Pafnucy zaczynał już rozumieć, co się do niego mówi. Przejął się ogromnie.
– No właśnie, co przeżyłaś? – spytał z szalonym zainteresowaniem. – Pochodzisz chyba z daleka?
– Z tego lasu, który się spalił – odparła Balbina i westchnęła. – Błąkam się tak od jesieni, trochę mi się udało przespać, ale głównie wędruję. Słyszałam o tobie i o waszym lesie i chciałam tu przyjść, ale w pierwszej chwili uciekłam od ognia w niewłaściwą stronę i musiałam przedzierać się przez ludzi. To było po prostu potworne!
Pafnucy poczuł w sobie tak gwałtowną chęć wynagrodzenia jej tych przeżyć i potworności, że sam już nie wiedział, co zrobić. Uniósł się na tylnych nogach i ryknął potężnie, z wielkim współczuciem.
– Dziękuję ci bardzo – powiedziała Balbina i znów westchnęła. – Najgorsze nastąpiło na końcu. Tu, w okolicy.
Pafnucy coraz lepiej rozumiał, co się do niego mówi. Ryknięcie mu zdecydowanie pomogło. Coś zaczęło świtać w jego wracającym do równowagi umyśle.
– Opowiedz to wszystko – poprosił. – Każdemu zawsze dobrze robi, jeśli może opowiedzieć o swoich okropnych przeżyciach. Musiałaś mieć szalone trudności i kłopoty.
– Żeby nie ludzie, miałabym ich o połowę mniej – powiedziała Balbina z rozgoryczeniem. – Może pośpieszyłam się zanadto w ostatniej chwili, ale kiedy zobaczyłam wasz las i zorientowałam się, że to ten, do którego chcę się dostać, nie miałam już siły dłużej zwlekać. Straciłam rozsądek i poszłam wprost. Miałam nadzieję, że jakoś się przemknę, ale niestety, zobaczyli mnie ludzie. Nie wyobrażasz sobie, co się tam działo!
– Wyobrażam sobie – powiedział Pafnucy stanowczo. – Czy to było tam, za szosą?
– Chyba tak – odparła Balbina z wahaniem. – No owszem, przechodziłam potem przez szosę…
– Coś podobnego! – wykrzyknął Pafnucy, który nagle zrozumiał wszystko. – I pomyśleć, że ja tam byłem! Mogłem cię poznać osobiście od razu!
– Gdzie byłeś? – zaciekawiła się Balbina.
– Za szosą. Słyszałem tę całą awanturę. I widziałem. Nikt nie rozumiał, co się dzieje, bo wszyscy myśleli, że to ja tam jestem…
– Przecież byłeś? – zdziwiła się Balbina. – Sam mówisz…
– Ale ja byłem z drugiej strony. I wcześniej. I to ciebie gonili na tych baliach. I do ciebie podobno jakiś głupi człowiek strzelał…!
Na myśl, że ten głupi człowiek mógł Balbinę trafić, Pafnucemu prawie zrobiło się słabo. Balbina potraktowała to pobłażliwie.
– Zawracanie głowy – rzekła. – Strzelał śrutem na kaczki. Znam się na tym, bo w tamtym lesie, który się spalił, często robili polowania. Zdenerwowała mnie tylko ta cała reszta, te hałasy i tak dalej, i zdaje się, że próbowali wepchnąć mnie do jakiejś klatki. Rzucali we mnie kamieniami, nie lubię tego. W końcu mnie tak zirytowali, że miałam wielką ochotę odwrócić się i kogoś z nich podrapać, ale powstrzymałam się, bo mówiono mi, że tego robić nie wolno. Jeden podrapany człowiek zatruje życie wszystkim niedźwiedziom, tak słyszałam, więc uważam, że nie warto się narażać.
Pafnucy z wielkim zapałem poparł jej zdanie. Nabierał właśnie przekonania, że ta cudowna istota jest nie tylko przepiękna, ale także bardzo mądra. A przy tym była nieszczęśliwa, pochodziła ze spalonego lasu, miała straszne przeżycia, więc absolutnie i bezwzględnie musiał się nią zaopiekować. W dodatku wyjaśniła zagadkę, która zdenerwowała cały las i nawet Pucka. Stanowczo była czymś w rodzaju bóstwa!
