowy, chociaż obowiązki ordynansa wykonywała rzetelnie. Na noc pościeliła sobie na korytarzu, dalej od drzwi jego kwatery niż zwykle.
Do późna niósł się po forcie zapach gotowanego mięsa. Bertucci preparował swój nowy hełm.
Otworzył oczy i napotkał spojrzenie Złotej. Siedziała przy wejściu, patrząc na niego natarczywie. Miała zaczerwienione oczy. Płakała czy co…?
– Masz jeszcze pół godziny do odprawy zwiadów – powiedziała.
Przymknął więc oczy jeszcze na chwilę. Zbudziło go łagodne szarpanie Złotej.
– Oni już się gromadzą na dziedzińcu – powiedziała. Pozbierał się z jej pomocą. Przy odprawie korpusów wręczył wyskalowane klepsydry. Wszystko ginęło we mgle gęstej jak mleko. Zupełnie jakby w ogóle nie zamierzała opaść. Żołnierze wyruszyli niemal po omacku. Zaraz zniknęli z oczu dowódcy, śledzącego ich z blanku. Wilgotny ziąb przenikał kości. Adams szczelnie zawinął się w płaszcz. Wartownik Bertucci rozniecił ogień pod kociołkiem – dalej preparował czaszkę Czarnej. Korpuśny Oalbertus poszedł się zdrzemnąć. Posterunek nad Mehz Khinnom wystawią po świcie.
Złota wróciła na kwaterę, nie towarzysząc dowódcy, który nadal usiłował przeniknąć wzrokiem szary opar. Wartownik miarowo przemierzał blanki; lustrował tylko najbliższe otoczenie fortu. Mgła sprawiła, że zapach gotowanego mięsa nie rozpraszał się, a ciężko wisiał w powietrzu.
W taką pogodę Czarne mogły bez trudu przechodzić przez grań. Nikt by tego nie zauważył. Ileż można tkwić w wilgotnym ziąbie, wpatrując się w szarą ścianę? Zebrał się śladem Złotej.
Zastał ją w pretorium. Siedziała zawinięta w swój płaszcz, jakby zmarznięta. Spojrzała na niego poważnie.
– Muszę ci coś wyznać – zaczęła. Adams usiadł naprzeciwko, patrząc na nią. Kiedyś powiedziałam ci, że wszystko zrobię, żeby moje dziecko było człowiekiem, nie czarną bestią. Że znajdę człowieka, któremu urodzę to dziecko. Próbował wymyślić właściwą odpowiedź na spodziewane wy znanie. Opowiadać jej o swoim związku z Renatą…? Przecież wszystko to już wiedziała, zaglądając czasami w ludzkie dusze. – Jednego nie dodałam. Ja już tego człowieka znalazłam. Nie potrzebuję nikogo więcej szukać. Dlatego poprosiłam cię o ten pas. Nie chcę z wami dłużej tu siedzieć. To ponad moje siły. Powiedz, ile pieniędzy muszę zebrać, żeby się wykupić z twojej niewoli. Nie tego Adams się spodziewał. Niby Złota rozwiązała problem, z którym on sam się zmagał, jednak teraz czuł się nieswojo. Oczekiwał innego wyzwania, któremu we własnym mniemaniu winien stawić czoło. Nawet żałował, że ona to powiedziała. Czy była to tylko duma i próżność? Czy w ogóle mógł przypuszczać, że będzie mógł zachować je obie…? To przecież nie była ludzka istota. No, przynajmniej nie całkowicie ludzka istota.
– Czy dlatego wtedy powiedziałaś, że nie wolno ci zatrzymywać serca? – Adams nie to teraz najbardziej chciałby powiedzieć.
– Tak, ale obecnie nic nie grozi mi ze strony busierców. One rozpoznają zasiane samice. Pas jest dla ochrony przed innymi ludźmi.
– Ja nie kupiłem cię, żeby mieć powolną sobie niewolnicę, ale dlatego, żeby ci uratować życie.
– Uratować życie Czarnej…?! Nieludzkiej bestii, którą kroi się żywcem, żeby zobaczyć, dlaczego taka cudaczna?! – wybuchnęła.
– Tak. Wykupiłem cię, aby uratować twoje życie.
– Ponieważ budzę twoje pożądanie?
– Czasem też. Trudno ukrywać przed tobą cokolwiek… Ale i nie tylko dlatego. Przecież przed Płomienistymi Wrotami to ty nie wydałaś mnie Czarnym.
– Też coś. – Wydęła wargi.
– Chociaż chciałaś mnie zaciągnąć w płomienie.
