Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jest gorzej niż źle, tragicznie. Nie ma nic i jest wszystko, co jest rozpaczą.

Pytanie. Jak to PRZETRZYMAĆ?

I to jest prawda. Obudziłam się, by dojść do prawdy. A szloch, płacz oznaczają, że jeszcze do reszty nie skamieniałam. Musiałam się aż zabić, by się narodzić. Teraz już potrafię płakać.

Teraz płacz jest płaczem, a rozpacz rozpaczą.

Codziennie pisany dziennik, zapisane strony rozpaczy, które wysyłałam w listach do Tadeusza.

Zachorowałam na grypę, co było zbawienne w skutkach, mogłam spokojnie leżeć i przysłuchiwać się sobie i snom, mogłam podjąć autoanalizę.

Miałam tylko jedną świadomość, że gdzieś w Warszawie jest człowiek, który czeka na moje listy, na moje odkrywanie siebie, i że mogę mu do końca zaufać. To wiedziałam na pewno, że Tadeusz przyjmie każdą prawdę o mnie, nawet najbardziej niesamowitą i zaskakującą.

Wierzyłam, że ma wielką siłę wewnętrzną, że to potrafi przyjąć i unieść. Wybrałam go po latach całkowitego milczenia, wybrałam go, bo prawdziwie mu zależało na tym bym wygrała swoje życie.

4 lutego

Przez trzy dni leżałam w łóżku i doszłam do prawdziwej rozpaczy, do granic prawdy. Teraz muszę dla siebie to opisać – napisać autobiografię po raz pierwszy w życiu.

Lekarz, kolega z pracy, wpisał mi we wniosku rentowym, że jestem niepoczytalna.

Tadeuszu, opowiadam sobie swoje życie od momentu, kiedy matka nie chciała moich narodzin, do momentu aktu samobójczego. Czy to wytrzymam, nie wiem. Czy to kiedyś komuś opowiem, nie wiem.

Nowa świadomość przytłaczała. Nie ułatwiała mi zdrowienia, byłam ostatecznie pogrążona we wniosku rentowym i moje szanse na powrót do społeczeństwa malały. Był to prawdziwy nóż w plecy, jeżeli kiedykolwiek chciałabym powrócić do zawodu psychologa. Mój szef i kilku kolegów z pracy nie byli w stanie przyjąć mnie z powrotem, nie byli gotowi na dalszą pracę ze mną. Byłam skażona psychozą, chorobą przewlekłą i jeszcze nie wiem czym w ich wyobrażeniach. Nie zgodziłam się na dołączenie zaświadczenia od psychiatry, nie pomogłam im docisnąć noża.

6 lutego doznałam pierwszego olśnienia i odtąd rozpoczęłam właściwą pracę nad sobą. To, co wcześniej pisałam, było jedynie obrzeżami świadomości. Mimo że wiedziałam tak wiele, nie potrafiłam sobie tego do końca uświadomić, nie przyjmowałam prawdy, którą znałam, jak nie przyjmuje wody nasycona gąbka. Broniłam się wypieraniem, zaprzeczaniem, racjonalizacją, ale choroba była nieubłagana. Sytuacja wymagała natychmiastowego rozwiązania, inaczej mogło dojść do eksplozji.

Wyładowałam całą agresję we śnie. Ale się napracowałam, zabijałam i dobijałam.

Żyję. I jest to fakt oczywisty.

Próbuję siebie ratować, bo rozpoczęłam analizę swego stanu.

Rosiek, szalone dziecko, pacjentka. Są momenty, że nieruchomieję i świat zewnętrzny, który puka do mnie, zmusza do poruszenia, to znaczy, ja się do tego zmuszam, by odpowiedzieć na jakieś pytanie, zareagować.

Byłam taka nieobecna, teraz to czuję.

