Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie słyszałeś, że kobiety nie należy bić nawet kwiatkiem? – usłyszałem znowu ten sam miły głos.

– Słyszałem – wymamrotałem. – Chciałbym tylko porozmawiać.

– Nie ładnie tak się narzucać z towarzystwem – powiedziała. – Ale w dzisiejszych czasach mało kto pamięta jeszcze, co wypada, a co nie.

Z trudem dźwignąłem się na nogi. Westchnęła ciężko.

– Sądzę, że powinieneś już iść – powiedziała z udawaną troską. – Zbyt długie siedzenie na ławce w deszczu może się skończyć zapaleniem płuc.

Zrzuciłem idiotyczne szpiegowskie okulary, aby odzyskać pełne pole widzenia.

– Do trzech razy sztuka – powiedziałem przyjmując postawę obronną.

– Trzy razy to już leżałeś na ziemi – powiedziała. – Ale skoro sobie życzysz…

W tej chwili usłyszałem charakterystyczny dźwięk bezpiecznika od jakiejś wyjątkowo dużej spluwy. Lufę ktoś oparł mi za uchem.

– Ładnie to tak napastować bezbronne dziewczęta w parku? – usłyszałem głos.

Ten także należał do młodej dziewczyny. Jej wschodni akcent był słabszy.

– Stasia, daj mi go do końca złomotać – poprosiła moja oprawczyni. – Tylko mu dam małego kopa w zadek, żeby mu wróciła świadomość klasowa i już możemy iść.

Ucisk lufy za uchem zniknął.

– Dobrze, załatw go szybko i idziemy, bo zupełnie przemoknę na tym deszczu – powiedziała ukryta za moimi plecami.

Pierwsza ruszyła w moją stronę. Z trudem opanowałem narastającą panikę. Tym razem byłem wystarczająco skoncentrowany. Zablokowałem pierwszy z jej ciosów. Za drugim razem zdołałem posłać ją na ziemię, zarobiłem jednak jednocześni silny kop w kolano. Leząca poderwała się natychmiast. Kaptur spadł jej z głowy, odsłaniając miłą twarz i gruby, jasny warkocz. Była bardzo ładna i faktycznie nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat. Chwila zagapienia wystarczyła, by słodkie dziewczę posłało mnie znowu na ziemię. Tym razem wyrżnąłem głową w jakiś korzeń i na dłuższą chwilę straciłem ochotę do kontynuowania znajomości. Tajemnicza Stasia, ciągle trzymając mnie na muszce, podeszła do drzewa i poniosła porzucony list. Czytała go zupełnie spokojnie.

– Ty tego pilnowałeś? – zapytała.

– Chciałem sprawdzić, kto po to przyjdzie – wychrypiałem.

Ciągle miałem problemy z ustabilizowaniem oddechu.

– Kopia nas nie interesuje – powiedziała. – Gdybyśmy zmieniły zdanie, napiszemy kolejny list.

– Mogę go jeszcze raz kopnąć? – zapytała pierwsza zakładając kaptur.

– Przecież leżącego się nie kopie – zaprotestowałem.

Ciągle nie mogłem się podnieść.

– Zostaw. Po co bić, sam zdechnie – oświadczyła Stasia i obie oddaliły się z godnością.

Zastanawiałem się dłuższą chwilę, czy nie spróbować dyskretnie podążyć za nimi, ale zdecydowałem, że na razie mi wystarczy tych atrakcji. Powoli dźwignąłem się na czworaka. Cały przód kurtki zachlapany miałem krwią z rozbitego nosa. Przed oczyma ciągle latały mi kolorowe plamy.

– Stasia – mruknąłem.

Rozkaszlałem się i powoli wstałem. Nieoczekiwanie wśród zmierzwionych liści, które przed chwilą były widownią mojej klęski, spostrzegłem coś błyszczącego. Pochyliłem się, co spowodowało kolejny krwotok z nosa i podniosłem masywny srebrny krzyżyk wysadzany rubinami. Po chwili znalazłem rozerwany łańcuszek i ząb. Zbadałem palcem szczękę, ale jak się okazało miałem wszystkie. Po bliższych oględzinach do mojego zamroczonego mózgu dotarło, że

to świński kieł. Powoli, starając się nie nadwerężać potłuczonego kolana, pokuśtykałem w stronę hotelu.

6
{"b":"88715","o":1}