Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Czy nie macie marchwi? – zapytało. – Słonie bardzo lubią marchew. Chociaż muszę przyznać, że ta nowa potrawa jest również doskonała.

– Niestety, w lesie marchwi nie ma – odparły dziki, które znały marchew bardzo dobrze. – Strasznie nam przykro. Ale wiemy, gdzie rośnie.

– Blisko ludzi – zauważył Remigiusz. – Nie radzę wam tam chodzić, bo go ludzie złapią.

– Czy lubisz ciasteczka z miodem? – spytał Pafnucy.

– O, tak! – odparło żywo słoniątko. – Czy są tu gdzieś ciasteczka z miodem?

– W leśniczówce – powiedział Pafnucy.

– Ten sam problem – powiedział Remigiusz. – Leśniczy to też człowiek, chociaż, przyznaję, że wyjątkowo porządny. Ale słoniem w naszym lesie zainteresuje się z pewnością.

Pafnucy, który bardzo chciał poczęstować słoniątko czymś nadzwyczajnie dobrym, zakłopotał się troszeczkę.

– Ja bym mu te ciasteczka przyniósł – powiedział niepewnie. – Tylko leśniczy mi je daje do ust i wtedy… no, wtedy… no, rozumiecie…

– Rozumiemy – powiedział borsuk. – Pożerasz je, zanim się zdążysz obejrzeć.

– Może mógłby je przynieść kto inny – podpowiedziała Marianna. – Pafnucy, zastanów się nad tym.

– Wiewiórki – powiedziała z gałęzi kuna. – Jest ich dużo. Każda weźmie jedno i przyniesie, a potem pójdzie po następne. To jest do załatwienia, tylko musielibyście iść nieco bliżej leśniczówki.

– To nie teraz – powiedziała stanowczo Marianna. – Trochę później albo może jutro. Teraz chciałabym się nareszcie dowiedzieć, co to jest cyrk. I co ty potrafisz. I gdzie są twoi rodzice. I w ogóle skąd jesteś, bo przecież nie z naszego lasu!

Słoniątko zaczęło opowiadać od końca.

– Ja jestem z cyrku – powiedziało. – I moja mama i mój tatuś też są z cyrku. W cyrku uczą różnych rzeczy i ja już mnóstwo umiem.

Nie czekając, aż ktoś zapyta, co umie, zaczęło pokazywać. Stanęło na tylnych nogach, przeszło kawałek i pomachało przednimi. Potem stanęło na przednich nogach, a tylnymi oparło się wysoko o pień drzewa. Potem ujęło trąbą wielką szyszkę i rzuciło ją bardzo daleko.

– Umiem tak rzucać piłką – powiedziało.

– Co to jest piłka? – spytała natychmiast Marianna.

– Takie okrągłe – powiedziało słoniątko. – Może być duże albo małe. Podskakuje. Rzuca się to albo turla.

– I do czego to wszystko? – spytał borsuk.

– Dla cyrku – odpowiedziało słoniątko.

– To właściwie co to takiego jest ten cyrk? – zapytał Pafnucy.

Słoniątko z całej siły postarało się opowiedzieć, co to jest cyrk. Wyjaśniło, że jest to miejsce, gdzie się mieszka i pokazuje różne sztuczki. Są tam ludzie i zwierzęta i jedni ludzie, a także zwierzęta, pokazują te sztuczki, a inni ludzie przychodzą i przyglądają się im. Gra muzyka, którą wszyscy lubią, a najbardziej konie.

– Ejże! – zawołała z drzewa sroka. – Czy to nie jest przypadkiem to coś, co pojawia się w różnych ludzkich miejscach, takie wielkie! I wygląda jak ludzki dom, ale jest trochę inne, bo ma sam dach. I wchodzi tam potworna ilość ludzi. Czy to nie jest to?

– Tak – powiedziało słoniątko. – A to wielkie to jest namiot cyrkowy. Tak się nazywa.

– Czy ty rozumiesz ludzką mowę? – zainteresował się Remigiusz.

– Oczywiście – odparło słoniątko, zdziwione, że w ogóle można o to pytać. – Wszyscy rozumiemy. Od urodzenia.

– Chcesz przez to powiedzieć, że urodziłeś się w cyrku? – spytał podejrzliwie borsuk.

