Zgłosiłam się na oddział psychitryczny w Częstochowie i zostałam przyjęta. Nie było tu mnie od 16 lat, a jednak pamiętano mnie. Długo rozmawiałam z ordynatorem, usiłując mu wyjaśnić potęgę diabła, który mnie prześladuje. A szatan siedział sobie obok i przysłuchiwał się naszej rozmowie.
27 czerwca – W nocy OCZY powróciły i przyglądają mi się uważnie. Niestety nie jest to Bóg, to oczy szatańskie. Co się stało?
Czy sprzeniewierzyłam się ostatecznie Bogu przez powieszenie? Kto mnie wzywał wtedy w Tworkach? Kto nakazywał tak gwałtownie odejść? Czy była to boska moc czy szatańska?
Kim teraz jestem w psychozie? Bogiem o złej i dobrej stronie, ciemnej i jasnej. Podwójne imię, podwójne sny, dwie moce walczące z sobą. Jedna i druga wzywa mnie jednocześnie do odejścia. Zgubiłam się w analizie. Kara ostateczna – śmierć.
Dlaczego chcę umrzeć? Głód miłości jest tak olbrzymi, tak potworny, że może on mnie właśnie pochłania, może ta siła pcha mnie do śmierci, do boskiej miłości, tylko ta miłość jest najpotężniejsza.
Wygrywam z szatanem, poddaję się boskiej mocy, która we mnie wstępuje. Dopóki walczę z szatanem, Bóg mnie nie powołuje.
Ja siebie powołuję, wzywam TAM. Jeżeli jest we mnie tyle boskiej mocy, to TU szatan nie może ze mną wygrać. A śmierć? Jest jedynie formą urzeczywistnienia drogi.
Chciałabym zasnąć na dnie morza. Tu jestem nieustannie obserwowana. Zbyt wiele oczu przygląda mi się, zbyt wiele rąk mnie dotyka. Zapach jest zbyt intensywny. Słyszę zbyt wiele prawd. Nie wolno mi ich przekazywać. Mam wyrzec się wszystkiego, nawet pisania, mojej poezji, która rozkwita, świata realnego zupełnie do końca. Mam rozbić lustro i wejść TAM, na drugą stronę. Czas jest bliski.
Mam poczucie rozrywania czy przerywania czegoś we mnie, jakiejś pętli, te dłonie rozwalają mi trzewia, wyrywają serce, o dziwo, podwójne, bijące sprzecznymi rytmami, wołają mnie, czekają na korytarzu z nożami, na moje potknięcie przy próbie ucieczki.
Rozstrzeliwują mnie. I z powrotem ładują broń. Kule są ostre, lecz nie roztrzaskują czaszki.
28 czerwca – Leki zaczynają działać, podsypiam. Mój Kosmos wygasa, coraz więcej czarnych dziur. Czas odmierzany obłędem. Czy wiem, że halucynuję, kiedy halucynuję?
Psychoza to walka dziecka z rodzicem, rodzaj obrony, ale i szantażu emocjonalnego, prośba o miłość, która nigdy nie może się spełnić.
Halucynacja jako rzutowanie świata wewnętrznego na zewnątrz, projekcja problemu, który zdaje się być nie do rozwiązania w rzeczywistości. Rodzaj halucynacji zależy od stopnia zranienia w dzieciństwie, urazu, nawarstwienia. W moim przypadku były to urojenia grzeszności i winy, potem, jako obrona, urojenia boskości.
Widzę płonący krzyż, cały w ogniu, a jednak nie wypala się, lecz świeci złotym blaskiem.
Obóz koncentracyjny. Powróciłam do niego, obłaskawiając moich katów. Kiedyś na tym oddziale skończyłam 17 lat, teraz mam 32 lata.
Wyjście z psychozy jest możliwe, trzeba chcieć. Inaczej pozostaje bezsilność ludzi wokół.
29 czerwca – Przesypiam cały czas. Krótkie halucynacje wzrokowe, nie boję się ich. Nic mi się nie chce, jestem specyfikowana lekami, odczuwam to teraz jako ulgę na ten czas, kiedy nie mogłam opanować lęku.
Jestem rozregulowana, z niepokojem ruchowym po lekach. Z samotnością w sercu, z pragnieniem w głodnych oczach, z rezygnacją w dłoniach. Kocham.
