Литмир - Электронная Библиотека
A
A

1. ze świata wewnętrznego do świata zewnętrznego

2. ze śmierci do życia

3. przejście od regresji do ponownej progresji

4. od nieśmiertelności z powrotem do śmiertelności

5. z wieczności w czas

6. od jaźni do ego

7. od kosmicznej fetalizacji do egzystencjalnego odrodzenia.

Być może powinniśmy zachować tę – dziś już starą nazwę, i zrozumieć ją w znaczeniu zgodnym z jej etymologią – schiz – pęknięty, złamany, phrenos – dusza, serce.

Doświadczenia transcendentalne, które są czasami dostępne w psychozie, to doświadczenia świata boskiego, które stanowią źródło wszelkich religii. Największemu wstrząsowi ulegają same postawy ontologiczne. Byt zjawisk ulega zmianie, a zjawiska bytu zdają się prezentować nam zupełnie inną twarz. Tracimy wszelkie oparcie, wszystko, czego zazwyczaj trzymamy się kurczowo, i nie pozostaje nam nic innego jak zaledwie parę szczątków naszego umysłu, kilka wspomnień i nazw, jedna lub dwie rzeczy, które pozwalają nam zachować więź ze światem dawno utraconym. A w tej pułapce pojawia się coś nowego – wypełniają ją teraz wizje i głosy, widma i dziwne kształty i zjawy.

Kiedy człowiek popada w obłęd, wówczas dochodzi do zmiany głębokiej w jego stosunku do wszystkich dziedzin bytu. Ośrodek jego przeżyć przesuwa się z ego do jaźni. Czas doczesny traci znaczenie, liczy się jedynie sfera wieczności. Jednak człowiek obłąkany jest zdezorientowany.

Ego myli mu się z jaźnią, świat wewnętrzny z zewnętrznym, naturalny z nadprzyrodzonym.

Wygnany ze sceny bytu, teraz jest obcym, dającym nam rozpaczliwe znaki z pustki zamieszkanej przez dziwne istoty.

Człowiek obłąkany stracił poczucie siebie, swych uczuć, swego miejsca w świecie. Mówi nam, że umarł. Jednakże obłąkanie nie musi być wyłącznie załamaniem. Może być także przełomem! Potencjalnie jest ono zarówno wyzwoleniem i odnową, jak niewolą i śmiercią egzystencjalną.

Egoiczne doświadczenie jest złudzeniem, stanem snu, śmierci uznanego społecznie obłędu, łonem, które trzeba opuścić, a więc dlań umrzeć, i z którego trzeba się narodzić.

Człowiek, który przechodzi przez doświadczenie utraty ego, to jest przez doświadczenie transcendentalne, może, ale nie musi ulec dezorientacji. Jeśli traci orientację, to słusznie może zostać uznany za obłąkanego. Doświadczenie bycia wchłoniętym może być dla niego prawdziwą manną z nieba.

Ale również nie każdy wraca do nas z wyprawy ze świata wewnętrznego.

Mnie prawdziwie udało się przejść przez wszystkie etapy, po całkowite odrodzenie. Miałam szczęście, nie umarłam wtedy w październiku, stał się prawdziwy cud w medycynie, że przeżyłam niemożliwe. Wierzę, że musiałam tu powrócić, by powrócić z jeszcze dalszej podróży, z moich Kosmosów, ba – z Nieba, od boskiego ojca.

Oto, Czytelniku, dalsza wspólna podróż przez moje życie, otworzyłam dzienniki na kolejnym roku – 19 roku życia.

Po wyjściu z Garwolina złapałam się kurczowo rozpoznania padaczki, która maskowała prawdziwe oblicze mego stanu ducha. Jest jakimś sensownym wytłumaczeniem moich doznań.

Chodziłam do neurologa, brałam jakieś leki, które chwilowo łagodziły lęki i stany napięcia.

Brałam także nadal narkotyki, zaczęłam trenować karate. Co jakiś czas halucynowałam, lecz to wypierałam, nie pamiętałam tego.