– Oczywiście – powtórzyło słoniątko. – Wszyscy urodziliśmy się w cyrku. Moja mama i mój tatuś też. Podobno tylko mój dziadek urodził się w dżungli, bardzo dawno temu.

– No nie! – powiedziała z lekką irytacją Marianna. – Za dużo tego. Ja to muszę zrozumieć! Co to jest dżungla?

– Taki las – powiedziało słoniątko i machnęło trąbą. – Taki jak ten, tylko większy i jest tam bardziej gorąco. Mój dziadek opowiadał o tym mojemu tatusiowi, a mój tatuś mnie. W dżungli jest bardzo dużo słoni.

Następnie postarało się wyjaśnić, co to są lwy, tygrysy, foki i małpy, ale miało z tym wielki kłopot. W końcu Remigiusz zrozumiał, że tygrysy to są po prostu wielkie koty, a Marianna zdołała wyobrazić sobie fokę, ponieważ było to zwierzę wodne. Podobne do niej samej, tylko o wiele większe. Wszyscy chcieli także zrozumieć, do czego służy ten cyrk.

– Do przedstawień – powiedziało słoniątko. – To jest dla ludzi. Przychodzą, siedzą i patrzą, a w środku konie biegają, ci cyrkowi ludzie skaczą i huśtają się wysoko nad ziemią i robią inne rzeczy, lwy i tygrysy też skaczą, niedźwiedzie grają w piłkę i jeżdżą na rowerze, foka i słonie też grają w piłkę, to bardzo zabawna rzecz, taka piłka. Ludzie przyglądają się i klaszczą w ręce, bo bardzo im się to podoba.

– I wszystko jest świecące – powiedziała z westchnieniem sroka. – Raz mi się udało zajrzeć do środka przez ten wielki dach. Ach, jak tam świeciło! Nawet sobie nie umiecie wyobrazić!

Remigiusz wziął udział w wyjaśnieniach. Widział kiedyś piłkę, kiedy bawiły się nią ludzkie dzieci. Opowiedział mniej więcej, jak się bawiły, a słoniątko przyświadczyło, że to prawda.

– Chcę zobaczyć taką piłkę! – zażądała Marianna.

– Znów zaczynasz? – fuknął na nią borsuk. – Od tych twoich zobaczeń już było tyle kłopotów, że chyba więcej nie potrzeba?

– Nie wiem, jaki kłopot może wyniknąć z oglądania piłki! – oburzyła się Marianna. – Chcę ją zobaczyć i już! Skąd się bierze piłkę?

– Od ludzi – powiedziało słoniątko. – Gdybym wiedział, że ktoś będzie chciał ją oglądać, przyniósłbym ją ze sobą. W cyrku jest bardzo dużo piłek.

– Niech ktoś tu przyniesie jedną! – powiedziała gwałtownie Marianna.

– Masz źle w głowie – skrzywił się Remigiusz. – Kto ma ją przynieść i w jaki sposób?

– To bardzo łatwe – powiedziało słoniątko. – Można ją przynieść albo przyturlać. A jeśli ktoś ma zęby, może ją wziąć w zęby, bo te piłki są w siatkach. Wiszą na ścianach wszędzie, także w naszym domu. Mógłbym po nią pójść, ale boję się, że mi każą zostać i drugi raz już nie ucieknę. Poza tym nie wiem, gdzie jest teraz nasz cyrk.

– Jak to nie wiesz? – zdziwił się Pafnucy. – Nie trafisz do domu?

– Nie, bo myśmy akurat byli w ruchu – powiedziało słoniątko. – I nie wiem, gdzie się cyrk zatrzymał.

Przez następne kilka minut musiało wyjaśniać, jak to jest z tym ruchem cyrku. Z wielkim wysiłkiem zdołało wytłumaczyć, że cyrk przenosi się z miejsca na miejsce co kilka miesięcy. Składa się namiot, umieszcza wszystko na wielkich wozach i jedzie gdzie indziej, do innego miasta.

– Co to jest miasto?! – wrzasnęła Marianna.

– To jest takie miejsce, gdzie mieszka wielkie mnóstwo ludzi – powiedziało cierpliwie słoniątko. – Stoją tam ich domy, ogromne, bardzo gęsto, jeden obok drugiego, i ludzie mieszkają w takich klatkach. Wystawiają z nich głowy.

