Литмир - Электронная Библиотека
A
A

A jednak na stałe nie mieszka pani w Łodzi. To jest taka miłość na odległość?

To po prostu miejsce, które jest. Nie mieszkam też w Wenecji czy Paryżu. Nie można mieszkać wszędzie.

Jak pani wspomina swoje szkolne lektury? I jak zmieniłaby pani listę lektur z języka polskiego, żeby było sensowniej?

Pamiętam, że byliśmy katowani „dziełami” Nałkowskiej, która dotyczyła… przedwojennej skrobanki? To nie jest wybitna literatura, jest dobra. I jak to się ma do dzisiejszych czasów, skoro nie jest genialnym pisaniem? Refleksja nad skrobanką dawniej i dziś? Pamiętam Niemców Kruczkowskiego. Po co to komu? Te schematy? Kanon musi być, kanonem jest cywilizacja i dlatego warto czytać starożytnych, Dantego, Szekspira, z polskiej literatury Mickiewicza – żeby wiedzieć, przeciwko czemu się buntować, co olewać, a do czego wracać (Panem Tadeuszem zachwyciłam się dopiero na studiach). W trzeciej i czwartej klasie powinno się uczyć literatury w inny sposób: więcej myślenia krytycznego, a mniej katechizmu, czyli recytowania wykutych na pamięć odpowiedzi. Lekturą mogłyby być Dzienniki Gombrowicza, uczące przekornego myślenia. Powinno być więcej współczesności. Bo czy licealista z humanistycznej klasy wie dokładnie, co to jest dekonstruktywizm, strukturalizm, postmodernizm? To jest ważne w humanistyce XX wieku, a nie Orzeszkowa! Szkoła kształci uczniów, a nie ludzi. Człowiek wychodzący ze szkoły bardzo często nie umie patrzeć krytycznie, wierzy we wszystko, co przeczytał, i nie ma własnego zdania. Nauczyciel mówi: „Powtórz własnymi zdaniami”, i na tym kończy się wysiłek; zamiast własnego zdania powtarza się „własnymi” zdaniami. Czemu by nie analizować programów telewizyjnych, reklam, gazet na zajęciach „obrony obywatelskiej”, uczącej obrony przed manipulacją, przekłamaniami i głupotą! Przecież szkoła kształci obywateli; osiemnastolatek ma już prawo do głosowania, tymczasem uczy się go nie myślenia, lecz scholastyki. Dzisiejsza matura to odpytywanie z katechizmu.

Bardzo źle mówiła pani o Nałkowskiej… Czy tak źle myśli pani też o jej Dziennikach?

Nie czytałam jej Dzienników. Myślę, że dziewczyny bardziej utożsamiają się z Sylvią Plath niż z Nałkowską i ona powinna być w lekturach.

Więc Szklany klosz?

Tak, sądzę, że naszą klasyką nie powinna być mierna literatura, chociażby polska, bo lekcje literatury to już nie lekcje patriotyzmu, ale dobrego smaku. W lekturach powinien być kanon literatury światowej…

Czy czyta pani współczesne polskie powieści?

A muszę? Wolę eseje, literaturę popularnonaukową. Ostatnio z powieści przeczytałam Ragtime Doctorova. Świetne.

A z polskiej literatury nic, nawet przez ciekawość?

Stachura, ze względu na genialny język i jedyne w polskiej literaturze zacięcie metafizyczne. Niestety, zaciął się nim na śmierć. Poza tym Rękopis znaleziony w Saragossie Potockiego, z początku XIX wieku. We Francji ma swoje fan cluby.

Jeśli już mowa o sposobie pisania, pani dwie ostatnie książki: Światowidz i Namiętnik wydają się zupełnie inne niż to, co pani napisała do tej pory…

Ktoś tak napisał i wszyscy to powtarzają. Nie są inne. Zachowałam ten sam styl, obrazowość. W końcu chyba wiem, jak piszę i o czym. Pisarz nie jest tylko natchnionym idiotą, bełkoczącym w natchnieniu, a krytycy mędrcami rozszyfrowującymi ukryty przekaz.

Patrzę od strony czytelnika, zupełnie inaczej się je czyta.

