Kiedy nie ma miłości – jest śmierć.
Nie wierzyłam, że można wyjść ze schizofrenii, bo nie sądziłam do końca, że jestem chora.
I dawałam sobie boskie prawo poczucia kontroli.
Posłałam Ci tę moją schizofrenie, pracę magisterską, i trzymałeś ją i czekaliśmy. Ty czekałeś, a ja pięknie w to wchodziłam. Po szpitalu krążyłam koło poradni zdrowia psychicznego i czułam, że jest to jakieś gówno, w które chcę znowu się władować. I sama, w pokoju, w czterech ścianach podjęłam straszliwą walkę o życie. W królestwie nie z tego świata, w szklanej kuli. Z Twoją pomocną dłonią -początek to Twój list, który już wszystko we mnie rozpieprzył, ale tak, bym mogła się jeszcze ratować.
W lutym nad ranem ponownie się zapętliłam i telefon rozpaczy i nadziei do Ciebie. Twoje jedno zdanie – jeżeli czujesz się winna, to się nie narodziłaś. I narodziłam się półtorej godziny później. W ten telefon do Ciebie włożyłam wszystko. Drugi raz doszłam do kresu, lecz teraz nie dałam się.
Jaka potężna może być sita bezmiłości. Jaką potęgą jest miłość i prawda. Dobrze, że jest jeszcze Bóg, który po prostu czuwa.
Tadeuszu, Tadeuszu, Tadeuszu.