Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Myślisz, że będą go szukać? – zaniepokoił się borsuk.

– No pewnie! – prychnął Remigiusz. – Ludzie zawsze wszystkiego szukają. Z chciwości, jak sądzę. Ale dużo czasu upłynie, zanim zgadną, że to jest w naszym lesie, więc na razie mamy spokój. Zamierzam to stworzenie obejrzeć.

– Może wiesz, co ono jada? – spytał Pafnucy.

– Jarzyny i owoce – odparł Remigiusz. – Trawę i liście. Nie wiem, czy coś więcej, ale w każdym razie ryb i mięsa nie lubi. W cyrku są jego rodzice, prosili, żeby się nim trochę zaopiekować. Doszło to do mnie przez posły.

– W takim razie nie można go zostawiać samego z tym postrzelonym Kikusiem! – zadecydowała stanowczo Marianna.

– Pafnucy, idź natychmiast i nie wracaj bez słoniątka!

Ledwo Pafnucy zdążył zrobić dwa kroki, nadleciała sroka, przysłana przez ziębę.

– Pafnucy, chodź prędko! – zawołała. – To wielkie małe stworzenie zostanie z dzikami do jutra! Nie puszczą go! Bawią się razem. Ale śmiesznie!

– Jak śmiesznie? – krzyknęła za nią Marianna, ale sroka zdążyła już odlecieć.

Pafnucy przyśpieszył kroku i popędził za nią. Po gałęziach pomknęła kuna, a Remigiusz śmignął między trawami. Borsuk nie gonił sroki, za to postanowił pójść po swoją żonę i dzieci, żeby też zobaczyły słoniątko. Marianna została sama i z niecierpliwości zaczęła wskakiwać do wody z wielkim pluskiem i chlapaniem. Prawie za każdym wskoczeniem wyciągała rybę i obiadowy stos rósł i rósł…

*

Na leśnej polance znajdowało się stado dzików, a dookoła siedziały na drzewach wiewiórki i ptaki. Z krzaków na skraju polanki wyglądała Klementyna ze swoją córeczką Perełką i jej siostra Matylda, ze swoim synkiem Bobikiem. Był tam także Kikuś i dwa małe wilczki. Na środku stało słoniątko i bawiło się z dziećmi dzików.

Pafnucy, Remigiusz i kuna dotarli za sroką prawie równocześnie i na widok tej zabawy zdumieli się bezgranicznie. Małe dzieci dzików aż pokwikiwały z radości, a wszyscy dookoła przyglądali się zabawie, rozśmieszeni i zaciekawieni. Czegoś podobnego jeszcze nikt w lesie nie widział.

Dopiero po długiej chwili Pafnucy wylazł z zarośli.

– Dzień dobry, Bingo – powiedział uprzejmie. – Jak ty to robisz? To jest po prostu coś nadzwyczajnego!

Słoniątko na jego widok ucieszyło się wyraźnie.

– Dzień dobry! – powiedziało. – Jak to miło zobaczyć znajomą osobę. Wiem już, że masz na imię Pafnucy, Kikuś mi powiedział.

– To świetnie – powiedział Pafnucy. – Wcale nie chcę wam przerywać tej prześlicznej zabawy, ale jesteś zaproszony nad jeziorko i Marianna z borsukiem już tam czekają.

– Nad jeziorko! – zawołało słoniątko. – To znaczy, że tam jest woda?

– Oczywiście, że jest woda – zapewnił je Pafnucy. Słoniątko odwróciło się do dzików.

– Bardzo was przepraszam – powiedziało grzecznie. – Ale muszę przyznać, że od wczoraj trochę mi brakuje wody. Chętnie pójdę nad jeziorko, a potem mogę tu wrócić.

– My też pójdziemy nad jeziorko – powiedziały dziki. – Nasze dzieci chybaby się popłakały, gdybyśmy nie poszli z tobą wszyscy.

Kuna zawróciła na gałęzi i pomknęła szybciej, chichocząc po drodze. Koniecznie chciała pierwsza opowiedzieć Mariannie o tej zabawie słoniątka z dzikami. Pafnucy przywitał się z Klementyną i z Matyldą i wszyscy razem ruszyli znacznie wolniejszym krokiem.