Tadeuszu, jesteś mądry i dobry. Czarek nie mógł przyjechać do mnie i odjechać. Mógł poruszyć zbyt głęboko rozpacz, a ja mogłam tego nie przetrzymać. Dlatego zrobili to przez Ankę, drogą okrężną, by złagodzić cios informacyjny. Jestem w rozsypce i ładowanie we mnie zbyt wiele może jedynie doprowadzić do spustoszenia i katastrofy. Przecież Tadeusz nie może wiedzieć na odległość, ile jestem w stanie przyjąć bez nowej tragedii. Liczyli na coś innego, że Anka przyjmie to spokojniej. Nie przewidzieli, że dla Anki to też będzie za dużo, nie widzieli jej rozpaczy, kiedy umierałam. I ja niczego nie wyjaśniająca, stały jej lęk i niepewność, co jeszcze uczynię. A ja zapatrzona w swoje szaleństwo nie pomagałam jej w niczym.

Tadeuszu, Tadeuszu, co ze mną będzie? Czy wytrzymam samotność? Nie byłam przygotowana na powrót tutaj. Teraz już wiem, że tamta decyzja była ostateczna. Byłam przerażona, że mnie odratowano.

Ojciec mnie zdradził. Ojciec, który chciał mego przyjścia na świat, popadł w alkoholizm i wyzywał mnie, 14-letnią, od kurwy. Znieruchomiałam na przyjazny gest ze strony mężczyzny.

Byłam wtedy czysta, ból byt nie do wytrzymania. Zabijałam go w sobie bezsensownym buntem, alkoholem, narkotykami, autoagresją. Kłamstwo rodziło kłamstwo, aż przyszedł gwałt, który był dopełnieniem.

Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam. Nie, powiedziałam Ewie, lekceważąco, że to dawno i już nieważne. To ona nauczyła mnie z powrotem nie bać się dotyku mężczyzny i ona, na koniec, z powrotem to zniszczyła, byłam tylko kolejną jej ofiarą.

Usiłowałam to odbudować, weszłam w świat mężczyzn, w karate, gdzie jedynym dotykiem było kopnięcie czy cios ręką. Już się tego nie bałam. Wtedy przestałam się bać ciała drugiego człowieka.

To milczenie ojca było wobec mnie takie okrutne. Nigdy mnie nie przeprosił. Nie jesteś moim ojcem, Tadeuszu, nie jesteś. To ojciec traktował mnie jak śmierdzące gówno.

Po sześciu dniach ciężkiej pracy autoanalitycznej zdjęłam z Tadeusza projekcję ojca. Teraz zrozumiałam, dlaczego milczałam wobec niego przez trzy lata naszej znajomości. Widziałam w nim „niemego” ojca, który jest surowy i ocenia, któremu nie mogę zaufać, bo mnie „skrzywdził".

Tadeusz pierwszy do mnie przemówił i mogłam mu odpowiedzieć. Odczułam ogromną ulgę, że nie jest moim „ojcem”, stał się przyjacielem, wobec którego mogłam się obnażyć, opowiedzieć życie na tyle, na ile pamiętałam, i w jakim momencie prawdy o sobie byłam.

Pierwszy krok, chyba najtrudniejszy, został zrobiony. Oto zwierzałam się prawdziwemu przyjacielowi, który chciał mnie wysłuchać, nie potępiał i radami podprowadzał na właściwe tory. W gąszczu ścieżek do nieświadomości mogłam zgubić się całkowicie, lecz on czuwał i wiedział, że odnalazłam furtkę do swego wnętrza.

7 lutego przyjechała do mnie Kasia, jedyna osoba, z którą nie zerwałam kontaktu listowego i zrobiłam pierwszy pozytywny gest wobec siebie – ofiarowałam się w przyjaźni, opowiedziałam jej w skrócie, co się ze mną działo przez ostatnie miesiące. Nie opowiedziałam historii mego życia, dla mnie samej była ona mglista.

Wyznałam prawdę o schizofrenii, skamienieniu, bezmiłości, przegranej rodzinie, kiedy dziecko nie jest superdzieckiem i nie może spełniać oczekiwań rodziców i żyć według ich wyobrażeń.

Demon śmierci podstępnie czuwał.

9 lutego

Boże, jaka byłam okrutna wobec siebie. Jeszcze sobie nie ufam. Nadal stanowię dla siebie zbyt wielkie zagrożenie, lecz być może…

Projektuję na pewnych mężczyzn gwałciciela. Czego od nich oczekuję? Przytulenia zamiast skrzywdzenia.

Wolałam umrzeć. Jak teraz unieść prawdę? Jak siebie teraz unieść?