Ona we mnie znowu się odzywa, podszeptuje, kieruje moimi myślami, każe wypowiadać słowa, których nie chcę mówić, na przykład słowa modlitwy. Kim we mnie jest ta druga?
30 czerwca – Rodzina sądzi, że to tylko chwilowe załamanie, nie są w stanie pojąć, że choroba toczy mnie przez cały czas. Z mojej strony to też było „oszustwo”. Basia musiała być OK, zawsze i wszędzie. A teraz totalna rozsypka. Dół poniżej dołu, moje dno wklęsłe.
CHCĘ ŻYĆ.
1 lipca – Zwidy, majaki, sny. Jak to oddzielić od rzeczywistości? Czwarta doba w szpitalu.
Kim jest diabeł? Ja jestem Bogiem czy rodzicem? Wszystko mi się znowu poplątało. Świat nierealny jest realny! Co mi da wyciszenia neuroleptykami? Chwilowy spokój przetrwania?
Będę żyła. Chcę żyć, chcę wszystko „wykrzyczeć”. Chcę miłości. Chcę ofiarowywać siebie w zwykłej miłości.
2 lipca – Śpię i śpię. Obrazy pod powiekami przesuwają się nieustannie. Nie chcę teraz umierać. Odejdź!
Pomimo leczenia TO powraca. Nie chcę odchodzić w ten sposób. Dlaczego taka obsesja śmierci? Matka, typ antylibidynalny. Dlaczego to kusi, by odejść?
Dokąd? Do nieba, do Boga, w jego objęcia. Lecz on nie chce twego czynu, wręcz szatańskiego.
Boże, dałeś mi ponownie życie, to teraz niech żyję. Ja chcę żyć. Mam do tego prawo.
3 lipca – Dzisiaj czuję się zdecydowanie lepiej. Podjęłam wczoraj decyzję, że chcę żyć. I będę żyła. Mam jeszcze trochę halucynacji i iluzji słuchowych.
Mam problemy zmyśleniem, tworzą mi się w głowie jakieś neologizmy czy inne sałaty słowne. Nie zdążę ich zapisywać, bo bardzo szybko ulatują. Jest to coś niesamowitego, taki zlepek sylab lub przetworzonych całych wyrazów i zdań.
Odwiedziła mnie matka. Tak trudno uwierzyć w oczywistą prawdę, jaką poznałam, momentami nie chcę w to wierzyć.
Moje połączenie z kosmosem słabnie. Czarne dziury płoną nowym światłem.
Co, Basiu, jesteś najlepszą dysymulantką, jaką poznałam. Kim jesteś, Basiu, czego ta druga teraz chce od ciebie, jeżeli już przezwyciężyłaś Anioła śmierci, to co pozostało? Dwie w jednym ciele czy dadzą się unieść? Czuję się trochę zagubiona w nowej postaci.
Ta rzeczywistość mnie przerosła, ta iluzoryczna, urojeniowa.
Kasiu, tęsknię za Tobą. Wygrywam, w końcu wygrywam z psychozą. Na życie nie jest za późno, życie jest teraz.
Mija kolejny dzień na psychiatrii.
4 lipca – List od Kasi. Wiem, że brakuje mi odwagi, by żyć. Za szybko doszłam do prawdy,
Tadeuszu, za mocno za boleśnie. Przeanalizowałam sama całe moje życie w cztery miesiące i prawda stała się naga, obnażona, a ja niezbyt gotowa do jej przyjęcia. A może to był ostatni dzwonek, by ją unieść.
Leki, jedzenie, spanie. Zbyt dużo czasu na myślenie.
Pierwsza istotna sprawa – ja chcę żyć.
Druga sprawa – będę pisała, chcę pisać.
Trzecia sprawa – samodzielność.
A czwarta – po prostu życie. Jak do tego wszystkiego doszło, już nie wiem. Nie należy tego rozpamiętywać. A jednak dzisiaj w łazience dopadła mnie tamta wizja siebie powieszonej.
Za świeże to wszystko, dopiero jestem po zamachu na siebie.
5 lipca – Prosiłam o przepustkę do domu. Już potrafię się obronić przed wizją śmierci.
Wtedy cała w środku krzyczę, że chcę żyć.