Borsuk właśnie wracał z żoną i z dziećmi, a Marianna wychodziła z wody z kolejną rybą, kiedy kuna zbiegła do nich po pniu.

– Słuchajcie, to nie do wiary! – zawołała z zachwytem. – Oni tu już idą wszyscy, ale przedtem to stworzenie bawiło się z dziećmi dzików! Ale jak! W życiu byście nie zgadli, oczom nie wierzyłam!

– Jeżeli natychmiast nie powiesz, jak się bawiło… – zaczęła złowieszczo Marianna.

– Ależ powiem! – przerwała jej kuna, wybuchając śmiechem. – Powiem natychmiast! Otóż słuchaj, wyobraźcie sobie, to wielkie małe wyciągało ten swój przeraźliwie długi nos, okręcało jego końcem dziecko dzika, podnosiło je i huśtało! Na oba boki! Kiwało nim strasznie śmiesznie i musiało to być bardzo przyjemne, bo te dzieciaki dzików aż kwiczały z uciechy. Ustawiały się w kolejce i każde dziecko chciało jeszcze raz!

– Rzeczywiście – powiedział zdumiony borsuk. – Przyznaję, że trudno sobie coś podobnego wyobrazić.

– W takim razie, czy to długie to rzeczywiście jest nos? – spytała podejrzliwie Marianna. – Może to jednak ręka albo noga?

– Głowy nie dam – odparła kuna. – Znajduje się w tym miejscu, gdzie każdy ma nos, a na nogach chodzi. Upewnisz się, jak przyjdzie.

– Czy oni w ogóle dotrą tu kiedykolwiek? – zdenerwowała się Marianna. – Chyba idą tyłem! Czekam od nieskończoności!

– Tylko od rana – poprawił borsuk.

Słoniątko jednak było spragnione wody, szło zatem nieco szybciej i Marianna ujrzała wreszcie upragniony widok. Z lasu, po drugiej stronie jeziora, pierwszy wyskoczył Remigiusz, za nim pojawił się Kikuś i wszystkie sarenki. Przeskoczyli rzeczkę i pobiegli brzegiem w kierunku Marianny. Następnie zaczęły wyłazić dziki, a razem z nimi Marianna ujrzała w końcu coś wielkiego, szarego, co szło na nogach podobnych do pni drzewnych albo do słupów. Machało ogromnymi uszami i kiwało wężowato długim czymś, co rzeczywiście było chyba nosem. Zobaczyło wodę i skierowało się wprost ku niej.

Wszyscy znieruchomieli po dwóch stronach jeziorka i patrzyli, co teraz będzie. Słoniątko weszło po kolana do wody, nabrało jej do owego długiego nosa, zgięło nos i całą wodę wlało sobie do ust. Nabrało wody drugi raz i uczyniło tak samo, za trzecim razem jednakże całą wodę wylało na siebie. Wyglądało to prawie jak fontanna. Potem oblało się znów i znów, z wyraźnym zadowoleniem i przyjemnością.

Wpatrzona w niezwykłą istotę Marianna wpadła w prawdziwy zachwyt.

– Ach, niech ono tu przyjdzie! – zawołała. – Pafnucy, przyprowadź je tu! Co za urocze stworzenie! Lubi wodę!

Nie wytrzymała, plusnęła do jeziora i w mgnieniu oka przepłynęła na drugi brzeg.

– Witaj, Bingo! – zawołała radośnie. – Jestem Marianna! Po tamtej stronie mam dom, chodź, zapraszam cię do siebie! Co to jest to długie, czy to nos? Czy możesz nalać wody na kogoś innego?

– To jest moja trąba – odparło słoniątko uprzejmie. – Owszem, rodzaj nosa. Oczywiście, że mogę nalać wody na wszystko.

Nabrało w trąbę wody i całą wylało na jednego dzika. Dzik kwiknął, ale wcale się nie obraził, bo dziki bardzo lubią wodę i wilgoć.

Marianna chlupnęła do wody i przepłynęła z powrotem. Słoniątko pomaszerowało brzegiem. Pafnucy wyszedł z lasu ostatni, pilnował bowiem, żeby nigdzie nie zboczyło, ale obok domu Marianny znalazł się pierwszy, bo wielki stos ryb widoczny był z daleka. Ulokował się obok tego stosu ryb i oczywiście, na początku wizyty, nie mógł brać udziału w rozmowie.

