Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Pochlebia mi to. A jeśli będzie córeczka?

– Nie wiem. Może ty coś wybierz.

– A ojciec dziecka nic ci nie zaproponował?

– Nie, nic.

– Jesteś bardzo piękna. Kiedyś piękną kobietę nazwano Helena.

– Dobrze. Khalmat, tak ją nazwę.

Podniosła się i zaczęła rozbierać: zdjęła płaszcz, pas ze sztyletem i tunikę.

– Muszę się teraz tego wszystkiego pozbyć. Ukryję między wantami. Zaczekaj tu na mnie. – Odeszła z ciasnym rulonem. Za chwilę znowu pojawiła się zza skał. – Przyda się później, kiedy tu wrócę. Byle tylko tego busierce nie wywęszyły.

Adams siedział w milczeniu i przypatrywał się jej sylwetce. Nadal była piękna, wczesna ciąża nie zmieniała jeszcze krzywizn jej ciała. Piękna, ale niby-ludzka istota.

Złota podeszła i zasalutowała.

– Pora na zwiad, dowódco – powiedziała. On też powstał.

– Masz ze sobą simbolon?

– I simbolon, i resztę dokumentów. – Oparła dłoń na łańcuszku pasa. - Będzie dobrze.

– Do Wentzla możesz wracać bezpośrednio przed zachodem słońca. Wrota będą czekać otwarte specjalnie dla ciebie. Załoga wtedy nie otworzy ognia do gabery. Jeśli sotnik zmieni rozkazy, to pozostawię ci znak.

Spojrzała pytająco.

– Kiedyś zostawiliśmy przy mogile Quirinu na płaskim kamieniu dwa kamyki obok siebie. Jeśli wszystko będzie w porządku, odchodząc stąd, dołożę trzeci kamień, jeśli powrót do Wentzla mógłby ci czymś zagrozić, na tej płaskówie nie znajdziesz nowego kamyka.

Pokiwała głową, potem spojrzała w kierunku płaskowyżu.

– Zaczekaj, aż nie będą przechodzić żadne grupy Golców.

– Nie muszę.

Wpadła mu w ramiona. Pocałunków unikała, by nie zauważył jej odrośniętych kłów.

– Uważaj na siebie, simpel.

– Tak jest. – Uśmiechnęła się. – Chyba jednak jestem jednym z was – powiedziała. – Zwiadowcą, nie czarną bestią.

Odpowiedział uśmiechem.

– Cieszę się, że będziesz mieć piękne dziecko.

Uwolniła się z jego uścisku. Jej uśmiechowi jakby towarzyszyła maleńka łza.

– Tak. Żegnaj, Hemfriu.

Odwróciła się i odeszła. Z dołu jeszcze raz obejrzała się za siebie i pomachała mu ręką.

Adams długo patrzył w ślad za nią, choć dawno już jasnej sylwetki Złotej Pięknookiej nie było widać. Czas płynął, zmierzch nadchodził, a on nadal rozmyślał.

Nagle zza spróchniałej grańki, zza want od strony trawersu na Nocną Grań wychynęli żołnierze. Na spotkanie Adamsa szedł uśmiechnięty sotnik. Doganiali go Croyn, Chetti, pretoria i inni legioniści.

– Dowódca na patrolu? – przywitał Reutel oniemiałego Adamsa.

Sotnik rozpuścił żołnierzy na postój. Ci natychmiast runęli w trawę. Potrafili niewiarygodnie szybko zasypiać. Aż uśmiech sam cisnął się na usta.

– Wysłałem Złotą na zwiad. Ciężko jej było znieść sprawianie jej Czarnych pobratymców.

– Jasne. – Reutel skinął głową. – Zdacie mi raport w Wentzlu.

– Strat nie było.

– Dobrze. Ja też nie mam zabitych.

Podszedł do nich obecny dowódca fortyfikacji na Nocnej Grani, Chetti.

– Na dole już legendy krążą o tym, jak to Katrup z Krawcem zajebali behmeta. - Decymus uśmiechnął się i wyciągnął do Adamsa manierkę z dobrym winem.

Croyn zaraz podsunął mu liść do żucia.

