Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Ledwo przeszedł kilkadziesiąt kroków, ujrzał nagle jakieś zwierzę, najzupełniej obce i nieznajome. Było duże, większe od Klemensa, chociaż nieco do niego podobne, i miało inne rogi. Za nim szło drugie takie samo, a dalej jeszcze trzy, bez rogów i podobne troszeczkę do Klementyny, ale też inne. Pafnucy zatrzymał się, zachwycony, że widzi coś nowego.

– Dzień dobry! – zawołał pośpiesznie. – Kim jesteście? Jeszcze was nigdy nie widziałem. Ja jestem Pafnucy i mieszkam po tamtej…

– A, to ty! – przerwało pierwsze zwierzę. – Miło nam poznać cię osobiście. Wszyscy, jak łatwo zgadnąć, o tobie słyszeli. Trudno mi było uwierzyć, że jesteś łagodny i nieszkodliwy, ale widzę, że istotnie robisz bardzo sympatyczne wrażenie. My jesteśmy łosie.

– Bardzo mi przyjemnie – powiedział Pafnucy. – Gdzie mieszkacie?

– Ach, nie tu przecież – odparł łoś. – Tu jest dla nas za sucho, lubimy mokradła i bagna. Na końcu lasu mamy doskonałe, odpowiednie tereny i żyje nam się tam spokojnie, ale dzisiaj ludzie nas wypłoszyli.

– No właśnie – powiedział żywo Pafnucy. – Coś już słyszałem, dziki mówiły. Co się tam dzieje, u tych ludzi?

– Nie wiemy – odparł łoś niechętnie i gniewnie. – Drą się tak, że doniosło aż do nas, a odległość jest dość duża. Wrzeszczą i robią straszny bałagan, więc wolimy przeczekać gdzie indziej. Oczywiście wrócimy do domu, jak się już uspokoją.

Pafnucy poczuł się jeszcze bardziej zaciekawiony tym czymś, co wyprawiali ludzie. Obejrzał wszystkie łosie porządnie jeszcze raz, pożegnał je i pomaszerował szybkim krokiem. Chwilami nawet trochę podbiegał.

Dotarł wreszcie do końca lasu. Zwierzęta miały rację, już z daleka usłyszał różne nieznośne dźwięki, ludzkie krzyki i wrzaski, a oprócz tego jakieś łomoty i bębnienia, jakieś trzaski i gwizdy. Wyjrzał ostrożnie zza drzew i krzewów.

Niewiele mógł zobaczyć, chociaż wieś znajdowała się bardzo blisko. Od lasu odgradzała ją tylko malutka, wąska łączka, też porośnięta drzewami. Za tą łączką stały ludzkie domy i różne inne zabudowania, wśród budynków zaś widać było mnóstwo biegających we wszystkie strony ludzi. Wrzeszczeli, machali rękami, niektórzy trzymali jakieś przedmioty, z których Pafnucy mógł rozpoznać tylko drewniane drągi. Innych, takich, jak widły, łopaty, grabie i kosy, nie znał wcale. Razem z ludźmi biegały wszędzie i szczekały przeraźliwie liczne psy.

Pafnucy nic z tego wszystkiego nie mógł zrozumieć. Hałas jeszcze jakoś wytrzymywał, posiedział zatem przez chwilę na skraju lasu, a potem posunął się dalej. Posiedział za najbliższym drzewem, potem za następnym, trochę dalszym, potem za jeszcze dalszym i w rezultacie znalazł się prawie przy ludzkich domach, zaraz za tylną ścianą obory.

Ciągle nie rozumiał, co się dzieje i o co tym ludziom chodzi. Widywał już ludzi wielokrotnie, bywał na łące, za którą zaraz znajdowała się wieś, oglądał mycie samochodów, raz nawet ludzi straszył, ale nigdy dotychczas nie napotkał takiej dziwacznej awantury. Nie mógł wrócić do Marianny i powiedzieć, że nic nie rozumie i nie wie, co się stało, bo Marianna natychmiast wysłałaby go z powrotem. Musiał zbadać sprawę.

Ludzkie hałasy zaczęły się trochę oddalać i przenosić na drugi koniec wsi, a nawet nieco przycichać. Pafnucy podniósł się i ruszył za nimi. Ledwo postąpił dwa kroki, zza obory wyszedł jakiś człowiek.