Walczyłam z nim – moim męskim alter ego. Cały czas w zapisie dominuje nastrój depresyjny.

Przygotowywałam jego powolną śmierć – śmierć narkomana. Uśmierciłam go 5 stycznia 78 roku samobójczą śmiercią. Moje zmartwychwstanie? To mnie przeraziło, czułam się opuszczona, myślałam o śmierci własnej. Wchodziłam w różne choroby somatyczne, było we mnie dużo autoagresji, a także wściekłości.

Chodziłam do szkoły, była to klasa maturalna, uczyłam się bardzo dobrze, chociaż wszystko ciągnęłam jakby ponad ludzkie siły – narkotyki, karate, nauka, halucynacje.

W domu był już spokój, wszyscy sądzili, że nie mam już żadnych problemów, ja sama nabrałam takiego przekonania. Wszystko odbywało się wewnątrz i nie zdawałam sobie z tego sprawy.

Przed samą maturą byłam bardziej zdezintegrowana, zaczęły się kłopoty z intelektem, stałam się bardziej autystyczna, żyłam w całkowitym osamotnieniu – jedynym bodźcem zewnętrznym był pies. W szkole trochę się mnie bali, bo nie wiedzieli, dlaczego byłam taka zamknięta.

Niestety, pies umiera przed samą maturą, byłam w rozpaczy, dominował motyw śmierci, osaczenia. Zmobilizowałam się i zdałam maturę. Po niej popadłam w ogromną depresję – z przekonaniem, że jestem zdrowa psychicznie.

Zaczęłam po maturze pracę w pogotowiu ratunkowym jako sanitariuszka. Miałam projekcję gwałciciela, którego oswajam. To 20 rok życia. Jest nim mój lekarz. Szatan niósł pomoc w chorobach somatycznych, przypominał o opętaniu, byłam w jego mocy przez 10 lat, lecz boskość zawsze zwyciężała.

W domu był już spokój, śmierć miałam w pracy, wizję szatana niedaleko. W pracy przeżyłam prawdziwy wstrząs, byłam przy stwierdzeniu zgonu wisielca, który jeszcze wisiał.

Marzena w Warszawie ćpała szaleńczo, słała listy, nie chciała umierać sama. Matką była psycholog, z którą korespondowałam. Miałam śmierć, szatana, Matkę Boską. Stale mi brakowało Boga – ojca.

Prześladowały mnie nocne lęki, pełne udręczenia, przedzierałam się do Boga – ojca i ciągle coś mnie blokowało. Jeszcze nie był mój czas.

Zdawałam po raz pierwszy na studia, na psychologię – i nie dostałam się. Zawiodłam matkę.

Wszystko robiłam cały czas na pograniczu życia i śmierci, każde działanie wiązało się z ryzykiem choroby lub wypadku. Miałam dużo siły fizycznej dzięki karate, pomimo wady serca.

Jedynym przyjacielem był pies, któremu się zwierzałam.

Koszmary prześladowcze, żyłam bardzo intensywnie, miałam dużo dyżurów w pracy, treningi karate, narkotyki, w nocy paniczne lęki. Uspokajałam się trochę, kiedy pracowałam i pomagałam innym. Praca sprawiała mi dużo radości.

Halucynowałam rzadko albo o tym nie wiedziałam – pająki, które zjadają się same, ta halucynacja powróciła na koniec w szpitalu. Lekarz – szatan zakomunikował mi, że serce nie wytrzyma takiego trybu życia.

Wrzesień 1979 – Bóg zaczął mi się przyglądać, pojawił się motyw oczu, a raczej boskiego oka. Miałam kompletnie bezsenne noce, nasilały się przerażające halucynacje. Walka syna bożego z szatanem trwała. Miałam poczucie sterowania, kierowania przez inną siłę. Halucynowałam szczury i smoki. Oswoiłam w sobie szatana, już nie zagrażał mojej boskości.

Rozpacz pogłębiała się, wymykała mi się boskość – panowanie nad sercem. W zasadzie nie miałam żadnych kontaktów koleżeńskich, nie były mi potrzebne.