Obaj przyjmowali nowego oficera do swojego grona.

Reutel rozejrzał się niechętnie.

– Za ciemno na te śliskie perci. Schodzimy do żlebu i tam przekimamy.

– Kiedyś wróciłem po zmroku ze zwiadu.

– Wiem, ale ja prowadzę tu też gorszych wspinaczy. Mamy czwórkę uzupełnień. Ci są jeszcze nieobchodzeni. Brakuje doświadczonego Tatara… Wy możecie wrócić, Spalony.

– Jak zginął Przedkamień?

– Nie pomylił się, jak niektórzy powiadają. Nie była to też niepotrzebna brawura. Często prowadził akcje w takim terenie. Po prostu odpadł z chwytem. Idźcie już, decymusie. Wentzel nie powinien pozostawać bez dowódcy, a w zupełnym mroku nawet wy nie znajdziecie drogi tymi parszywymi trawersikami.

Adams skinął głową.

– Nie schodźcie za bardzo na dół, bo tam poderwane, a po ciemku słabo widać – powiedział. – Złota Pięknooka będzie nad wami czuwać. Myślę, że nie oddaliła się bardzo.

Reutel mu odsalutował.

Adams szybko wracał. Nie było zbyt ciemno dla niego. Powrót niewprawnych wspinaczy musiałby przeciągnąć się do nocy. Jeszcze z grani spojrzał na niknącą w cieniu Mroczną Przełęcz. Zaraz już zbiegał w zakosiki ścieżką po piargu. Trochę zaniepokoiło go, że przy Wentzlu pali się ogień i kręcą się ludzie mimo zapadających ciemności.

Na widok schodzącego Adamsa Hjalmir i kilku legionistów zgromadziło się wokół kamienia sekcyjnego, na którym leżała rozkrzyżowana żywa gabera.

Adams zatrzymał się przy nich.

– Jeszcze nie skończyłeś roboty? – zapytał chirurga.

– Nie jestem zbrodniarzem. Zbadaj ją sam dokładnie. Zdumiewała ludzka budowa i brak owłosienia na ciele gabery.

Wyglądała jak młoda, ciemnoskóra kobieta, tylko z krótkimi różkami, kopytkami oraz lwim ogonem zakończonym kitą. Skłębioną sierść miała tylko na głowie, w miejscach, gdzie człowiekowi porastają włosy na ciele, i tylko trochę pojedynczych włosów na łydkach i przedramionach – piękna dziewczyna o długich rzęsach i dużych oczach.

– Rozdziaw tę gębę – rozkazał Adams. Czarna spiorunowała go wzrokiem.

– To dama. Już zauważyliśmy – powiedział Hjalmir.

– Otwórz usta.

Więźniarka posłusznie rozsunęła pełne wargi i poddała się oględzinom uzębienia.

– Nawet wystających kłów nie ma.

– Piersi ma też jak zwyczajna kobieta, nawet nie takie jak twoja Złota.

– Na co czekasz? Co mam powiedzieć po oględzinach przy świetle pochodni? Nie wiem, czy to Złota Gabera. Tak mogła wyglądać matka Pięknookiej, opis by się zgadzał. Ale ostatnio dało się złapać kilka ludzko wyglądających gaber. Żadna z nich nie była Złotą. Jeśli orzeknę, że to Złota, w razie pomyłki skażę właściciela na śmierć od zakażenia.

– To moja własność. Kupiłem ją od Sinyja za sześć syceli. Najwyżej zostanie mi z niej skóra warta trzy sycele.

– Ludzkiej skóry nie sprzedasz. Obejrzymy ją jutro w świetle dnia – powiedział Adams. Pomacał dziewczęce ramię i drobny biceps uwięzionej. – Jeszcze jeden test. Rozwiążcie jej lewe ramię.

Hjalmir spojrzał pytająco.

– Chcę zobaczyć, ile ona ma siły.

Adams stanął poza zasięgiem jej ciosu. Prawą ręką ujął ramię gabery, a lewą zaczął ją łaskotać pod porośniętą kędzierzawymi włoskami paszką. Czarna zaczęła chichotać, wyginała się, próbowała osłonić ręką, ale nie miała dość siły.