My zdies’ emigranty to rodzaj dziennika: wbrew temu, co niektórzy sądzą, nie jest on osobistym wyznaniem. Tarot paryski jest klasyczną powieścią o współczesnej cyganerii paryskiej. Kabaret metafizyczny – dość wyrafinowaną groteską, dla jednych filozoficzną, dla mniej oczytanych fizjologiczną. Światowidz – to pisanie religijno-podróżnicze. Herbert napisał dość dawno coś w podobnym stylu.W Polsce pisze się albo przewodniki, albo książki o religii. Co do Namiętnika – są to opowiadania kryminalno-erotyczne z przewrotką metafizyczną.

Lubię te książki, które pani nazwała prostszymi: My zdies’ emigranty, opowiadania i Światowidza – nie lubię traktować książki jako literackiej zagadki.

Ja się nie bawię w zagadki literackie, nie jestem literatem.

Nie jest pani jednak obce intelektualne, czy jak piszą inni, pseudointelektualne podejście do literatury.

Przecież myślę… Dlaczego pisanie ma być samym sentymentem, wypatroszonym z myślenia?

Czy jako czytelnik też lubi pani zabawę formalną, w której nie może pani wychwycić wszystkich kulturowych cytatów, aluzji?

Na przykład Joyce’a, ale to tylko zachęca do czytania, rozgryzania zagadek, a nie gardzenia autorem, bo jest mądrzejszy ode mnie, czyli pseudointelektualny.

Z tego, co pani mówiła, wynika, że ważnym dla pani pisarzem jest Gombrowicz. Chyba nie znosi pani Whartona? Wyśmiewała pani jego dedykację dla Polaków w Historiach rodzinnych.

Wharton jest w Polsce bardzo potrzebny. Proszę nie mylić żartu, ironii, z drwiną. On pisze książki uwielbiane przez tutejszych czytelników, to są literackie sielanki (nie mam na myśli Ptaśka). Polska nie jest krajem intelektualnym, lecz emocjonalnym. Im bardziej sentymentalnie, tym lepiej. Bez logiki, sensu, ale rzewnie. To, co się odnosi do logiki, intelektu, nigdy nam nie leżało, bo może ten kraj nie żył w sferze logiki, tylko popieprzonej historii, gdzie wariactwo okazywało się jedynym sposobem działania. Nas musi coś chwytać za serce i być ku pokrzepieniu serc, nie ku pokrzepieniu umysłów, rozsądku. Dlatego takie kłopoty miał Gombrowicz.

To pani zdanie. Wyjechała pani na studia za granicę. Jak to się stało, że mogła pani studiować w Paryżu?

Sprzątałam hotele, podmywałam staruszki, kleiłam buty. Musiałam zarobić na studia i na siebie. Studiowałam w Wyższej Szkole Nauk Społecznych w Paryżu – jest to jedna z najlepszych, półprywatnych szkół europejskich. Jeśli ktoś ma humanistyczne zainteresowania – polecam. Wykładali tam za moich czasów Derrida, Kundera. Nie ma bzdurnych zajęć, na przykład z WF-u, lektoratów. Chodzi się na zajęcia tylko z przedmiotu, z którego pisze się pracę.

Kończy się tę szkołę jako specjalista w bardzo wąskiej dziedzinie, ale jeśli kogoś ta dziedzina interesuje, jest to świetne rozwiązanie.

Czy kiedy mówi się, że pani szokuje, jest pani prowokatorką, to traktuje to pani jako komplement?

Myślenie w Polsce zawsze szokowało. Szokowało, że można pomyśleć inaczej niż całe plemię nad Wisłą. Pomyśleć i odważyć się to powiedzieć. Nie szokuje nikogo bandyta, miliarder, totalny kicz. Kiedy publiczność obraża artystę, to jest skandal, a kiedy artysta publiczność – to prowokacja. Sztuka niektórych prowokuje, bo jej nie rozumieją. Sztuka jest elitarna, zawsze taka była. Od czasów, gdy przestała być totalnie religijna. Kapłani to też elita. Ludziom myli się demokracja społeczna z łatwizną sztuki.

Przyzna pani chyba, że prawie każde pierwsze zdanie czy dedykacja w pani książce jest prowokacją, ma zaszokować czytelnika?

Chcę, żeby każde zdanie, i na początku, i w środku, i na końcu, przyciągało uwagę.

Przecież pisanie jest ekspresją jak każda sztuka i byłoby chybione, gdyby nie docierało do czytelnika.