W styczniu 1980 roku znowu zaatakował szatan, przyszedł do mego pokoju, krzyczałam i przegoniłam go.

W lutym spotkałam się z Marzeną w Warszawie, brałyśmy bez opamiętania polską heroinę, przedawkowałam, poczułam, że boję się śmierci.

Zdecydowałam się ponownie zdawać na psychologię. Cały czas pojawiało się uczucie rozdwojenia, szłam podwójnym nurtem – śmierci i rośnięcia boskiej mocy. Obniżył się lęk przed samobójstwem.

W marcu 1980 pojawiło się pytanie, czy spalę się w ogniu piekielnym, czy wejdę do nieba.

Wyjechałam na wczasy, serce było zupełnie przeciążone i pokazywało, że stanowi zagrożenie, miałam bardzo silne duszności. Zaczęłam odpowiadać głosom, niestety nie mam zapisu, jakie to były głosy.

Skończyłam pracę w pogotowiu ratunkowym i rozpoczęłam naukę. Co jakiś czas słyszałam głosy, ale nic z tym nie robiłam.

28 kwietnia – Są momenty, w których nie mogę się opanować, robię to, czego nie chcę, nie potrafię zatrzymać odpowiedzi na słyszane głosy.

Przeżywałam skrajne stany emocjonalne, depresje, silne pobudzenia, ekstazę.

Czasami spotykałam się z uczłowieczonym szatanem, walczyłam z pożądaniem.

5 maja 1980 – Ponownie widziałam piekło, duchy pokutujące domagające się, bym tam weszła. Halucynowałam, izolowałam się, nikt nie miał pojęcia, co się ze mną działo.

Moja rodzina sobie trwała, każdy miał swoje sprawy. Ujrzałam zagładę świata. Kusił mnie ucieleśniony szatan.

Czułam, że inaczej przeżywam czas.

Zdałam na studia – lipiec 1980, i dostałam się na psychologię. Na studiach źle znosiłam oddzielenie od domu. Miałam przekonanie, że należy poznać zło, by zwyciężyło dobro.

Halucynowałam sporadycznie, bałam się moich wizji. Powróciłam na treningi karate, doskonaliłam ciało. Chodziłam rozkojarzona, ze sprzecznymi reakcjami emocjonalnymi, o czym mówiły mi koleżanki.

Miałam elementy całkowitego wyłączenia się z rzeczywistości.

Tadeuszu, smutek ogarnia mnie wielki. Co ze mną będzie? Zawsze sobie powtarzałam, że wszystko jest możliwe, było to wtedy boskie, a teraz potrzebuję wiary, że normalne życie jest możliwe.

25 lutego 1991

Tak, Tadeuszu, w nocy walczyłam z szatanem, a w dzień byłam boska. I później byłam bardziej boska, a na koniec zawładnęła mną ciemność. I kiedy śmierć mnie zabrała do piekieł, miałam szansę wstąpić do nieba.

Byłam dwoma synami, tym boskim i tym szatańskim na początku?

Ostatecznie Bóg zwyciężył. Kiedy nie weszłam do piekła jako Wielka Nierządnica, poprosiłam

Boga, by przyjął moje ciało, ciało Chrystusa do nieba. To jest zakończenie, pozostał cały środek.

Byłam rozszczepiona od początku psychozy na dwóch synów – Chrystusa i szatana.

Na studiach pojawiła się dziewczyna, która chciała zaciągnąć mnie do kościoła. Nie mogłam tam iść, to ja byłam kościołem albo szatanem.

Zaczęłam siebie podejrzewać, że może jestem chora psychicznie. Zastanawiałam się, skąd u mnie taki brak woli życia, miewałam okresy całkowitego wycofywania się. Istniałam jedynie na treningach.

20 listopada 1980 – Jestem skazana na samotną walkę. Nikt nie jest w stanie mi pomóc.

Jest nicość.

W styczniu 1981 piszę, że wolę kobiety. Podejrzewałam siebie o homoseksualizm, byłam przecież mężczyzną.

15
{"b":"89014","o":1}