– To rzeczywiście może być Złota. Prawdziwa gabera ma siłę trzech mężczyzn. Na noc skrępujcie jej ręce i nogi z klockami. Tak je trzymali w Krum. Tylko nie zrzucać do lochu, a znieść, żeby się nie zabiła ani nie poobijała.

Hjalmir dodatkowo otulił ją kocem, by nie zmarzła.

146.

Rano Adams przyjął ostatnią odprawę wychodzących korpusów. Nieoczekiwanie pojawił się też Hjalmir ze swoją czarnoskórą Złotą. Była rozkuta, rozmawiali normalnie. Gdyby nie ogon, wyglądałaby jak zwyczajna, urodziwa dziewczyna. Kładła ręce na skronie legionistów, Bertucci za pół sycela zażyczył sobie dotknięcia czoła jej gołą piersią. Musiał przy tym przyklęknąć przed drobną ogoniastą. Hjalmir zainkasował należność.

„Skurwiel”, pomyślał z zazdrością Adams. „Już robi interesy na niewolnicy”. Jednak nie wiedział, czy rzeczywiście chirurg oszukuje swoją Złotą.

Godzinę później przybyła pretoria. Nocleg przetrzymali bez strat. Adams zdał sotnikowi dowództwo. Reutel zaakceptował postanowienia Adamsa w sprawie służby Pięknookiej.

– Codziennie jeszcze przez godzinę po zmroku brama będzie otwarta – powiedział. – Twoja Złota nadal pozostaje na służbie legionowej… – Urwał, czytając raport Adamsa. – Mogę Urbanyja odesłać Chettiemu, ale kim go zastąpić…?

– W Krum złapanych Czarnych dogląda rachubiec Barchem. Dobrze mu z oczu patrzy. Tyle że się marnie nadaje do zwiadów, bo schorowany, garbaty.

– Ten z twoją kuszą?

– Właśnie.

Reutel pozwolił mu się odmeldować. Nie wspomniał o przeniesieniu felczera do pretorii.

Gdy tylko Adams wyszedł od sotnika, Hjalmir poprosił go na obdukcję swojej Złotej.

– Już wszystko powiedziałem ci wczoraj – mruknął, idąc za chirurgiem.

Czarna siedziała za stołem. Szczupła, naga ciemnoskóra dziewczyna, żadna bestia. Piersi miała lekko opadające niczym prawdziwa kobieta, nie jak Złota. Różki ledwie wystawały ponad kędzierzawe, ciemnokasztanowe loki. Zwracał uwagę dość długi ogon.

– Potrafisz zzuć kopytka? – spytał Adams.

– Oczywiście, że nie.

– Moja w Krum potrafiła je zdjąć, tutaj straciła tę zdolność – powiedział do Hjalmira.

– Co o niej sądzisz? Za dnia przecież jaśniej.

– To samo, co wczoraj: nie wiem. Skórę ma czekoladową jak ciemnoskóra dziewczyna. Tylko różki, ogon i kopytka. Ona wygląda bardziej ludzko niż moja.

– Weź ją do siebie na dwa dni – zaproponował Hjalmir. – Rysuj, badaj, rób z nią, co chcesz. Będę polegał na twojej opinii.

Trudno odmówić takiej prośbie. Adams zdążył przywyknąć do ordynansa.

– Skończył mi się papier rysunkowy, jak mam ją dokumentować?

– Mam jeszcze kilka kartek. – Hjalmir wyszperał ze swoich maneli parę arkuszy kremowego papieru.

– Kup jej tunikę, bo się zaczną awantury w obozie. Przynieś do mnie. Przyjrzę się jej dokładnie, możesz mi w tym asystować. A ciebie jak zwać…? – rzucił do Złotej, zbierając się do wyjścia.

– Nazwij mnie jakoś.

– Może Crispa? – Przejechał dłonią po jej kędzierzawej czuprynie.

– Niech będzie – przytaknął Hjalmir.

Już u siebie Adams zmierzył jej obwód ramion, przedramion, ud i podudzi. Jej słabość nie mogła być udawana, przy takim przekroju żaden mięsień nie mógł mieć nadludzkiej siły.

103
{"b":"89139","o":1}