Pafnucy zaniepokoił się poważnie. Wiedział już od dawna, że nie powinien pokazywać się ludziom, bo nie ma sposobu niczego im wytłumaczyć. Nie mają pojęcia o jego łagodności i nieszkodliwości i boją się go śmiertelnie. Nic na to nie można poradzić i należy po prostu unikać ich starannie.

Tu jednak nastąpiło nieszczęście, człowiek zobaczył go nagle z bliska i najwyraźniej w świecie zmartwiał. Na wszelki wypadek Pafnucy zrobił przyjemny wyraz twarzy i zamruczał uspokajająco.

Łagodny pomruk Pafnucego w uszach człowieka zabrzmiał jak ryk dzikiej trąby. Nogi, które przedtem wrosły mu w ziemię, teraz nagle same skoczyły. Ze strasznym krzykiem człowiek zawrócił i jak szaleniec popędził z powrotem za oborę.

Zaledwie chwila minęła, kiedy ludzkie wrzaski na nowo wybuchły i od razu zaczęły się zbliżać, a razem z nimi nadbiegało szczekanie psów. Pafnucy siedział spokojnie, bo nie bał się niczego na świecie, a koniecznie chciał jakoś wyjaśnić sytuację, zmartwiony był tylko tym okropnym przestrachem człowieka. Zamieszanie gdzieś za domami wybuchło jeszcze gorsze niż przedtem, kierowało się ku niemu i już po paru sekundach Pafnucy ujrzał psy. Na czele całej watahy pędził Karuś.

Pafnucy ucieszył się bardzo, że widzi kogoś znajomego. Karusia poznał u swojego przyjaciela, Pucka, zaprzyjaźnił się z nim i szybko nabrał teraz nadziei, że dzięki niemu zdoła dogadać się z ludźmi i uniknąć dalszych nieporozumień. Czekał spokojnie.

Karuś robił, co mógł, i dopadł go pierwszy.

– Uciekaj, Pafnucy! – wrzasnął strasznie. – Uciekaj! Oni cię zastrzelą, zgłupieli zupełnie! Uciekaj, ile sił!

Pafnucy zrozumiał, że nie pora teraz na wyjaśnienia. Zawrócił w miejscu i popędził do lasu najszybciej, jak potrafił. Karuś pędził za nim i cały czas wrzeszczał:

– Uciekaj aż do lasu! Nie zatrzymuj się! Uciekaj, aż im znikniesz z oczu! W nogi! Wszystko ci wyjaśnię przez Pucka! Uciekaj! Uciekaj!

Do lasu, na szczęście, było bardzo blisko. Ludzie ledwo zdążyli wypaść na łąkę, kiedy rozpędzony Pafnucy znikał już za drzewami. Nawet się nie zasapał i na wszelki wypadek pobiegł jeszcze kawałek w głąb, tyle że nieco już wolniej. Zakłopotany był i zmartwiony ogromnie, bo cała wyprawa jakoś źle wyszła, nie dowiedział się, skąd pochodziło i co oznaczało ludzkie zamieszanie, a w dodatku musiał uciekać, do czego zupełnie nie był przyzwyczajony. Nie widział nawet, że całą scenę oglądała sroka, siedząca na gałęzi na pierwszym drzewie lasu. Furknęła i odleciała, kiedy Pafnucy wpadł w gąszcz.

Oczywiście w głębi lasu przestał uciekać. Zwolnił bardzo, westchnął i rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia, bo na zmartwienie było to najlepsze lekarstwo.

Zażywał to lekarstwo przez całą drogę powrotną i nad jeziorko Marianny dotarł dopiero po długim czasie. Marianna już czekała, zdenerwowana do szaleństwa.

– Pafnucy, Boże drogi! – krzyknęła na jego widok. – Co się stało?! Podobno musiałeś uciekać! Co za okropności tam były, co to za jakaś okolica koszmarna, mów natychmiast, co to było?! Sroka przyleciała, wystraszyła mnie do obłędu! Żebyś ty uciekał, to nie do wiary, w pierwszej chwili myślałam, że ona jest nienormalna, przywidzenia ma jakieś, ale przysięgła, że to prawda! Mów, opowiadaj wszystko!

– Czy masz już dzieci? – spytał Pafnucy niepewnie i usiadł nad brzegiem wody.