– Tak, to był mój błąd. Zaraz potem z przerażeniem zobaczyłam, jak płomienie kąsają duszę Sykenu. Wcześniej nie wiedziałam, co wam od nich grozi. Twoje rany wygoją się, przemiana nie zajdzie. Zresztą wtedy sama zaszłam w nie za głęboko, aż mnie samą prawie pokąsały, ale to było z przekory…
– Po tym, co mi wyznałaś, jeszcze bardziej cieszę się, że cię wykupiłem.
– Nie przeszkadza ci to zabijać mnie podobnych?
– Muszę przestrzegać nakazów. Nie zapominaj, że jest wojna. Musimy zabijać Czarne, aby nie przechodziły na Stronę Ludzi. W przeciwnym razie one uprowadzą wszystkich mieszkańców Krum za Płomieniste Wrota.
To, że rozmowa przerodziła się w sprzeczkę, było łatwiejsze dla obojga. Mogły przecież w czasie tej rozmowy paść zupełnie inne słowa.
– Kiedy urodzisz swoje dziecko?
Zadrżała.
– Po takim czasie jak każda kobieta. Ono nie będzie stopniowo wyrastać ze mnie.
– To fajnie. Sprawi mi to przyjemność. Nieoczekiwanie w jej oczach błysnęły łzy.
– Boję się o nie.
– Może więc lepiej będzie, jak tu pozostaniesz. Pokręciła głową w milczeniu.
– Chciałabym mieszkać, gdzie mi nie wolno, w Krum, bo to oaza spokoju. Tutaj nie mogę patrzeć, jak mordujecie jeńców. Jak ty to robisz.
– Dawniej Złotym wolno było mieszkać jako gospodyniom w Krum, może rozkaz Izabbaala zostanie uchylony i znów będzie wolno.
– Jakoś nie mam ochoty na gospodarza z Krum.
– A ten człowiek, ojciec twojego dziecka…?
– To niemożliwe. Skończona sprawa.
Zawinęła się szczelniej w szkarłatny płaszcz. Ostatnio nosiła pas ze sztyletem na tunice. Podkreślało to jeszcze bardziej jej zgrabną, szczupłą sylwetkę.
Szczęśliwie dzisiaj żaden ze zwiadów nie zdobył jeńców. Adams nie musiał sprawiać czarnej bestii.
Przed południem do obozu dotarł Hjalmir. Wyglądał dobrze, nie znać było po nim trudów uwięzienia. Zdał rutynowy raport, uznając zwierzchnictwo Adamsa. Z pomocą Hejlabbaala w Krum władzę przejęły Szczury. Konający Izabbaal jest obecnie w areszcie domowym. Jedynie przejęcie Tibium przez Reutela wymagało potyczki, w której jednak nikt nie zginął. Hjalmira trzymano pod strażą w areszcie domowym, a na oględziny kwatermistrza był doprowadzany przez etatowy korpus. Raczej bagatelizował niebezpieczeństwo, chociaż potwierdził, że Izabbaal wydał na niego wyrok w razie własnej śmierci. Wyglądało na to, że Złota nieco przesadziła, choć jej alarm spowodował zdecydowaną reakcję sotnika i ostatecznie umocnienie jego władzy w Dolnym Mieście.
Adams siedział naprzeciw chirurga, kiedy ten relacjonował ostatnie wydarzenia w Krum. Złota, jako ordynans dowódcy, dbała o puchary rozmówców. Jej piękna sylwetka przyciągała wzrok obu mężczyzn.
– Obecnie jakby słabiej wierzę w to, że Złote Gabery nie istnieją. – Hjalmir zarobił jej zbójecki uśmiech.
– Starannie ją opisałem i wyrysowałem.
– Nie wątpię, nie wątpię… Sam bym tak zrobił.
Adams podsunął mu kartki ze szkicami i gęsto zapisane strony notatek.
Hjalmir uniósł brwi z podziwem. Dokładnie przyjrzał się szkicom, spojrzał na Złotą, porównując z rysunkiem, pokiwał głową i pogrążył się w lekturze. Czytał i milczał, jakby zapomniał, że nie skończył relacji z Krum. Wreszcie odłożył ostatnią kartkę.
– Spalony, mnie nie udało się zebrać tylu wniosków przez rok. Te klepsydry… – Pokiwał głową. – Nie marnujesz czasu. Teraz rozumiem, dlaczego zrobili cię dowódcą. Ja nie poznałem się na tobie.
– Poznałeś się, Hjalmirze, choć może nie dość.
Hjalmir przejął dokumentację badań rozpoczętych przez Adamsa, najpierw testów upływu czasu, potem topograficznych. Teraz on sam miał je kontynuować i rejestrować wyniki. „Byłby niezłym naukowcem”, pomyślał Adams. „Może nie z ekstraklasy, ale też nie spośród nieudaczników”.