Siedział i patrzył na Balbinę z uwielbieniem. Balbina nie miała nic przeciwko temu, żeby ten wspaniały, potężny, wielki Pafnucy patrzył na nią z uwielbieniem, ale rzeczywiście była zmęczona, głodna i chciało jej się pić, a do leśnej wody jeszcze nie dotarła. Czuła ją nosem i szła w stronę rzeczki, z pewnością doszłaby do niej, ale Pafnucy mógł jej pokazać krótszą drogę. Widać było jednakże, że zostawiony sam sobie Pafnucy będzie tak siedział i patrzył z uwielbieniem jeszcze co najmniej przez trzy dni.
Westchnęła zatem i powiedziała:
– Bardzo mi się podoba ten las. Czy jest w nim woda?
– O, tak! – odparł Pafnucy. – Jest mnóstwo wody! Balbina znów westchnęła.
– Chętnie bym ją zobaczyła – wyznała z lekkim naciskiem. – Chce mi się pić. I prawdę mówiąc, jestem bardzo głodna…
Pafnucy zerwał się na równe nogi. Nagle jakby nieco oprzytomniał i gdzieś w środku pojawiło mu się coś doskonałe znane, a chwilowo jakby zapomniane nieco. Też był głodny, chociaż w obecności Balbiny nie miało to najmniejszego znaczenia, a może nawet nie wypadało, żeby był głodny. Ale skoro ona była głodna…
Nagle przypomniało mu się wszystko.
– Ależ tak! – zawołał. – Oczywiście! Marianna już czeka!
Balbina zesztywniała jak drewno.
– Kto to jest Marianna? – spytała sucho.
– Moja przyjaciółka – odparł pośpiesznie Pafnucy. – Będzie miała dzieci, musimy się pośpieszyć. To wydra. Łowi cudowne ryby!
– A, wydra… – powiedziała Balbina z ulgą. Zmiękła od razu i też się podniosła.
Pafnucy rozejrzał się, bo nie miał przedtem pojęcia, dokąd doszedł za niezwykłym zapachem i gdzie się teraz znajduje. Rozpoznał okolicę od jednego rzutu oka i ruszył w stronę jeziorka, pokazując drogę Balbinie.
Jakieś kłącza, korzenie i pędy znajdowały się wszędzie i tą małą przekąską można się było pożywić, ale świtające na horyzoncie ryby stanowiły coś znacznie lepszego. Balbina też bardzo lubiła ryby. Szli nawet dość szybko, kiedy zatrzymała ich nagle Matylda, siostra Klementyny.
Matylda przebywała do tej pory w innej stronie lasu i nic nie słyszała o ludzkiej awanturze, w której brał udział Pafnucy. Wracała właśnie do domu, wyskoczyła spomiędzy drzew i ujrzała Pafnucego z Balbina. Zatrzymała się gwałtownie.
– Ach! – zawołała radośnie. – Witaj, Pafnucy! Co ja widzę! Najserdeczniejsze gratulacje!
– Dziękuję bardzo – odparł Pafnucy. – A co…?
Balbina doskonale wiedziała, co Matylda powie za chwilę. Zajęła się bardzo pilnie kępką wiosennych roślin, ale jednym okiem obserwowała Pafnucego.
– Skąd wziąłeś swoją prześliczną narzeczoną? – wykrzyknęła Matylda. – Urocza! Przyjmijcie moje powinszowania! Jak ci na imię?
– Balbina – odparła grzecznie Balbina. – Bardzo dziękujemy, jesteś pierwsza.
Pafnucy zbaraniał zupełnie i gapił się osłupiałym wzrokiem. W Balbinie zakochał się na śmierć i życie od pierwszego spojrzenia i ogłupiło go to tak, że nawet mu do głowy nie przyszło, żeby jej się oświadczyć. Nagle dowiedział się teraz od Matyldy, że ma narzeczoną. Było to coś tak wstrząsającego, że na chwilę zaniemiał…
Potem zrozumiał, że spotkało go wielkie, nadzwyczajne szczęście. Balbina jest jego narzeczoną, będzie miał żonę, też założy rodzinę, tak, jak Marianna z Łukaszem, jak borsuk, jak wilki, jak w ogóle wszyscy i z pewnością uszczęśliwi tym nie tylko siebie, ale także na przykład leśniczego. Ucieszył się wprost bezgranicznie i znów poczuł, że musi coś zrobić. Poderwał się na nogi i zaryczał radośnie, aż zatrzęsły się gałęzie na drzewie.