Marianna obejrzała słoniątko ze wszystkich stron. Słoniątko było grzeczne i uprzejme, pokazywało się bardzo chętnie i odpowiadało na wszystkie pytania, bo chciało się zaprzyjaźnić z całym lasem. Wyjaśniło, że jego trąba jest nie tylko nosem, ale także czymś więcej, ponieważ może nią chwytać różne rzeczy. Bierze nią jedzenie i wkłada sobie do ust. Oprócz tego trąba służy także do trąbienia.

– Do trąbienia? – zdziwiła się Marianna. – Jak to? Czy to znaczy, że możesz zatrąbić?

– Oczywiście, że mogę – odparło słoniątko, bardzo dumne ze swoich możliwości. – O, tak!

Uniosło trąbę w górę i zatrąbiło tak potężnie i przeraźliwie, że aż Remigiusz zatkał sobie uszy, a Kikuś odskoczył co najmniej o trzy metry. Marianna z zachwytu wskoczyła do wody, robiąc wielką fontannę, i wyskoczyła natychmiast.

– A co jeszcze potrafisz zrobić? – spytała z szalonym zainteresowaniem.

– O, mnóstwo rzeczy – pochwaliło się słoniątko. – Mam bardzo dużo siły i mogę przewrócić głową drzewo. Małe drzewo, bo jeszcze nie jestem dorosłym słoniem. Mój tatuś mógłby przewrócić duże drzewo.

– Może pokażesz tę sztukę? – podpowiedział Remigiusz.

Słoniątko bez namysłu podeszło do małego drzewka, popchnęło je głową i przewróciło tak, że całe korzenie wyszły z ziemi. Jedyną osobą, której się to nie podobało, był borsuk.

– Mam nadzieję, że poprzestaniesz na tej jednej demonstracji – powiedział karcąco. – Przynajmniej w tej okolicy. Chciałbym mieszkać w lesie, a nie na łysej polanie.

– Podobno bawiłeś się z dzikami tak, że one się huśtały – powiedziała prędko Marianna. – Jak to było? Czy możesz mi pokazać?

Małe dziki zaczęły się pchać na wyścigi, zanim słoniątko zdążyło się odezwać. Słoniątko ciągle było pełne dobrych chęci, ujęło trąbą pierwszego z brzegu, uniosło i zakołysało. Mały dziczek kwiknął radośnie, a Marianna aż pisnęła.

– Och! – wyrwało jej się. – Ja też chcę spróbować!

– No wiesz! – zgorszył się borsuk. – Myślałem, że jesteś dorosła!

– A co to ma do rzeczy? – rozgniewała się Marianna. – Tym bardziej chcę spróbować tej zabawy!

Słoniątko już nawet nie usiłowało nic mówić. Pokołysało wszystkie małe dziki po kolei, a potem wyciągnęło trąbę do Marianny. Uniosło wydrę, kiwnęło w prawo, w lewo i do góry, a Marianna znów pisnęła.

– Ależ to cudowne! – wykrzyknęła z zachwytem. – Co za prześliczna zabawa! Jeszcze trochę!

Zabawa w huśtawkę zaciekawiła wszystkich do tego stopnia, że zdecydował się nawet Remigiusz. Małe borsuczęta zrobiły się prawie nieprzytomne i niewiele brakowało, a pobiłyby się z małymi dzikami. Do kolejki wepchnęły się małe wilczki. Wszyscy pokwikiwali, piszczeli i wydawali radosne okrzyki i było to tak zachęcające, że stary borsuk poczuł zazdrość. Poprosiłby również słoniątko o pokołysanie, gdyby nie to, że absolutnie mu nie wypadało. Postanowił, że załatwi tę sprawę nieco później, w cztery oczy.

W końcu wszyscy poczuli się głodni i zwrócili uwagę, że słoniątko nie jadło obiadu, a było przecież gościem. Dziki popędziły kawałek dalej i w wielkim pośpiechu wygrzebały z grząskiego brzegu całą górę słodkich kłączy tataraku, które słoniątko zjadło z wyraźną przyjemnością.

37
{"b":"89136","o":1}