– Co? – spytała Marianna. – Jakie dzieci? A, dzieci… Nie, jeszcze nie, będę miała za tydzień. Rozumiem, ryby, Łukasz, do roboty! Szczęście, że ptaki doniosły, że jesteś żywy i już idziesz, bobym chyba zwariowała z niepokoju! Mów wreszcie, nie, nie mów teraz, najpierw przełknij!

Ogłuszony bardziej Marianną niż poprzednim ludzkim zamieszaniem, Pafnucy był zdolny przez bardzo długą chwilę do jednej tylko czynności. Łukasz ledwo nadążał z połowem, każda kolejna ryba znikała tak, jakby jej wcale nie było. Wreszcie połykanie stało się nieco rzadsze.

– No, teraz możesz opowiadać! – zarządziła Marianna.

– Od początku? – spytał Pafnucy.

– Czy uciekanie to będzie od początku?

– Nie, to będzie od końca.

– W takim razie opowiadaj od końca!

– Musiałem im zniknąć z oczu – zaczął Pafnucy od końca. – Tak kazał Karuś, nasz znajomy pies, przypuszczam, że on tam mieszka, ponieważ ten człowiek przestraszył się mnie niemożliwie, bo przedtem wyszedł, a wcale nie wiedział, że ja tam jestem, koło ludzkich domów to było, bo wszystko poszło dalej, bo nic nie mogłem zobaczyć…

– Nie – powiedziała Marianna. – Zmieniam zdanie. Od końca ci trochę źle wychodzi i nic nie rozumiem. Trudno, opowiadaj od początku.

Pafnucy zatem opowiedział porządnie wszystko od początku.

– No i co to było, ten ludzki bałagan? – spytała chciwie Marianna, kiedy skończył.

– Kłekech… – zaczai Pafnucy, ale zreflektował się i najpierw przełknął. – Przecież ci cały czas mówię, że nie wiem. I nikt nie wie.

– Może sroka…? – powiedział Łukasz. Wszyscy spojrzeli w górę. Sroka siedziała na gałęzi.

– Bardzo mi przykro, też nie wiem – wyznała ze wstydem. – Ludzie zrobili taki hałas, że wszystkie ptaki pouciekały, zanim cokolwiek było widać. Żaden nie wrócił, dopóki się nie uspokoili.

– Co to mogło być? – zdenerwowała się na nowo Marianna. – Chora będę, jeśli się nie dowiem! I nie zgadnę, za mało wiem o ludziach! Kto ich zna? Nie ma Remigiusza? On jeden…

– Już naprawdę nie masz większych zmartwień, tylko to ludzkie zawracanie głowy? – zgorszył się borsuk pod krzakiem.

– Nie mam – odparła stanowczo Marianna. – Będę miała dopiero za tydzień. Pafnucy…

– Pucek będzie wiedział – przypomniał Pafnucy. – Karuś wykrzyczał, że wszystko mi wyjaśni przez Pucka.

Marianna zirytowała się tak, że chlupnęła do wody i sama nie wiedząc, co robi, wyłowiła jeszcze jedną rybę.

– I dopiero teraz to mówisz?! – krzyknęła. – Natychmiast ruszaj do Pucka!

– Bardzo chętnie – powiedział Pafnucy. – Jeszcze go w tym roku nie widziałem. Zaraz jutro do niego się wybiorę…

Sroka była tak ciekawa, co też się u tych wrzeszczących ludzi stało, że wręcz nie odrywała się od Pafnucego. Leciała mu nad głową, kiedy nazajutrz szedł do Pucka, bo chciała pierwsza posłuchać ich rozmowy. W rezultacie bardzo się przydała. Krowy nie wychodziły jeszcze na pastwisko i Pucka na łące nie było, biegał gdzieś koło domu i ktoś musiał go zawiadomić o przybyciu Pafnucego. Uczyniła to właśnie sroka. Furknęła tam i z powrotem i już po chwili wielki, biały, kudłaty pies pędził w kierunku lasu.

– Cześć, Pafnucy! – zawołał już z daleka. – Cieszę się, że cię widzę! Rany boskie, jak urosłeś! Nic dziwnego, że ci ludzie na twój widok głupieją!

– No właśnie, ci ludzie! – podchwycił żywo Pafnucy. – Witaj, jak się masz? Co to było, to wszystko z ludźmi?

44
{"b":"89136","o":1}