– O Boże, mógłbyś nie robić tego tak znienacka i bez uprzedzenia! – zawołała Matylda z wyrzutem. – Wszystko rozumiem, ale mi się coś w środku wzdryga! Nie będę wam przeszkadzać, pędzę do domu!
– Moja najdroższa Balbino – powiedział Pafnucy z zachwytem. – Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś, że jesteś moją narzeczoną?
– Wydawało mi się, że powinieneś to sam odgadnąć – odparła Balbina skromnie.
Pafnucy poczuł, że ona ma rację i że właściwie był tego pewien, to znaczy może niezupełnie pewien…
– Odgadłem to od pierwszej chwili – powiedział stanowczo. – Tylko nie wiedziałem, co ty o tym myślisz, i tak właśnie myślałem, żeby cię zapytać, i w ogóle chodźmy prędzej, bo chcę się wszystkim pochwalić, że zakładamy rodzinę…
*
Zbliżał się już wieczór i Marianna nad jeziorkiem zrobiła się prawie nieprzytomna. Pafnucego ciągle nie było i nikt nie przynosił jej żadnych informacji. Łukasz uspokajał ją, jak mógł, ale niewiele to pomagało, bo sam zaczynał być zdenerwowany. Wszyscy czekali, odchodząc, wracając i pytając się wzajemnie, czy ktoś coś wie.
Tylko ptaki nie odzywały się wcale. Nie szły jeszcze spać, ale od długiej już chwili nic nie mówiły. Siedziały na drzewach i najwyżej szeptały coś pomiędzy sobą.
Nagle z chichotem i skrzeczeniem nadleciała sroka.
– Marianno, nie wyo… – zaczęła.
– Cicho bądź! – wrzasnął na nią dzięcioł.
– …brażasz sobie – wybełkotała sroka znacznie ciszej, okropnie zaskoczona.
– Zamknij ten głupi dziób! – zgromiła ją ostro zięba. – Wszyscy wiemy, ale nikt nic nie mówi. Niech ona ma niespodziankę!
Sroka umilkła, prawie udławiona własnymi słowami, które musiała wepchnąć w siebie z powrotem. Marianna zerwała się z zeszłorocznej trawy, na której leżała, beznadziejnie znękana, przygnębiona i zdenerwowana zniknięciem Pafnucego tak, że kompletnie straciła siły. Ponurym wzrokiem patrzyła na wielki stos już dawno wyłowionych ryb. Teraz, prawie podskoczywszy, podejrzliwie popatrzyła na dzięcioła, ziębę, srokę, obejrzała inne ptaki i prychnęła z gniewem. Siły zaczęły jej wracać.
– Co to ma znaczyć?! – krzyknęła. – Wy coś wiecie?!
Ptaki popatrzyły na siebie i milczały. Kuna na najbliższym drzewie zachichotała cichutko.
– Łobuzy! – wrzasnęła Marianna. – Łajdaki! Podłe stwory! Wy coś wiecie! Wszystko wiecie! Mówcie, wy wstrętne straszydła, mówcie, bo was… bo was… bo was ugryzę!!!
– Masz mieć niespodziankę – pisnęła cichutko wiewiórka.
– Zamknij gębę – powiedziała do niej kuna stanowczo.
– W nosie mam niespodziankę! – rozszalała się Marianna. – Chcę wiedzieć wszystko natychmiast! Co się stało z Pafnucym, dlaczego on nie wraca?! Wypchajcie się niespodziankami! Mówcie!!!
– Na litość boską, powiedzcie jej cokolwiek, bo ja tu obłędu dostanę! – poprosił znękany Łukasz.
Rozwścieczona na nowo Marianna rzuciła się na niego i wepchnęła go do wody. Nadbiegł Remigiusz, zobaczył, co się dzieje, zatrzymał się gwałtownie i usiadł na ogonie. Kuna zbiegła po pniu i poszeptała mu coś do ucha. Remigiusz najpierw się strasznie zdziwił, a potem zachichotał i odsunął się odrobinę dalej od Marianny. Z drugiej strony przybiegły sarny, Klementyna, Perełka i Patrycja, zatrzymały się wśród drzew i patrzyły ciekawie. Marianna wepchnęła Łukasza do wody drugi raz, powpychałaby zapewne wszystkich, gdyby nie to, że nikt się do niej przezornie nie zbliżał. Wskoczyła sama, wyciągnęła rybę, pogryzła ją, resztkami rzuciła w Remigiusza, znów wyczerpała siły i padła na zwiędniętą trawę.