Odwiedził mnie ojciec. To po nim mam taką niesamowitą siłę przetrwania, on zwyciężył śmierć na Syberii wiele razy, w chorobach, kiedy nie było żadnej szansy na ratunek, nie poddał się. Tak jak ja teraz. Jestem silniejsza od wyroku śmierci.
Basiu, w końcu musi ci się to udać. W pędzie ku śmierci przeżyłaś już wszystko, śmierć kliniczną także. Na śmierć ostateczną jeszcze za wcześnie. Ja chcę żyć, jestem tego pewna.
6 lipca – Jestem na jednodniowej przepustce w domu. Kiedy lęk się wzmaga, ogarnia mnie coś podobnego do głuchoty, jakby coś z zewnątrz nakładało na mnie ochronny kask, coś w kształcie kuli, jaką noszą kosmonauci. I wtedy słyszę szum w uszach, dźwięki do mnie nie dochodzą.
Mam problemy z podejmowaniem decyzji, bo sama do końca nie wiem, czego chcę.
7 lipca – Dziesiąta doba w szpitalu. Halucynacji chyba nie ma. Jeszcze pojawia się uczucie zagrożenia, lecz wynika ono ze mnie samej. Zdarza mi się często przeczuwać śmierć. Pobyt w domu zniosłam spokojnie.
10 lipca – Poprosiłam o wypis, szef się zgodził. Zobaczyłam rano twarz diabła wiszącą pod sufitem, w czerwono – czarnych barwach. OK, zabieram go stąd do domu.
11 lipca – Kasia przyjechała do mnie. Jest ze mną cały czas i jestem spokojniejsza.
12 lipca – Kuracja specjalna – przyjaciel, piwo, rozmowy, słońce. Śniła mi się epidemia AIDS w Polsce, ach te moje sny.
13 lipca – Kocham, dlatego jestem.
Jestem, bo kocham.
Jestem, kocham.
Kocham, jestem.
Jestem = kocham.
Kasia czyta moje dzienniki. Dowiaduje się, jak to było ze schi.
Nie ma nieskończonego zła czy dobra, takimi są jedynie szatan i Bóg. Kiedy istnieje się jako człowiek, albo zabija się siebie, albo rani się innych. Tak jest przez całe życie.
16 lipca – Kasia układa tekst, który będzie na okładce „Kokainy”. Jaki będzie tego efekt? I tak już jestem „etatową” narkomanką tego kraju, teraz mam zostać dziwką, pisałam ten tekst jako,, Wielka Nierządnica”.
Bóg jungowski jest doskonale wewnętrznie sprzeczny, zły i dobry jednocześnie. Tylko Chrystus jest nieskończenie dobry. Sam Bóg łączy sprzeczności w absolucie dobra i zła.
Za szybko mnie to wszystko dopada, życie za szybko mnie dogania, jakby chciało powiedzieć, że już koniec z odlotami, już wystarczy gry w psychozy czy umieranie, że teraz trzeba mi tu zaistnieć, poczuć rzeczywistość, realne przeżywanie życia, a nie tylko w fantazjach, marzeniach, halucynacjach, kombinacjach, które w rezultacie realizuję na jawie.
Kasia mówi, że w Tadeuszu szukam spełnienia ideału miłości, bo on ma piękną duszę.
Kiedy słucham Kasi, kiedy opowiada mi o sobie, o przeszłości, dopada mnie tęsknota, by po prostu przeżyć choć kilka lat tak jak ona, trochę po wariacku, twórczo i radośnie, i nostalgicznie, bez wyznaczenia sobie kresu, bez dotykania pełni istnienia, które oznacza koniec bycia tutaj, studiując filozofię, czytając cudowną poezję, słuchając jeszcze piękniejszej muzyki, pisząc wariackie i genialne teksty. Tak pożyć, posmakować tej strony istnienia, której naprawdę nie znam, chociaż napisałam trzy książki i trochę wierszy.
Mój stały styl reagowania na stres to doprowadzanie się do stanu halucyjnacyjnego, ucieczka w chorobę. Bycie pacjentem to rola, którą odgrywam w sposób doskonały. Oczywiście cierpienie jest autentyczne, lecz podświadomie „wyreżyserowane”.
Obóz zagłady odradza się nieustannie od nowa w każdym schizofreniku, we mnie także.
Powraca wizja wykonania wyroku przez rozstrzelanie. Na szczęście jest to w rzeczywistości trudne ze względów technicznych.