Mówiła pani w wywiadach, że brała pani środki halucynogenne. Pani stosunek do nich nie jest jednoznacznie negatywny…

Dlaczego ma być negatywny? Czy ja się czymś zatrułam? (śmiech…)

Nie, ale chciałabym, żeby pani więcej o tym powiedziała. Wiele osób twierdzi, że są bardzo groźne. Ja nie wiem, bo nigdy ich nie brałam…

Ktoś, kto nie brał, nic z tego nie zrozumie. Miałam wspaniałe przeżycia, ale ktoś inny może dostać po halucynogenach schizofrenii i się przekręcić, albo wpaść w heroinę i zostać narkomanem. Nie ma o czym mówić, to jest bardzo prywatne. To tkwi w moich książkach. Jeżeli jest tam jakiś zapis halucynogenny, to znaczy, że to poznałam. Nie piszę o czymś, czego nie znam. Ale to bardzo intymna sprawa.

Użyła pani słowa: intymna. Czy to znaczy, że…

To jest intymniejsze niż wizyta u ginekologa? Tak! Ginekolog grzebie w vaginie, tu się grzebie w mózgu i może zaszkodzić na amen, jak się dogrzebie do duszy. Umysł to najintymniejszy zakątek, intymniejszy niż rzeczy pozornie intymne, które widać po rozłożeniu nóg. To, co wewnątrz głowy, jest najdelikatniejsze i najgłębiej schowane, i wstydliwe – na przykład marzenia. Nie będę więc nikomu w kwestiach narkotycznych radzić ani się zwierzać z psychodelicznych wizji, są przerobione w książkach.

Czy to znaczy, że nie napisałaby pani swoich książek bez narkotyków?

Mój Boże, dziwne rzeczy pani opowiada.

Ja nie opowiadam, ja pytam…

Nie napisałabym fragmentów o wizjach narkotycznych. Natomiast książki tak, bo ich tematem nie są zwierzenia ćpunki. Na pewno bez tych fragmentów te książki byłyby inne, to tak, jakbym nie była w Afryce i o niej pisała, nie zobaczyła pewnych filmów.

No… właśnie filmy. Mówiła pani, że nie lubi narracji, opowiadania, jak więc może pani chodzić do kina?

Lubię, dlatego piszę powieści i opowiadania. Ale z kinem jest zupełnie inaczej. Film jest zazwyczaj lepszy od literatury, działa na więcej zmysłów niż tylko na wyobraźnię. Wolę zobaczyć dziesięć złych filmów niż przeczytać jedną przeciętną książkę. Książka może być napisana źle, tandetnie i uchodzić za dobrą. A w filmie nie ma oszustwa, tam wszystko „wyłazi”. Oczy działają u wielu osób lepiej od mózgu. Film jest dla mnie najpiękniejszą, najtrudniejszą sztuką. Dobry reżyser jest Panem Bogiem.

Na przykład?

David Lynch. Każda scena w Dzikości serca to majstersztyk, dialogi, pomysły, obrazy, wszystko!

Czy ma pani w ogóle taki stosunek do Lyncha? Jego film Zagubiona autostrada to była dla mnie rzecz nie do zniesienia (zwłaszcza dla uszu).

Bo Zagubiona autostrada jest efektem tego, że reżyserowi dostawało się za dobre filmy i postanowił zrobić coś pod publikę.

Lubi pani jakieś polskie filmy?

Mnóstwo. Uwielbiam Rejs Piwowskiego, Rękopis znaleziony w Saragossie Hasa, Ziemię obiecaną Wajdy, Diabła Żuławskiego. I wiele innych. W kinie bywam parę razy w tygodniu.

A polska muzyka?

Bardzo lubię kawałki Ciechowskiego. Mówię jako słuchacz, a nie znawca. Nie znam nawet nut. Jego muzyka i Steczkowskiej (on jest jej producentem) jest potwornie inteligentna, to rzadkość w tym kraju. I teksty, i aranżacje, i sposób kręcenia teledysków. Teledysk Oko za oko niczego nie udawał, nie zgrywał się na MTV, był od MTV o niebo lepszy. Nowoczesny i oszczędny, z dobrym pomysłem. To samo Mamona Ciechowskiego. Justyna w Oko za oko wyglądała jak normalna, piękna dziewczyna, a nie jakieś wydumane, wymalowane straszydło. W tym kraju rzadko przyznaje się słuszne nagrody, ale ta była słuszna.

19
{"b":"89060","o":1}