Dzisiaj nie czuję ulgi. Dzisiaj ponownie czuję przerażenie, bo znowu dotknęłam prawdy i moja rozpacz się pogłębiła.

Tadeuszu, co ze mną będzie?

Jak to wytrzymać? Czy wyznanie prawdy wystarczy, by wejść w życie? Nie. Potrzeba to wszystko przewartościować. Czy zdążę, czy dam sobie szansę?

Jak ja to zrobiłam, że zniszczyłam siebie, tak, właśnie tak, po prostu zniszczyłam siebie.

10 lutego

Tadeuszu, miałam sen. Jeździłam konno po lesie, ścigana przez tajemniczego mężczyznę o bardzo silnej władzy, chcącego mnie skrzywdzić – gwałciciela? Wszystkie ścieżki urywały się w gąszczu, a ja znalazłam się w pułapce, w małej skrzyni. Jak niewolnica. Nadal jestem zniewolona, nadal czuję się jak w pułapce.

We śnie pomagał mi przez chwilę brat, który mnie opuścił, zostawił w lesie.

Kiedy byłam mała, nie chciałam być dziewczynką, weszłam w męskość, bo to mój brat był wybrany przez matkę, on był jej wyczekiwanym dzieckiem, nie ja. Chciałam zająć miejsce brata, nie wystarczyła mi miłość ojca. A potem ojciec zaczął pić i już nikt mnie nie kochał, a do tego zdradził mnie przekleństwami, moralnym znęcaniem się. Obcy mężczyzna dopełnił gwałtu, brutalnego gwałtu seksualnego. A ja skamieniałam do końca. Ile projekcji było później.

Tadeusz i Czarek byli dla mnie ojcem i synem, czyli moim ojcem i bratem.

Jestem skrajnie wyczerpana. W ciągu 10 dni doszłam do zarodka samej siebie i być może się rozwinę, narodzę, urosnę. Jeżeli po drodze nie dokonam aborcji. Nie wiem, czy moja matka chciała mnie usunąć, nie pozwalał jej na to, na poziomie świadomym, nakaz religijno -moralny. Nie wiem, co czuła, co myślała.

Wiem, że mnie nie chciała. Teraz ja muszę siebie chcieć, by się narodzić.

To rodzice zapędzili mnie do pułapki – gwałtu.

Czy dokonam aborcji, czy wyrzucę z siebie całą resztę?

Oto, Boże, moje poczęcie, co z tym uczynię?

To początek, Boże, co dalej, co jest we mnie dalej pomiędzy aborcją, gwałtem, a ostatnią sceną bezmiłości, kiedy raniono mnie do końca i ostatecznie?

I na koniec ta psychopatka, przy której zaczęłam silniej odczuwać potrzebę czułości, zaczęłam przełamywać lęk przed ciałem człowieka. Za kawałek czułości pozwalałam sobie na utratę człowieczeństwa, na spełnienie aktu zniszczenia przez ponowny „gwałt”, tym razem przez mężczyznę i kobietę.

Boże, nie, a jednak stało się.

11 lutego

Tadeuszu, „gwałciciel” okazał się w końcu łagodny, ciepły i czuły. Projektowałam na męża Ewy, Adama – gwałciciela, po tamtym okrutnym i niszczącym gwałcie szukałam mężczyzny, który to odwróci.

Byłam dla Ewy kochankiem, a z jej mężem – rywalami, dopóki nie stałam się kochanką Adama na chwilę w tamten wieczór. Ona chciała tego, uczestniczyła, domagała się. Chciała kochać się z obu kochankami naraz, projektowała na mnie mężczyznę. Chciała się z nami kochać, by mnie poniżyć. Mnie – dawnego kochanka, bym odeszła. Już jej nie byłam potrzebna, mogła mnie zniszczyć do końca.

Tadeuszu, czy ja to wytrzymam?

Z Adama zdjęłam projekcję gwałciciela, z matki projekcję chęci zniszczenia mnie, czyli samozniszczenia. Co muszę zdjąć z ojca? Nałóg? Milczenie – ojciec milczał wobec mnie, a ja milczałam wobec innych.

8
{"b":"89014","o":1}