– I nie mogą wychodzić? – przestraszyła się Klementyna.

– Mogą – uspokoiło ją słoniątko. – Wychodzą drzwiami. Plączą się po ulicach. Na ulicach są sklepy.

Wyjaśnienia robiły się coraz bardziej skomplikowane. Na szczęście ulice były trochę podobne do szosy, którą wszyscy znali, ale te sklepy i stojące gęsto domy wydawały się wprost nie do pojęcia.

– Potworne – powiedziała Klementyna ze zgrozą. – Jak w czymś takim można wytrzymać? Straszny hałas i cuchnie obrzydliwie! Jak wy to znosicie?

– O, my jesteśmy przyzwyczajeni – powiedziało słoniątko. – Oczywiście wolimy świeże powietrze, ale te wszystkie nieprzyjemności jakoś możemy znieść. Cyrk przeważnie ustawia się trochę za miastem albo na wielkich placach i tam już nie jest tak źle. Dziwimy się trochę ludziom.

– Trochę! – prychnęła Marianna. – Ja im się dziwię BARDZO!

– No owszem – przyznało słoniątko. – Można im się dziwić bardzo. Bo widzicie, jedne miasta są gorsze, a inne lepsze, i w jednych cuchnie strasznie, a w innych o wiele mniej, więc dziwimy się, że nie zrobią sobie tak, żeby wszędzie cuchnęło mniej. Bo te miasta robią ludzie i sami sobie robią nieprzyjemność. Wcale tego nie można zrozumieć.

– Ludzie to jest w ogóle okropność! – zawyrokował stanowczo borsuk.

Słoniątko zdziwiło się trochę.

– Nie, dlaczego? – powiedziało. – Ludzie są dobrzy. Opiekują się nami bardzo porządnie i lubią nas. I my ich lubimy. I lubimy robić te różne sztuki. Konie lubią biegać, a foka uwielbia grać w piłkę. Lwy i tygrysy może nie bardzo pchają się do skakania, bo muszą skakać przez ogień, ale za to potem wszyscy dostajemy bardzo dobre rzeczy do jedzenia.

– I nie wolałbyś mieszkać sobie na przykład tutaj, w lesie, i robić, co chcesz? – spytał z niedowierzaniem borsuk.

– Nie – powiedziało słoniątko. – W lesie jest zima.

– Zima jest wszędzie – poprawił Remigiusz.

– Ale u nas jest inna zima – powiedziało słoniątko. – Ja wiem, bo już widziałem zimę, i wiem, że ona przychodzi co roku. Nie ma wtedy nic, żadnej trawy, żadnych liści, nic do jedzenia, jest bardzo zimno i wszędzie leży śnieg. To nieprzyjemne. A u nas w domu jest ciepło i cały czas jest jedzenie, które przynoszą ludzie.

– Nie będę się wtrącał, bo nie znam dobrze zimy – powiedział borsuk. – W zimie śpię.

– Jak to? – zdziwiło się słoniątko. – Spisz przez całą zimę?

Nagle okazało się, że słoniątko nie ma pojęcia o prawdziwym, dzikim lesie i leśnych, dzikich zwierzętach. Wszyscy zaczęli mu wszystko wyjaśniać i tłumaczyć. Przy okazji opowiedziano mu o bobrach i słoniątko bardzo chciało zobaczyć bobry. Nie znało innych zwierząt, jak tylko te cyrkowe i domowe, i wcale nie wiedziało, że istnieją sarny, wilki, lisy, borsuki i wydry. Widywało tylko czasem wiewiórki, bo wiewiórki żyją także w parkach. Chciało czym prędzej obejrzeć wszystko i zaprzyjaźnić się ze wszystkimi.

– Jedzenie tu jest trochę inne – powiedziało. – Nawet dobre, ale brakuje mi marchwi i jabłek. Do marchwi i jabłek jesteśmy przyzwyczajeni. Ale wy wszyscy bardzo mi się podobacie.

Sięgnęło trąbą, owinęło nią małego borsuka i pokołysało przez chwilę. Potem odstawiło borsuka i napiło się trochę wody.

38
{"b":"89136","o":1}